[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skoków, żeby wrócić.
Pierwsza próba skończyła się niepowodzeniem, chociaż obiekt, który osta-
tecznie uderzył w kadłub, był zbyt bezkształtny, żeby wyrządzić poważne szkody.
Oboje skoncentrowali się mocno na następnym, zmuszając go do przybrania po-
staci grubej ledwie na trzy centymetry deltoidalnej płaszczyzny ze statecznikiem
na grzbiecie. Murchison pilnowała następnie obiektu, aby się nie zmienił, a Con-
way  pomyślał lotki i tak pokierował nimi oraz sterem kierunku, że osobliwy
samolocik całkiem zgrabnie wzbił się pionowo tuż przed kamerą. Dotarł na dość
sporą wysokość, po czym oddalił się lotem ślizgowym poza zasięg ich wpływu.
Pod koniec drogi zaczął się chwiać i przepadać, ale i tak wykonał całkiem
poprawne lądowanie, przy którym skosił szereg roślin na trasie dobiegu.
 Doktorze, gotowa jestem cię pocałować. . .  zaczęła Murchison.
 Rozumiem, że lubi pan dziewczyny i modelarstwo lotnicze, doktorze, ale
teraz proszę już zapiąć pasy  rzucił Harrison.  Za dwadzieścia sekund startu-
jemy.
 Utrzymał kształt do końca  zauważył niespokojny Conway.  Czyżby
uczył się od nas?
Umilkł, bo deltoid stopniał i zmienił się w znajomą już misę, która skoczyła
wysoko w górę. Spadając, przybrała postać szybowca, zanurkowała dla nabrania
prędkości, wyrównała jakiś metr nad powierzchnią i skierowała się ku statkowi.
Krawędzie natarcia skrzydeł miała ostre jak brzytwy. Pozostałe obiekty zrobiły to
samo i ruszyły na pojazd z innych stron.
98
 Pasy!
Przyspieszenie wcisnęło ich w fotele dokładnie w tej samej chwili, gdy mkną-
ce z dużą prędkością szybowce uderzyły w kadłub. Przypadkiem czy celowo,
zniszczyły przy tym dwie zewnętrzne kamery. Jedyna, która ciągle jeszcze działa-
ła, ukazała szerokie na metr rozdarcie cienkiego poszycia. W otworze tkwił zmie-
niający ponownie kształt szybowiec. Wyraznie usiłował poszerzyć otwór. Może
to i lepiej, że nie mogli obserwować zabiegów pozostałych narzędzi.
Conway widział w rozdarciu kolorowe przewody i urządzenia pokładowe, któ-
re obiekt rozpychał na boki. Potem ekran pociemniał, a odrzut wbił lekarza głę-
boko w fotel.
 Doktorze, niech pan sprawdzi, czy nie mamy pasażerów na gapę na rufie 
powiedział Harrison, gdy przyspieszenie zmalało.  Jeśli znajdzie pan jakiegoś,
proszę zmienić go w coś bezpiecznego, co nie poszarpie mi przewodów. Szybko,
w miarę możliwości.
Conway nie znał pełnej skali uszkodzeń, gdyż czerwone światełka migające
na tablicy przyrządów nic mu nie mówiły. Pilot biegał po nich palcami z takim
wyczuciem i troską, że pełen niepokoju, rozkazujący ton, którym się odezwał,
zdawał się dochodzić z ust całkiem innej osoby.
 Tylna kamera ukazuje wszystkie trzy narzędzia ścigające lotem ślizgowym
nasz cień  uspokoił go Conway.
Przez jakiś czas panowała cisza przerywana jedynie świstem powietrza wdzie-
rającego się przez rozdarcia w poszyciu. Wiatr gwizdał też na wysuniętych wciąż
podporach kamer. Grzbiet wielkiego osiadłego stwora przemykał pod nimi roz-
mazaną smugą, ale pojazd tak się kołysał, jakby nie tyle lecieli, ile płynęli po
wzburzonym morzu. Utrzymanie pułapu przy małej prędkości było kłopotliwe,
a prędkości nie należało zwiększać, żeby nie zerwało im poszycia. Jak na po-
naddzwiękowy pojazd atmosferyczny, maszyna leciała niesamowicie wolno, tak
wolno, że nie bardzo wiadomo było, jakim cudem w ogóle utrzymuje się w po-
wietrzu. Chyba tylko dzięki Harrisonowi.
Nie chcąc myśleć o kłopotach porucznika, Conway zaczął głośno zdawać
sprawę z własnych:
 Myślę, że to ostatecznie dowodzi, iż właśnie dywany są inteligentnymi
użytkownikami narzędzi. Ruchliwość i zdumiewająca zdolność adaptacyjna tych
przyrządów nie pozostawia żadnych wątpliwości. Muszą być kontrolowane przez
rozproszone i niezbyt silne pole powstałe z bodzców przewodzonych ku po-
wierzchni korzeniami roślin. Tym samym nie sięga ono wysoko nad powierzch-
nię. Jest tak słabe, że przeciętna istota obdarzona inteligencją może zapanować
nad tymi obiektami. Gdyby twórcy narzędzi byli porównywalni z nami rozmia-
rem i możliwościami umysłu  ciągnął, starając się nie patrzeć na przesuwający
się w dole krajobraz  musieliby się przemieszczać pod powierzchnią albo nad
nią równie szybko jak ich narzędzia, aby utrzymać nad nimi kontrolę. Do takiego
99
podpowierzchniowego sterowania niezbędne byłyby pancerne pojazdy wwierca-
jące się w tkankę dywanu. Jednak to wszystko nie wyjaśnia, dlaczego ignorowali
dotychczasowe próby nawiązania kontaktu, a zdalnie sterowane urządzenia łącz-
ności rozkładali niezmiennie na czynniki pierwsze. . .
 Jeśli obszar wpływu ich umysłów obejmuje całe ciało, to czy mam przez
to rozumieć, że nie mają ośrodka nerwowego?  spytała Murchison.  A jeśli
nie, to gdzie mieści się ten mózg?
 Skłonny jestem przyjąć, że posiadają jednak ośrodkowy układ nerwowy 
odparł Conway.  Zapewne gdzieś w centralnych, dobrze chronionych partiach
ciała. Może blisko podbrzusza, gdzie łatwo o składniki mineralne. Kto wie, czy
nie jest nawet schowany w jakiejś naturalnej rozpadlinie. Stwierdziliście już, że
roślinna sieć neuronalna najbujniej rozwija się tuż pod powierzchnią, tak więc
pokrywa roślin czuciowych jest ściśle powiązana z całym systemem przekazują-
cym za pośrednictwem bodzców sygnały elektrochemiczne mięśniom i wszyst-
kim innym narządom, o których nic jeszcze nie wiemy. Owszem, jest to system
przypominający unerwienie roślin, ale stopień zmineralizowania korzeni sprawia,
że impulsy przekazywane są bardzo szybko. Możliwe zatem, że mózg jest tylko
jeden. Mieścić zaś może się właściwie wszędzie.
Murchison pokręciła głową.
 U istoty tej wielkości, nie mającej szkieletu ani struktury kostnej, która
chroniłaby całe, wielkie, lecz stosunkowo cienkie ciało, potrzeba by czegoś wię-
cej. Stawiałabym na jedno centrum nerwowe i szereg neuronalnych podstacji. Ale
bardziej niepokoi mnie pytanie, co będzie, jeśli okaże się, że ten mózg leży nie-
bezpiecznie blisko pola operacyjnego.
 Bez względu na to nie możemy dłużej zwlekać z operacją. Twoje raporty
nie pozostawiają w tej kwestii cienia wątpliwości.
Od chwili przybycia na Drambo Murchison nie marnowała czasu. Na podsta-
wie analizy tysięcy okazów i próbek zgromadzonych w trakcie wykopów i wier-
ceń przedstawiła może nie całkiem kompletny, ale wystarczająco jasny obraz sta-
nu zdrowia stwora i jego fizjologii.
Wiedzieli już, jak powolny jest metabolizm dywanów i że bardziej przypomi-
nają one rośliny niż zwierzęta. Za wszystkie odruchy mięśniowe, a także krążenie,
przyjmowanie pokarmu, trawienie oraz usuwanie produktów przemiany materii
odpowiedzialne były wyspecjalizowane symbionty. Również symbionty tworzyły
ośrodkowy układ nerwowy i to one cierpiały najbardziej wskutek opadu radio-
aktywnego, gdyż wchłaniały go i przenosiły następnie w głąb organizmu. Ginęły
w ten sposób same i zabijały tysiące żyjących w tkankach dywanu zwierząt, które
miały kontrolować rozrost roślinnych symbiontów.
Istniały dwa zasadnicze typy takich organizmów. Jedne i drugie bardzo po-
ważnie traktowały swoje obowiązki. Wielkogłowe ryby farmerskie były odpo-
wiedzialne za ochronę pożytecznych roślin i usuwanie wszystkich innych. Przy
100
tak ogromnych rozmiarach zachowanie równowagi to szczególnie istotny waru-
nek prawidłowego metabolizmu. Drugi typ pełnił funkcję leukocytów. Meduzy
pomagały rybom farmerskim dbać o życie zwierzęce, a ponadto leczyły je w ra-
zie choroby albo urazów i usuwały martwe ciała, w tym także przedstawicieli
własnego gatunku. To ostatnie było dla nich przekleństwem, gdyż kumulowały
w sobie coraz większe dawki materiału radioaktywnego, aż w końcu ginęły jedna
po drugiej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl