[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Aha. A ten wyglądał jak ja?
- Byłem cholernie zmęczony. Paliła się tylko jedna lampa. A ja tylko przeszedłem, nie zwra-
cając za bardzo uwagi, choć przysiągłbym, że to ty.
- To mi siÄ™ nie podoba. Denerwuje mnie to, Garrett, naprawdÄ™ denerwuje.
Mnie też, drogi chłopcze. Jeszcze tylko tego nam brakowało, żeby zaczął tu sobie hasać jakiś
drań, który potrafi się podszyć pod każdego z nas. To by dopiero skomplikowało sprawy.
Morley martwił się wyłącznie o Morleya Dotesa i o nic więcej. Jego życie było wystarczająco
skomplikowane bez kogoś, kto swobodnie tarzałby się w brudzie z jego nazwiskiem i twarzą.
Ja patrzyłem na to z szerszej perspektywy. Jeśli ktoś tutaj może udawać Morleya, może uda-
wać również mnie lub kogokolwiek innego. A zatem nikt z nas nie będzie miał pewności, z
kim rozmawia. Co podważa same podstawy rzeczywistości. Zaczyna się robić wesoło.
- Wynoś się stąd, dopóki możesz - zaproponował Morley. Kusiło mnie. Kusiło jak diabli, jak
nigdy przedtem. Ale...
- Nie mogę. Wziąłem tę robotę. Jeśli ją porzucę teraz, kiedy zaczyna się robić trudna, nie będę
musiał długo szukać pretekstu, aby porzucić kolejną. Kilka takich spraw i już jesteś bez-
robotny.
Uprzejmie powstrzymał się od podkreślenia faktu, że większość mojej energii spędzam wła-
śnie na unikaniu pracy.
- Podejrzewałem, że powiesz coś takiego. Dobra. Skończmy z tym wreszcie. Ja chcę się stąd
wynieść, nawet jeśli ty nie. -Ruszył w górę ostatnim ciągiem schodów. - Dużo mleka pijesz,
Garrett?
- Nie. Piwo.
- Właśnie tak mi się zdawało.
- Dlaczego? - Pozostali gapili się na nas, jakbyśmy byli klaunami.
- Nie wiem, co jest w mleku, ale dobrze robi na zęby, kości i na mózg. Człowiek, który pije
mleko, zawsze ma zdrowy instynkt samozachowawczy. Piwosze w tej dziedzinie sÄ… coraz
słabsi.
Ubierał ostrzegawczy komunikat w kolejną ze swoich durnych teorii dietetycznych. W ten
sposób chyba łatwiej mu było wyrazić, że boi się, iż ugrzęzłem w syfie powyżej uszu.
- Nie wiem, o czym rozmawiacie, Garrett - wtrącił Peters. - Niewiele mnie to obchodzi, ale
chyba powinniśmy się pospieszyć.
Obejrzał się na szklaną tylną ścianę domu. Przeświecała przez nią słaba łuna płonącej stajni.
Wydawało się, że najchętniej rzuciłby wszystko i pobiegł tam.
- W porządku. Idz, przygotuj starego. - Zapatrzyłem się w płomienie. Reszta ruszyła w stronę
apartamentu generała.
- Garrett!
- IdÄ™.
Naprzeciwko zobaczyłem przelotnie buzię mojej blondynki, popatrującej zza filaru.
Uśmiechnęła się i wyglądała tak, jakby tylko czekała, żebym do niej pokiwał ręką, chcąc mi
odwzajemnić ten gest.
Stęknąłem i ruszyłem w głąb korytarza.
Jej portret znajdował się pośród tych, które udało mi się uratować. Przyniosę go tu i zadam
parę pytań. I do jasnej cholery, wydobędę odpowiedzi.
Już się zmęczyłem rolą miłego gościa.
XXVIII
eters pogrążył się w otchłani apartamentu starego. Pozostali czekali w biurze. Zabija-
łem czas, rzucając polana do ognia i wymieniając pełne zadumy spojrzenia z Morley-
em. Każdy z nas zastanawiał się, do jakiego stopnia ten drugi go nabiera.
P
Generał pojawił się opatulony, jakby się wybierał na Arktykę. Spojrzał na ogień, na
mnie, gdy próbowałem trochę rozrzucić węgle, aby dołożyć jeszcze kilka polan, i z uśmie-
chem skinął głową.
- Dziękuję, panie Garrett. To bardzo miłe. - Powiódł wzrokiem po zgromadzonym tłumie. - A
kim sÄ… ci ludzie?
- Pan Morley Dotes, restaurator i mój wspólnik. - Morley skinął głową.
- Doprawdy? - Stary wyglądał na zaskoczonego, jakby to nazwisko coś mu mówiło. Spojrzał
na mnie ostro, widocznie wprowadzajÄ…c korektÄ™ do oceny mojej osoby.
- Pana Tharpe'a już pan zna - mówiłem dalej. - Pozostali pragną zostać anonimowi, ale zgo-
dzili się wskazać złodzieja.
- Och. - Pusty, głuchy dzwięk. W obliczu prawdy nie spieszył się tak bardzo, żeby ją poznać.
Przypomniałem sobie instrukcje - jego własne - by nie pozwolić .mu uciec przed prawdą.
- A gdzie reszta? - zapytał.
Poleciłem Petersowi, żeby ich sprowadził. Nie ruszył się, dopóki generał nie potwierdził roz-
kazu.
- Próbują opanować pożar w stajni - wyjaśniłem. - Ktoś ją podpalił.
- Pożar? Podpalenie? - Widać było, że nie nadąża.
Doktor i Morley przyglądali mu się uważnie.
- Tak, sir. O ile zdołałem zrozumieć, ten, kto zabił Bradona obawiał się, że coś w stajni po-
zwoli połączyć jego osobę z morderstwem. Całą stajnię przeszukano, Ten, kto to zrobił, uznał
widocznie, że nie zdąży przeprowadzić tego dokładnie, więc wybrał gorsze, ale szybsze roz-
wiÄ…zanie.
- Och. - Znów ten głuchy dzwięk.
Podszedłem do drzwi, wyjrzałem. Nic.
- Saucerhead, ostrzeż nas, kiedy tłum się zjawi. Burknął coś i podszedł.
- Przetrenowałeś ich - szepnąłem.
Kolejne burknięcie. Nie miał czasu na wyjaśnienia. Musiałem mu zaufać.
- Generale, czy mogę stanąć tak, jak stałem ostatnio? Pan Tharpe i pan Dotes będą pilnować
drzwi.
- Chyba tak, chyba tak. - Ogień rozbłysnął nagle i oświetlił lepiej jego twarz, której barwa
była tak samo paskudna jak pierwszego dnia.
Zająłem swoje miejsce. W kilka minut pózniej Saucerhead oznajmił: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl