[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w połączeniu z "Pardwą" pana Potykajły stanęło
przed oczyma. Nie herbatą zagłuszyć taką burzę!
nie serdelkiem zagryzć taką gorycz!
Cisnął torebkę na stół, porwał pustą flaszkę
i wybiegł  tym razem do szynku. Zostało mu
jeszcze kilkanaście groszy; kupi za nie wódki i
upije się, bo cóż, u licha ciężkiego, ma robić?
Wszedłszy do szynkowni na rogu ulicy, potrącił o
jakąś dobrze już podpiła parę. Spojrzał  był to
niewidomy muzykant na dłoniach, ze swoją to-
199/239
warzyszką. Kobieta miała twarz zaognioną, chusta
zsunęła się z jej bujnych włosów. Przy swoich wiel-
kich czarnych oczach i rozwiniętych kształtach
wyglądała jak bachantka naturalizmu.
 Dawaj, stary  mówiła, odbierając ślepemu
kieliszek  ano, już dosyć tego!  i cichaczem
mrugnęła na szynkarkę, by jej nalała drugi.
Zenowicza dreszcz przeszedł.
Kto wie? może i ten był także kiedyś artystą,
jak on poetą; może oni obaj byli temi ludzkiemi
szumowinami, które świat i życie umieją wyt-
warzać z najwznioślejszych pierwiastków ducha.
Po chwili wyszedł znów na ulicę, a krokom
jego towarzyszyło miarowe bulgotanie we flaszce,
którą krył pod paltotem.
W izbie ogień już zagasł i samowarek przestał
już syczeć, ale było ciepło i lampa paliła się,
swędząc trochę. Zenowicz pociągnął jeden łyk i
drugi, aż zatrzymał się; potem znowu pociągnął i
usiadł na dawnem miejscu. Był czczy i odzwycza-
jony od łagodnej temperatury, więc wódka roz-
marzyła go natychmiast. Zaczął się słaniać i
mruczeć:
 "Leć, piosnko moja, w świat... " tak... tak...
leć, do sto par dyabłów, kiedyś głupia...
200/239
Moje uszanowanie panu dobrodziejowi...
jeszczem nie napisał... ale napiszę... jak Bóg... e...
zaraz... Pardwa... aha!... Pardwa!... a to mi się
przyplątała... Pardwa!...
Głowa opadła mu ciężko na stół i zasnął. I
śniło mu się, że każde drukowane słowo tej maku-
latury, co mu posłużyła za poduszkę, zamieniło
się w czarnego dyabełka, uzbrojonego maleńką
jak szpileczka lancą; że cały rój tych dyabełków
otoczył go nieprzejrzaną chmurą i kłuł, aż zakłuł
na śmierć!
Z pamiętników
krótkowidza.
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Fantazye.
I.
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
II.
NEMEZYS.
Ponura bogini zemsty z zaciśniętemi usty i br-
wią groznie ściągniętą zasiadła na tronie, wznie-
sionym dla niej przez Niesprawiedliwość i Ucisk, i
wnet otoczył ją liczny tłum śmiertelników.
Było to jeszcze bowiem za owych złotych cza-
sów, kiedy bogowie zstępowali z Olimpu pomiędzy
ludzi, przestając z nimi społem jakby z równymi
sobie.
Ileż to razy gromowładny Zeus, gdy mu zbyt
dokuczała zazdrość i swarliwość Hery, uciekał do
Etyopii i tam szukał pociechy wśród niewinnych i
czystych obyczajów jej mieszkańców.
Ale ciemnolica córa Nocy, posępna Adrasteja,
którą zwią także Nemezys, najrzadziej ze wszys-
tkich bogów zwiedzała tę błogosławioną krainę.
Nie miała tam co robić... Nie dochodziły jej
ztamtąd ani jęki, ani złorzeczenia, które ją zwykle
ściągały na ziemię. Za to wrzące namiętnościami
wyspy Egejskiego morza bywały częstym celem
204/239
jej wycieczek i teraz oto zleciała na swem skrzyd-
latem kole do Echiny, gdzie już oczekiwały ją z
utęsknieniem dusze jadem bólu i goryczy przesy-
cone i podnosiły się ku niej błagalnie zaciśnięte
bezsilną wściekłością ręce.
Zasiadła więc bogini wśród tego bladego,
dyszącego orszaku o roziskrzonych zrenicach i
spalonych gorączką ustach i powiodła po nim
oczyma.
 Zbliżcie się  rzekła  wy pokrzywdzeni,
poniewierani, cierpiący, a w imię świętego prawa
odwetu wymierzoną wam będzie sprawiedliwość.
Przemów pierwszy ty, co do ostatnich pomiędzy
ludzmi należysz, żywy towarze!... Sam twój stan
świadczy, że masz największe prawo do posłuchu
u mnie!
Na to wezwanie wystąpił z tłumu młodzieniec
w stroju niewolnika, o kruczych włosach, wijących
się nad czołem, co przypominało chmurę, w której
łonie wre niemogąca wybuchnąć burza.
 Potężna bogini!  przemówił  miałem
psa, i nigdy zwierzę nie przywiązało się tak do
człowieka, jak on do mnie... Dzielił ze mną moję
strawę, posłanie i cierpienia; byłby dzielił i moje
radości, ale tych w życiu nie zaznałem. Niedawno
pan mój uderzył mnie w twarz; pies, widząc to,
205/239
rzucił się nań i chwycił zębami za jego szaty. Nie
skaleczył go, ale okrutnik ten kazał mu kamień
przywiązać u szyi i wrzucić do wody, a mnie
zmusił, abym się przypatrywał rozpaczliwym jego
miotaniom. Biedne zwierzę! przeczuwało snać
śmierć swoję, gdy go oprawcy wlekli, i patrzyło
na mnie z wyrzutem, jakby chciało powiedzieć:
Dlaczego mnie nie ratujesz?... Nie mogłem go ura-
tować, ale chcę się zemścić... Przeto błagam cię,
o sprawiedliwa! niech za twą przyczyną jedyny
syn i dziedzic mojego pana utonie, jako mój pies
utonął; niech sąsiad porwie mu piękną żonę, a
ogień i woda niech zniszczą jego majętności;
niech pozostanie nędzarzem i samotnym do
samego końca życia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl