[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wampirem, czyli kimś z natury małomównym i porywczym, dam
wam trochÄ™ czasu. Nie zwracajcie na mnie uwagi, stanÄ™ sobie z
boczku, po cichu kipiąc z wściekłości i miotając złowieszcze
spojrzenia.
- Więc przez cały ten czas myślałaś, że jestem wampirem? -
szepnął z furią w głosie Edwart, odciągając mnie trochę bardziej
w lewo.
- Jasne - odparłam. - No, wiesz... lew cofający się przed
owieczkÄ…...
- SÅ‚ucham?
- Przepraszam. Myślałam, że łatwiej mi będzie to wyjaśnić w
terminologii zwierzęcej.
- Mam rozumieć, że uznałaś mnie za... owieczkę?
- Nie, za lwa. A może raczej... no, wiesz... za rekina, dla
którego jestem foką.
Spojrzał mi prosto w oczy.
- W porządku. - Podjęłam jeszcze jedną próbę. - Załóżmy, że
jesteś żyrafą, a ja listkiem akacji.
- Chcesz ze mną zerwać? - zapytał cicho.
- Oczywiście, że nie - odparłam czule. - Chyba że nie jesteś
wampirem.
- Nie jestem.
- Ale... sprawiasz wrażenie doskonale panującego nad sobą
108
świra, i to dokładnie w wampirzy sposób.
- Jednak to ty mną kierujesz! I jeśli już rozmawiamy
otwarcie, jesteÅ› mojÄ… pierwszÄ… dziewczynÄ…, bo zanim ciÄ™
spotkałem, miałem poważne wątpliwości, czy starczy mi języka
w gębie, żeby w ogóle się odezwać do dziewczyny.
Poczułam, jak cała moja hierarchia potworów, z Edwar - to -
wampirami na czołowych miejscach, dramatycznie się kurczy.
- Nie pamiętasz, jak rozmawialiśmy o różnych typach krwi, i
w kółko powtarzałeś, że każde z nas odznacza się wyjątkowymi
zaletami, które pozwalają nas rozróżniać niczym odmienne
gatunki wina, po czym wygłosiłeś mniej więcej
piętnastominutowy monolog na temat homogenizacji krwi, a
następnie przeszedłeś do wykutych na pamięć zasad dotyczących
poszczególnych etapów picia krwi? Przytoczyłeś wtedy regułę
pięciu  S : ssać, siorbać, szumować... szumować jeszcze raz... i
na koniec...
- Smażyć.
- O, właśnie, smażyć.
- To wszystko?
- Chyba tak... Spisałam sobie wszystkie te zasady, ale
zostawiłam karteczkę w domu. Więc dlaczego teraz twierdzisz,
że nie jesteś wampirem? - zapytałam, celowo unikając nacisku na
ostatnie słowa w zdaniu, żeby moje pytanie nie zabrzmiało tak,
jakby zadawał je prokurator.
- Belle... strasznie mi przykro, ale nie jestem wampirem.
Jestem tylko przeciętnym pospolitym krwiożercą, ponieważ lubię
średnio wysmażone hamburgery.
- W porządku. A więc wszystko jasne? - zapytał Josh,
pstryknięciem dorzucając kolejnego wysuszonego mola na
czubek sterty.
Jakie to dogodne, pomyślałam, gdy ma się specjalne miejsce
na odpadki z przekąsek, jak gdyby gospodarz przyjęcia zostawił
na stole specjalną miseczkę na wypluwanie pancerzyków
krewetek.
109
- Chyba tak - odparłam. - Bierz go, Edwart!
- Nic z tego, Belle. Nie zdołam powstrzymać potwora!
Chyba już nigdy nie dorosnę do poziomu twoich nienormalnych i
perwersyjnych fantazji!
To mnie zabolało. Mnóstwo dorastających dziewcząt
pragnęło, żeby ich chłopcy okazali się wampirami. Durkheim
musiałby pewnie przewrócić do góry nogami swoje zasady życia
społecznego. Z grubsza się zgadzałam, że ten problem pochodził
gdzieś spoza mojego umysłu.
- Wynoszę się stąd, do jasnej cholery! - wycedził Edwart,
zawracając w stronę bramy cmentarza. - Jeśli mnie kochasz,
chodz ze mnÄ…!
- Ależ, Edwarcie!... - wykrzyknęłam za nim. - Musimy
pokonać tego wampira! Chcesz mnie tu zostawić z nim samą?
- A nie o to ci chodzi?
To przeważyło szalę. Prawdziwy wampir już dawno piłby
moją krew, zamiast odpowiadać w ten sposób. Odprowadziłam
wzrokiem Edwarta znikajÄ…cego we mgle, tym razem wcale nie w
magiczny sposób, ale w brutalny i przyziemny, oznaczający
jedynie tyle, że zwyczajnie potknął się o któryś nagrobek. Oboje
z Joshem obserwowaliśmy uważnie, jak wyłonił się na powrót z
tej mgły, przeskoczył przez przeszkodę i pobiegł truchtem do
bramy. Kiedy przewrócił się po raz drugi, wrzasnął donośnie,
obejrzał się na nas przez ramię, po czym z jeszcze większym
samozaparciem poderwał się na swoje wątłe nogi.
My zaś spoglądaliśmy za nim w coraz bardziej napiętym
milczeniu. Zdjęłam z ramion mały chlebak Edwarta i rozpięłam
suwak. Nie robiłam tego z przyjemnością na oczach obcego, ale
musiałam się jakoś rozładować. Chwilę pózniej zaczęłam palić
poszczególne rzeczy jedna po drugiej: sprawozdanie z ćwiczeń
biologicznych, mojego wypchanego DrakulÄ™, kilka sosnowych
polan, które zdołałam urąbać w trakcie naszej wyprawy
terenowej, kosmyk włosów wycyganiony od tej kelnerki z Bucca
de Peppo. I od razu poczułam się lepiej.
110
- No cóż - mruknęłam, rozmarzona. - Czy teraz możemy
zacząć sobie opowiadać historyjki z dreszczykiem?
- Nie jestem pewien, czy w pełni zdajesz sobie sprawę ze
swojej sytuacji, Belle. Musisz zrozumieć, że jestem
wygłodzonym, pozbawionym skrupułów wampirem, ty zaś
bezbronną, pełną świeżej krwi śmiertelnicą. Mimo to zgodzę się
uraczyć cię jedną opowieścią. Nazywam ją Historią o
pradawnym medalionie - wyjaśnił Josh roztrzęsionym, upiornym
głosem.
Oczywiście znałam tę historię. Zaczęłam nucić pod nosem,
żeby nie zasnąć.
- O co chodzi? - zapytał Josh. - Nie ciekawi cię to? To
naprawdę przerażająca opowieść.
- Tak, wiem. Widziałam już jej sfilmowaną wersję w
odcinku serialu Czy boisz się ciemności?
Zmarszczył brwi, patrząc na mnie.
- Jest bardzo smutna - dodał. - Szkoda, że znasz tak dużo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl