[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Odpowiedziała jej cisza.
- Pani jest kobietą - usłyszała w końcu zdziwiony głos.
- Tak. A skoro już to ustaliliśmy, zechce mi pan powiedzieć, kto jest
ranny i jak ciężko?
- Tak, owszem, oczywiście - jąkał się oficer. -Trzej ludzie zostali ranni.
Położyliśmy ich w naszej izbie chorych, ale nie wiemy, co robić dalej.
- Proszę mi opisać ich obrażenia - rzekła Abbey. Wysłuchawszy relacji,
zrozumiała, że musi udać się na platformę. Dała oficerowi parę ogólnych
wskazówek i poleciła, by trzymali rannych w cieple.
- Proszę na mnie czekać - dodała, kończąc rozmowę. - Zrobię wszystko,
co w mojej mocy.
- Liczymy na panią - odparł Gary.
Pół godziny pózniej w jej kajucie pojawił się Larry.
- Przysłał mnie kapitan, pani doktor - powiedział.
- Prosi panią na mostek. Będę panią ochraniał.
Abbey zwróciła uwagę, że w sytuacji dramatycznej wszyscy zaczynają
zachowywać się wobec siebie bardzo oficjalnie. Wyczuwała w tym wpływ
osobowości kapitana.
Sztorm przybierał na sile. Musiała mocno uchwycić się relingu, gdy
wchodziła po schodkach na mostek.
- Zanim pan cokolwiek powie, kapitanie - zaczęła - chcę, żeby pan
wiedział, że tam na pokładzie jest młody mężczyzna, który w każdej chwili
może umrzeć. Jeśli pan pozwoli, chciałabym się do niego dostać.
- Ciekawe, dlaczego mnie to nie zaskoczyło
- mruknął kapitan. - Porozumiałem się z platformą - dodał. - Spuścimy
nasz ponton i z niego wciągną was na pokład w czymś, co nazywają klatką.
Powinniście sobie poradzić.
- Brzmi niezle - przyznała Abbey, choć wcale nie była tego pewna. - To
znaczy, że pan Cameron też pójdzie?
- Tak, w ten sposób będzie pani bezpieczniejsza. Choć... to i tak
ryzykowne.
- Cóż, zaczynajmy - zdecydowała Abbey.
Stała na mostku i obserwowała, jak kapitan manewruje statkiem,
podprowadzając go na zawietrzną platformy. John zszedł z mostka, po pięciu
minutach wrócił.
- Ponton czeka - zakomunikował. - Ale mocno się kołysze.
- A więc do dzieła - rzekł kapitan. - Wie pani, że przemoknie do nitki? -
zwrócił się do Abbey.
- Mam zmianę odzieży i szczoteczkę do zębów. - Abbey wskazała mu
swój zestaw awaryjny.
Opuściła mostek i trzymając Johna za rękę, przeszła wzdłuż pokładu do
miejsca, gdzie znajdował się ponton. Nagle poczuła, że ktoś zdejmuje z niej
sztormiak i umocowuje w pasie linę ratunkową, a następnie zakłada kamizelkę.
- Schodzimy - powiedział John, gdy była już gotowa. - Ja pierwszy.
Cała załoga i nurkowie stali na pokładzie, obserwując ich z uwagą.
Abbey schodziła po drabince, trzymając się jej z całej siły. Gdy nagle fala
uderzyła w burtę statku, drabinka szarpnęła gwałtownie i Abbey spadła na plecy
na ponton. John błyskawicznie znalazł się przy niej.
- Nic ci się nie stało? - Podłożył jej ramię pod głowę.
- Jestem zła, ale nic mi nie jest - odparła.
- Nie powinnaś tu być!
Abbey odwróciła się i z trudem uklękła.
- Ani ty - warknęła. - Twoja rana jeszcze się nie wygoiła. Dlaczego tak się
o mnie martwisz?
- Bo już raz byłem zamieszany w... wypadek z twoją rodziną. I nie chcę,
żeby to się powtórzyło.
- Nie bądz śmieszny, John. Jestem dorosła i sama o sobie decyduję. A
teraz mi pomóż. Zdrową ręką!
- O, już spuszczają klatkę - zauważył John, pomagając jej się podnieść. -
Ty wskoczysz pierwsza, ja będę za tobą, na wypadek gdyby coś poszło nie tak.
Jeśli nie będziesz pewna, że uda ci się wskoczyć, zaczekaj. Spuszczą jeszcze
raz.
Abbey spojrzała w górę. Klatka zawisła tuż nad nią - była to konstrukcja
ze stalowych rur, z podwójnymi drzwiami, które teraz były otwarte. W środku
klęczeli przy nich dwaj mężczyzni w czarnych kombinezonach.
Mężczyzna przy wciągarce starał się ją ustawić bardzo precyzyjnie, ale
nie było to łatwe przy tak silnym wietrze. W końcu niemal mu się udało. Klatka
plusnęła w wodę, w odległości trzydziestu centymetrów od gumowego pontonu.
Obaj mężczyzni znalezli się po pas w wodzie.
- Skacz! - zawołał John i lekko Abbey popchnął. Nie było to tak trudne,
jak sądziła. Wylądowała co prawda jak długa na podłodze klatki, ale mężczyzni
natychmiast ją podnieśli i umieścili w rogu, nakładając na nią coś w rodzaju
szelek i przykazując, żeby się nie ruszała. Teraz nadeszła kolej Johna. Wyczekał
na odpowiedni moment i wskoczył do środka. Klatka zaczęła się szybko unosić
w górę. Abbey patrzyła z góry na  Hildę Esme" i obserwujących ich nurków.
- Zwietnie wam poszło - stwierdził jeden z mężczyzn czekających na nich
na platformie wiertniczej, gdy klatka szczęśliwie wylądowała na pokładzie.
- Nie było to aż tak trudne, jak się obawiałem.
- Dla mnie było wystarczająco trudne - odrzekła Abbey.
- Witam, pani doktor. - Z najbliższych drzwi wybiegł inny mężczyzna,
wyciągając do niej rękę.
- Dobrze, że pani już jest. Jestem Gary Flynn, oficer dyżurny. Niedawno z
panią rozmawiałem.
- A to John Cameron. - Abbey przedstawiła swego towarzysza. - Będzie
mi asystował.
- W porządku. Wejdzcie do środka. Musicie się wysuszyć i ogrzać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl