[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ze sobÄ… i z przyrodÄ… Camargue.
Zwiat zawirował. Valda pomyślała, że oto znalazła miłość, jakiej pra-
gnęła. Czas zatrzymał się w miejscu, nie wiedziała, czy minął rok cały czy
zaledwie kilka sekund, gdy Roydon podniósł głowę.
Popatrzyła na niego. Nie była w stanie poruszyć się ani mówić, zresztą i
tak nie potrafiłaby opisać niebywałego zachwytu, wywołanego jego poca-
Å‚unkiem.
- Jesteś bardzo słodka - odezwał się stłumionym głosem.
Chciała mu odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle i nie mogła wy-
dusić z siebie ani słowa.
- Musimy iść! Mamy jeszcze wiele do zrobienia! - ponaglił z uśmie-
chem.
Valda wciąż jeszcze nie mogła wydobyć słowa, ale wiedziała, że nie ma
ochoty nigdzie iść. Pragnęła zostać tam, gdzie była przed chwilą - w jego
ramionach. On zaś całowałby ją bez końca, dając nie kończącą się rozkosz.
Szedł z przodu, niosąc aparat i osłaniając ją przed niespodziewanym
niebezpieczeństwem. Valda podążała za nim krok w krok, jak we śnie.
Kiedy stanęli na skraju gąszczów i trzcin, Roydon zatrzymał się. Trzy-
mając Valdę za rękę, popchnął ją łagodnie do przodu. Poprzez gęste liście
zauważyła suchą polanę, a na niej stado pasących się koni. Młode zrebięta
TLR
hasały u boku swoich białych matek, niektóre z nich stawiały pierwsze nie-
pewne kroki na długich, pałąkowatych nogach. Był to niezwykły widok.
Roydon bardzo ostrożnie podał Valdzie aparat Wzięła go odruchowo, choć
przez chwilę nie wiedziała po co. Nie pamiętała, jak się go obsługuje ani
nie była przekonana, czy chce jeszcze robić jakieś zdjęcia. Wciąż rozmyśla-
ła o ustach swego towarzysza. Jednak po dłuższej chwili zdołała wziąć się
w garść i nakierowała obiektyw aparatu na stado. W tej samej chwili ogiery
i kilka klaczy zaczęły zachowywać się niespokojnie, wietrząc niebezpie-
czeństwo. Podniosły głowy, strzygąc uszami i rozdymając chrapy.
Widziała ich napięte mięśnie pod skórą szyi i nogi sztywno zaparte o
ziemię. Czuła, że ich strach staje się silniejszy, bardzo się zlękła, że zaraz
zerwą się do galopu i nie ujrzy ich już nigdy więcej. Pospiesznie zaczęła
pstrykać zdjęcia. Wciąż pamiętała o grożącym niebezpieczeństwie ze stro-
ny ogierów. Jeden, chyba najwspanialszy spoglądał właśnie w ich stronę,
jakby coś zwietrzył. Robiła zdjęcie za zdjęciem. W pewnym momencie
Roydon bez słowa wyjął aparat z jej rąk, jakby dawał do zrozumienia, że
spędzili już dosyć czasu w tym miejscu. Nie było wątpliwości, że całe stado
zachowywało się niespokojnie. Odwrócili się i z największą ostrożnością
Roydon zaczął torować drogę wśród zarośli i krzaków tamaryszku. Minęli
miejsce, gdzie przemknęło obok nich stado dzików. Teraz było tam bardzo
spokojnie. Polanę pokrywały biało-żółte kwiatki wyrastające między różo-
wymi skałkami, dzikie mieczyki i wysoki, smukły złotogłów, o którym sta-
rożytni Grecy mówili, że rośnie na równinach Hadesu.
Kiedy dotarli do swoich koni, Valda popatrzyła na uśmiechniętego
Roydona.
TLR
- Dziękuję - odezwała się niepewnie, bo sama nie wiedziała czy dzięku-
je za pokazanie jej dzikich koni, czy za pierwszy w życiu pocałunek.
W drodze powrotnej okolica wydała się Valdzie jeszcze piękniejsza niż
przedtem. W powietrzu unosiła się delikatna bladoniebieska mgiełka,
gdzieniegdzie trafiały się kępy rozmarynu, a ona miała wrażenie, że teraz
ogląda tę cudowną przyrodę nie tylko oczami, lecz także całym sercem.
Piękne, kolorowe motyle, pszczoły, trzmiele i inne owady sprawiały, że
miejsce to wyglądało jak w bajce.
Roydon prowadził z bagien w stronę wydm.
Przed nimi było morze ciągnące się aż po sam horyzont, które lśniło od bla-
sku słońca jak szata Madonny. Oboje byli zachwyceni tym niezwykłym wi-
dokiem wody, bagien i wzgórz, które rozciągały się za ich plecami.
- Chciałem, aby pani to zobaczyła - odezwał się Roydon, ściągnąwszy
cugle - tu jest zupełnie inaczej niż tam, gdzie byliśmy rano, ale to też jest
Camargue.
- Pięknie - westchnęła rozmarzona Valda.
- Pani także jest bardzo piękna - odpowiedział.
Popatrzył na jej usta, a ona przymknęła oczy i wydawało jej się, że czu-
je delikatny dotyk jego warg.
Jednak Roydon odwrócił konia i Valda wiedziała już, że jadą do domu.
Chociaż poruszali się stosunkowo szybko, wyprawa trwała dość długo i
zrobiło się bardzo gorąco, zanim dotarli w końcu do gospodarstwa.
- A co z flamingami? - zapytała Valda.
- Uważam, że na razie zrobiła pani dosyć zdjęć - odparł. - Powinna pani
odpocząć tego popołudnia.
TLR
Około wpół do szóstej wyruszymy i, jeśli będziemy mieli szczęście, spo-
tkamy flamingi.
- Będzie mi trudno robić zdjęcia bez dobrego światła.
- Będzie wystarczająco jasno.
Valda miała wrażenie, że podczas gdy ich usta rozmawiały, serca nuciły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl