[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Znów spodobał się sobie. - Proszę mi tylko opowiedzieć, co zaszło.
- Nic nie zaszło. On już leżał...
- Co zaszło od chwili, gdy pojawił się pan na przyjęciu - Alvarez zmarszczył brwi; nie lubił, gdy
mu przerywano. - Proszę opowiedzieć to szczegółowo. Mamy dużo czasu.
Ned zrelacjonował swoje zachowanie, starając się nie pominąć najdrobniejszego szczegółu. Gdy
skończył, Alva-rez zapytał:
- Więc twierdzi pan, że podniósł tę figurkę odruchowo?
-Tak!
- Tak po prostu podniósł ją pan?
- Mówiłem już, że Walter Quincy pokazał mi identyczną i to mnie zaskoczyło.
- Identyczną? A może tą samą?
Ned drgnął. Przez chwilę już przemknęła mu ta myśl, ale to było niemożliwe.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że była identyczna.
AWarez spojrzał na Neda z niechęcią. Znał takich ludzi.
Te uwagi na temat identycznej figurki miały go zbić z właściwego tropu i skierować podejrzenia na
tego Quincy'ego. Sprytny sposób, żeby ratować własną skórę. Ci artyści wszyscy byli tacy sami.
Porucznik miał już kiedyś podobny przypadek - malarz zabił swoją żonę, a potem chciał
74
zrzucić podejrzenia na swego przyjaciela. Gdyby tamtą sprawę prowadził jakiś żółtodziób, może by
mu się udało. Na szczęście Alvarez zawsze był czujny.
- Niezwykły zbieg okoliczności - powiedział, pozwalając sobie na ledwie zauważalną ironię. -
Zawsze mnie zadziwia, że takie niezwykłe przypadki zdarzają się zwłaszcza w sprawach o
morderstwo.
- Co pan sugeruje?
- Nic! Ale to bardzo niedobrze, gdy ktoś miewa takie niekontrolowane odruchy. Może stracić
panowanie nad sobą i w innych sytuacjach.
Alvarez uznał tę uwagę za wyśmienitą. Jeśli ktoś był na tyle głupi, żeby z narzędziem zbrodni biegać
po domu, to sam był sobie winien. Nawet jeśli był niewinny, to powinien zo^fać ukarany za
bezmyślność.
- Proszę tu zostać! Wrócę do pana.
Ned został sam i ciężko opadł na łóżko. Aatwo było zauważyć, że porucznik nie był sprzymierzeńcem;
jego aluzje były zbyt przejrzyste. Ale przecież nastawienie jednego tępego policjanta nie mogło być
rozstrzygające w takiej sprawie. To wszystko, co zdarzyło się tego wieczoru, musiało się jakoś
wyjaśnić, bez względu na poczynania porucznika.  Taki koszmarny sen nie może trwać wiecznie" -
pomyślał, chcąc wzbudzić w sobie nadzieję, ale na razie nic nie zapowiadało szczęśliwego
przebudzenia. Natłok myśli był przygniatający. Czy to była ta sama figurka? Czy Walter mógł mu
pomóc? Jaki był jego udział w tej sprawie? Dlaczego Quincy wyjechał na festiwal filmowy akurat
teraz? Mógłby przecież rozwiać część wątpliwości. Kim był morderca Torrucciego? Gdzie on teraz
przebywał? Zbyt wiele pytań, zbyt wiele niewiadomych. Jedyne, czego mógł być pewien, to fakt, że
był głównym podejrzanym. To wydawało mu się zbyt okrutnym żartem, żeby mogło przydarzyć się
nawet we śnie.
75
Wrócił Alvarez i Ned musiał zmienić zdanie.
- Tony Torrucci zaprzeczył, jakoby mówił panu, że jego ojciec wzywa pana do siebie.
- Przecież... - Ned umilkł w pół zdania. Straszne podejrzenie ścisnęło mu gardło. A jeśli Tony
chciał wykorzystać tę sytuację, żeby się na nim zemścić? Jeżeli zaprzeczając, chce go pogrążyć?
- Poza tym kilkanaście osób widziało, jak szarpał się pan z córką denata.
- Chciałem ją tylko uspokoić. - Jego niepokój wzrastał. Jak to się działo, że wszystko, co
wydarzyło się tego wieczoru, obracało się przeciwko niemu? - To mogło wyglądać inaczej, ale ja tylko
chciałem ją uspokoić.
Alvarez chłodno popatrzył na Gratiano.
- Przykro mi, ale jestem zmuszony aresztować pana! Uprzedzam, że wszystko, co powie pan od
tej pory, może być użyte przeciwko panu.
Nedowi wydawało się, że się przesłyszał. Dopiero po chwili sens słów porucznika dotarł do niego.
- Pan się myli! - zaprotestował gwałtownie. - Ja tego nie zrobiłem. Zostałem w to wplątany
przypadkiem.
- Tak! Przez faceta, który wyjechał. To już słyszałem. Nie ja to będę osądzał. Proszę nie
utrudniać mi wykonywania czynności.
Gdy wyprowadzano go, wokół kłębił się tłum fotoreporterów.
- Co ma pan do powiedzenia, panie Gratiano? Jak do tego doszło? Zabiłeś?
Dziesiątki mikrofonów, kamer i rozpalonych twarzy. Zabójstwo rekina show-biznesu to był temat na
pierwszą stronę.
Ned powtarzał jak zaklęcie jedno zdanie: - Ja go nie zabiłem! Ja go nie zabiłem!
76
Czuł się okropnie dzwigając na sobie dziesiątki spojrzeń. Wiele z nich potępiało go, jeszcze więcej
oskarżało, ale najboleśniej odczuł obojętność jednego człowieka. W pierwszym szeregu stał Patroni,
jak zwykle dostojny, chłodny, opanowany. Niestety w jego spojrzeniu również nie było żadnego
uczucia. Minął Patroniego nie doczekawszy się najmniejszego gestu sympatii. Zanim się z tego
otrząsnął, minął również Pat. Ona także nie spróbowała podejść do niego. Czyżby się bała zaszkodzić
swojej karierze?
Choć bardzo chciał, żeby zabrzmiało to przekonująco, zabrakło mu wiary, by powiedzieć to pewnym
głosem. Wbrew tym wszystkim spojrzeniom, jeszcze raz powtórzył:
- Ja go nie zabiłem!
j * * *
Potrzebował dobrego adwokata.
Siedział w areszcie i czuł się zupełnie bezradny. Jego przyjaciel prawnik, z którego usług już
kilkakrotnie korzystał, pojawił się w areszcie chwilę po tym, gdy przywieziono tam Edgara. Starszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl