[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A to niby dlaczego?! - Mallory emu przyszło na myśl, że dawno nie spotkał nikogo
tak łatwo wpadającego w gniew, jak Reynolds. - Zasłużyłem sobie na te winkle, wstążki, tę
odznakÄ™! Nie widzÄ™...
Mallory uśmiechnął się.
- Sprzeciwiacie się przełożonemu? - spytał.
- Niech pan nie będzie taki cholernie drażliwy - odparł Reynolds.
- Niech pan nie będzie taki cholernie drażliwy, panie kapitanie!
- Niech pan nie będzie taki cholernie drażliwy, panie kapitanie! - poprawił się
Reynolds i nieoczekiwanie uśmiechnął. - No dobra, więc kto ma nożyczki?
- Sami rozumiecie, że ostatnia rzecz, jakiej pragniemy, to wpaść w ręce wroga -
wyjaśnił Mallory.
- Amen - dodał śpiewnie Miller.
- Ale jeśli mamy zdobyć informację, którą chcemy zdobyć, to będziemy musieli
działać w pobliżu, a nawet pośród szeregów nieprzyjaciela. Mogą nas schwytać i temu służyć
ma nasza bajeczka.
- Wolno nam wiedzieć, co to za bajeczka, panie kapitanie? - spytał cicho Groves.
- Oczywiście - odparł z rozdrażnieniem Mallory i dodał z powagą: - Czy nie
rozumiecie, że podczas takiej akcji przeżycie zależy od jednej i tylko jednej rzeczy -
całkowitego wzajemnego zaufania? Jak tylko zaczniemy mieć jeden przed drugim tajemnice,
koniec z nami!
W głębokim półcieniu z tyłu kabiny pilotów Andrea i Miller popatrzyli sobie w oczy i
wymienili zmęczone cyniczne uśmiechy.
Przechodząc z kabiny pilotów do kabiny ładunkowej bombowca Mallory musnął ręką
ramię Millera. Po mniej więcej dwóch minutach Amerykanin ziewnął, przeciągnął się i
przedostał na tył samolotu. Mallory czekał na niego w tylnej części kadłuba. W ręku trzymał
dwie złożone kartki. Rozwinął jedną z nich i pokazał Millerowi, zapalając jednocześnie
latarkę. Miller przypatrywał się kartce kilka chwil, po czym uniósł brwi.
- I co to ma być? - spytał.
- Mechanizm spustowy tysiąc pięćset funtowej podwodnej miny. Naucz się go na
pamięć.
Miller z kamienną twarzą przyjrzał się rysunkowi i zerknął na drugą kartkę w ręku
Mallory ego.
- A tam co pan ma?
Mallory pokazał mu. Była to mapa w dużej skali, na której główny obiekt stanowiło
coś, co wyglądało na krzywe jezioro z bardzo długą odnogą na wschodzie, załamujące się pod
kątem prostym i tworzące króciutką odnogę południową, ta zaś z kolei kończyła się czymś, co
przypominało ścianę zapory. Poniżej zapory krętym wąwozem płynęła rzeka.
- I jak ci się to widzi? - spytał Mallory. - Pokaż oba te rysunki Andrei i każ mu je
zniszczyć.
Zostawił pochłoniętego  odrabianiem lekcji Millera i wrócił do kabiny pilotów.
Pochylił się nad stolikiem nawigacyjnym Grovesa.
- Trzymamy kurs? - spytał.
- Tak, panie kapitanie. Właśnie przelatujemy nad południowym krańcem wyspy Hvar.
Na lądzie przed nami widać trochę świateł.
Mallory podążył wzrokiem za wyciągniętą ręką Grovesa, dojrzał kilka plam światła, a
potem sięgnął ręką w bok, żeby zachować równowagę, bo wellington zaczął raptownie
wspinać się w górę. Spojrzał na Reynoldsa.
- Wspinamy się, panie kapitanie. Mamy przed sobą kilka wysokich gór. Za jakieś pół
godziny powinniśmy zobaczyć światła na partyzanckim lądowisku.
- Za trzydzieści trzy minuty - dorzucił Groves. - Mniej więcej dwadzieścia po
pierwszej.
Blisko pół godziny Mallory przesiedział na składanym krzesełku w kabinie pilotów,
wyglądając przez przednią szybę. Po kilku minutach Andrea zniknął i już się nie pojawił w
kabinie. Miller nie powrócił. Groves zajmował się nawigacją, Reynolds pilotowaniem,
Saunders wsłuchiwał się w przenośną radiostację, a wszyscy milczeli. Kwadrans po pierwszej
Mallory wstał, dotknął pleców Saundersa, polecił mu spakować sprzęt i poszedł na tył
samolotu. Zastał Andreę i wyglądającego jak siedem nieszczęść Millera z karabińczykami
spadochronów już umocowanymi do liny wyciągającej czasze. Andrea odsunął drzwi i
właśnie wyrzucał przez nie kawałeczki porwanej kartki, które wciągał wir strumienia
zaśmigłowego. Mallory zadrżał w znienacka mroznym powietrzu. Andrea uśmiechnął się,
przywołał go gestem do otwartych drzwi i wskazał w dół.
- Na dole jest mnóstwo śniegu! - Ryknął mu do ucha.
Na dole było rzeczywiście mnóstwo śniegu. Mallory pojął w tej chwili, czemu Jensen
tak nalegał, żeby nie lądować samolotem w tych stronach. Teren pod nimi był w najwyższym
stopniu nierówny i niemal w całości złożony z szeregu głębokich, krętych dolin i stromych
gór. Prawdopodobnie połowę krajobrazu w dole porastały gęste sosnowe lasy, a wszystko to
przykrywała bardzo gruba pierzyna śniegu. Mallory cofnął się w głąb zapewniającej jaką taką
osłonę kabiny ładunkowej bombowca i zerknął na zegarek.
- Pierwsza szesnaście - oznajmił, zmuszony, tak jak Andrea, krzyczeć.
- Czy pański zegarek przypadkiem się nie śpieszy?! - wrzasnął unieszczęśliwiony
Miller.
Mallory zaprzeczył kręcąc głową, a Miller potrząsnął swoją. Zabrzęczał dzwonek,
więc Mallory przedostał się do kabiny pilotów, mijając po drodze idącego w przeciwną stronę
Saundersa. Kiedy do niej wszedł, Reynolds zerknął krótko przez ramię i wskazał wprost
przed siebie. Mallory pochylił się nad jego ramieniem i spojrzał w dół przez wiatrochron.
Skinął głową.
Trzy światła, tworzące długie  V , były jeszcze kilka mil przed nimi, ale płonęły tam
na pewno. Mallory odwrócił się, dotknął ramienia Grovesa i wskazał tył samolotu. Groves
wstał i wyszedł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl