[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Czarnych Stóp! Czy mogą się spełnić te zamierzenia? Ba, potęga
złotego piasku w społeczeństwie białych jest nieograniczona. Lecz
ile tutaj potrzeba wysiłku? Zamyślony milczałem.
 Nasz czerwony brat może być spokojny  odezwał się
Karol.  Nikt się nie dowie, gdzie spoczywa złoty piasek.
Obydwaj pomożemy Czarnym Stopom w odnalezieniu skarbu, a ja
jestem gotowy do załatwienia wszystkich spraw w kamiennych
miastach, jeśli tego będzie potrzeba. Czy nie tak, Janie?
Skinąłem głową.
 Musimy ustalić termin wyprawy po złoty piasek. Myślę, że
ruszymy nie wcześniej jak za siedem dni. Trzeba dać wypocząć
koniom. Co o tym sÄ…dzi Czerwona Chmura?
 Zgadzam siÄ™ z Wielkim Bobrem.
 A teraz sprawa druga: jak liczna ma być ta wyprawa?
 Nasi wojownicy umieją milczeć, ale im mniej oczu, tym
mniej ust do mówienia. Dwóch powinno wystarczyć. Razem z
nami będzie pięciu. Co na to mój biały brat?
 Słusznie mówi Czerwona Chmura. Przez usta Czerwonej
Chmury przemawia sama mądrość.
Wstaliśmy jednocześnie. Był to koniec narady.
Teraz rozmyślałem nad tym wszystkim, wpatrzony w srebrną
smugę księżycowego blasku. Dokąd mnie zaprowadziły
ścieżki życia? I dokąd powiodą dalej? Skromny lekarz z
Milwaukee wtajemniczony w plany indiańskiego plemienia! To
dziwne, to po prostu niesłychane!
Sam nie wiem, kiedy zasnąłem. Zniły mi się tysiące indiańskich
fajek pokoju o najdziwaczniejszych kształtach. Z głowic tych
fajek unosił się jednak nie dym lecz złoty pyl, który utworzył
wielki obłok. Obłok mienił się metalicznym blaskiem, potem
zaczął różowieć, aż wreszcie stał się purpurowy. Wtedy znikł. Na
jego miejscu wyrosła postać Czerwonej Chmury. Spoglądał na
mnie groznie i przenikliwe, na koniec zdjął z włosów barwną
opaskę i podał mi ją na wyciągniętej dłoni. Przebudziłem się. Była
jeszcze noc.
Znowu w drodze
Tydzień minął. Wyruszyliśmy w drogę. Czerwona Chmura,
dwóch indiańskich wojowników, Karol i ja jechaliśmy najpierw
dokładnie tym samym śladem, którym przed tygodniami ścigaliśmy
uciekinierów  brzegiem rzeki ku sinym zarysom gór. Nad
wieczorem równina prerii poczęła się wznosić, przechodząc
stopniowo w faliste pagórki. Zatrzymaliśmy się na nocny postój w
tym samym miejscu co wówczas. Na szczęście tym razem pogoda
dopisała.
Następnego dnia dotarliśmy do strumyka, tego samego, na który
natrafiłem zbłąkawszy się we mgle podczas ostatniej wyprawy w te
strony. Strumyk zwężał się z każdą przebytą milą, aż wreszcie znikł
w zielonej podmokłej dolince. Ominęliśmy ją szerokim łukiem.
Jeszcze dzień jazdy i oto rzeka, nad którą wypadł nam południowy
postój.
Zarysy gór były już zupełnie wyrazne. Nad kopulastymi
pagórkami sterczały wyniosłe, sięgające nieba, poszarpane szczyty.
Wojownicy indiańscy rozpalili ognisko, nic jednak nie gotowali i
nie jedli. Jak stwierdziłem pózniej, Indianie podczas podróży
pożywiają się tylko dwa razy dziennie. Ich konie, niezwykle
wytrzymałe, potrafią nieść jezdzców od świtu do zmroku. Ja z
Karolem piliśmy tradycyjną kawę, zagryzając podpłomykami.
Czerwonoskórzy siedzieli jak posągi, nie odzywając się słowem. Po
dwóch godzinach znalezliśmy się znowu na siodłach. Posuwaliśmy
się gęsiego, rozmowa była więc niemożliwa.
Nad wieczorem niebo pociemniało. Zanim zdążyliśmy zsiąść z
koni, spadła gwałtowna ulewa. W ciągu sekundy, przemokłem od
czubka głowy do pięt. Strumienie spływały po plecach, woda
chlupotała w butach. Z szerokiego ronda kapelusza ciekło jak z
parasola. Drżąca, migotliwa ściana deszczu otaczała nas ze
wszystkich stron. Nagle powstały małe rzeczki i z szumem torowały
sobie drogę wśród powalonych ulewą traw.
Widowisko nie trwało jednak dłużej niż kilka minut. Równie
nagle dmuchnął wiatr i ulewa poczęła szybko się oddalać. Zrobiło
się chłodno. Szczękając zębami, zeskoczyłem z konia. Moi
towarzysze byli niemniej przemoknięci. Czerwona Chmura i dwaj
jego wojownicy przyjmowali to z kamiennym spokojem, Karol
pomstował podobnie jak ja. Nadciągała noc i należało szybko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl