[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zamków w dolinie Loary i ogromnie go zafascynowała produkcja wina. Gdy wrócił do
Anders, zasadził winorośle na nasłonecznionych stokach wzgórz, blisko granic
posiadłości, i założył małą winiarnię.
Gdy umarł, zostawił po sobie całkiem dochodowy interes, który z czasem stał
się własnością mojego ojca. Problemy pojawiły się wraz z jego chorobą. Winnicę
zaniedbano, a po jego śmierci została zlikwidowana. Studiowałem wtedy w
Oksfordzie. Po ukończeniu nauki postanowiłem nie wracać do Anders, choć mamie
ogromnie na tym zależało.
- Wolisz mieszkać w Londynie?
- Gdzie tam. Muszę. Mieszkam w stolicy, ale nie z wyboru. Mój ojciec zmarł,
kiedy miałem osiemnaście lat. Dwa lata pózniej mama ponownie wyszła za mąż.
Bardzo kochała mojego ojca i długo nosiła po nim żałobę. W końcu jednak poznała
- 44 -
S
R
pewnego bezdzietnego wdowca, Bradleya Sandersona, starszego od niej o piętnaście
lat.
Tina lekko zmarszczyła brwi, a Richard pośpieszył z wyjaśnieniem:
- Moja mama postanowiła zachować rodowe nazwisko. Uznała, że to
najprostsze rozwiązanie, skoro zgodnie z tradycją zamkiem zawsze musiał rządzić
Anders. Choć Bradley miał bardzo podobne nazwisko, nie byli spokrewnieni. W
wieku pięciu czy sześciu lat został adoptowany przez Jonathana Andersa, wywo-
dzącego się z gałęzi naszej rodziny w Wiltshire. %7łona Jonathana nie mogła mieć
dzieci, stąd decyzja o adopcji. Niestety, nigdy nie potrafiłem znalezć z Bradleyem
wspólnego języka. Nie lubiłem go, nie ufałem mu, a on mnie znienawidził, kiedy
sprzeciwiłem się jego małżeństwu z moją matką. Dlatego po studiach uznałem, że
będzie najlepiej dla wszystkich, jeśli zostanę w Londynie. Kupiłem dom na Pemberley
Square i od czasu do czasu odwiedzałem zamek, gdzie zawsze czekał na mnie
apartament.
- Z pewnością było ci ciężko - zauważyła ze współczuciem.
Wydawał się zaskoczony, ale pokiwał głową.
- Nie było łatwo, fakt - przyznał. - Zwłaszcza gdy uświadomiłem sobie, że
mama wcale nie jest szczęśliwa. Muszę przyznać, że Bradley dobrze się spisywał jako
zarządca majątku, ale okazał się trudny w pożyciu. Mama nigdy się nie przyznała, lecz
moim zdaniem żałowała, że za niego wyszła. Wkrótce po tym, jak rozpoznano u niej
śmiertelną chorobę, u Bradleya wykryto poważne uszkodzenie serca, z którym miał
szansę przeżyć co najwyżej rok lub dwa. Obiecałem mamie, że nie wyrzucę go z
zamku, jeśli umrze pierwsza. Bradley nie wierzył mi i zażądał aneksu do jej
testamentu. Wyraziłem zgodę, aby mógł dokonać żywota w zamku.
- Twój ojczym nadal tam mieszka?
- Już nie. Jakiś czas temu zmarł na zawał.
- Zatem zamek jest wyłącznie twój i zamierzasz go zatrzymać, tak?
Jego przystojna twarz nagle spochmurniała.
- O tak - potwierdził sucho. - Zdecydowanie zamierzam go zatrzymać.
Stojący zegar w rogu sali wydzwonił wpół do trzeciej.
- 45 -
S
R
- Jesteś gotowa ruszać w dalszą drogę? - spytał Richard już bez napięcia w
głosie.
Nagle Tina uświadomiła sobie, że w takim tempie wrócą do Londynu dopiero
póznym wieczorem.
- Tak, jedzmy. - Wstała od stołu.
Pomijając chwilowe zakłopotanie, doskonale się bawiła, a co ważniejsze,
dowiedziała się mnóstwo interesujących rzeczy o rodzinie Richarda. Resztę drogi
spędziła w milczeniu, pogrążona w rozmyślaniach, aż wreszcie usłyszała jego głos:
- Jesteśmy prawie na miejscu.
Wkrótce zjechali z cichej, wiejskiej drogi w jeszcze cichszą alejkę, z rozległymi
polami z prawej strony i wysokim murem z lewej. Kilkaset metrów dalej ujrzała
imponującą bramę wjazdową, strzeżoną przez dwa wielkie, kamienne lwy na
potężnych cokołach. Krata z kutego żelaza rozwarła się bezszelestnie i moment
pózniej porsche pomknęło przez park krętą drogą dojazdową do zamku.
- Czas nas goni, więc proponuję, abyśmy zaczęli od winnicy. Dopiero potem
oprowadzę cię po zamku - zasugerował Richard.
Skinęła głową.
- Jak uważasz - zgodziła się. Pomyślała, że w innej sytuacji praca dla Richarda
byłaby dla niej wymarzona.
Kilometr dalej skręcili w boczną drogę i dotarli do kilku budynków
gospodarczych, w których mieściła się wytwórnia wina. Pobliskie wzgórze porośnięte
było przez rzędy winorośli.
Richard zatrzymał samochód i otworzył drzwi.
- Dasz radę iść na krótki spacer? Wolałbym nie forsować twojej kostki.
- JakoÅ› wytrzymam.
Podszedł bliżej i pomógł jej wyjść z auta.
Wstrzymała oddech, gdy jej dotknął, wziął za rękę i wsunął ją pod ramię.
Powoli ruszyli w kierunku winnicy. Rośliny były przerośnięte i zaniedbane, a
na dodatek częściowo zagłuszała je wysoka trawa. Mimo to Tina dostrzegła wielkie,
ciężkie kiście fioletowych owoców.
- 46 -
S
R
- Podejrzewam, że sporo winorośli trzeba będzie wykarczować? - spytał
Richard.
- Niekoniecznie. Jeżeli są zdrowe, jeszcze się nadadzą. Zapewne jednak nie
obędzie się bez częściowej wymiany. Zależy, jaką odmianę wina zamierzasz pro-
dukować.
- Rozumiem... Porozmawiamy o tym pózniej, kiedy rozważysz, co warto robić,
a czego nie. Chyba że twoim zdaniem sytuacja jest już beznadziejna i dlatego nie
zamierzasz się angażować w rekultywację winnicy.
Tina pokręciła głową.
- Nie w tym rzecz. - Nie dodała, że z ochotą podjęłaby się takiego wyzwania,
gdyby okoliczności na to pozwalały.
- Tylko w czym?
- Chętnie zatroszczyłabym się o twoją winnicę, ale...
- Ale co? - zniecierpliwił się.
- W takiej sytuacji byłoby to kłopotliwe - wykrztusiła.
- Chodzi ci o ostatni wieczór?
Nie doczekał się odpowiedzi. Znowu nie zachowywała się tak, jak tego
oczekiwał. Ponieważ jednak propozycja pracy była tylko pretekstem, aby zwabić ją do
zamku, nie zależało mu na tym, by przyjęła posadę.
Była tutaj praktycznie nieszkodliwa i nie powinna się nigdzie stąd ruszać. Ale
przecież mogli próbować porozumieć się z nią telefonicznie...
Zafrasował się. Nie skontaktują się z nią w Cartel Wines, osobiście o to zadbał.
Gdyby jednak postanowili zadzwonić do niej do domu, jej przyjaciółka z pewnością
udostępniłaby im numer jej komórki. Jeżeli nic z tym nie zrobi, w poniedziałek mogły
pojawić się kłopoty.
Cisza ciągnęła się w nieskończoność. W końcu Tina zerknęła na Richarda i
zauważyła jego ponurą minę.
- Przepraszam... - westchnęła ze smutkiem. Wziął się w garść i uśmiechnął do
niej krzepiÄ…co.
- Nie przejmuj siÄ™ - mruknÄ…Å‚. - Ruszajmy lepiej do zamku.
- 47 -
S
R
Powrócili do głównej drogi dojazdowej i przejechali nią jeszcze niecały
kilometr. Na końcu wąskiej dróżki z lewej Tina ujrzała fragment częściowo zburzonej
wieży na kopcu.
- To wieża Dalanda - wyjaśnił Richard. - Nic więcej nie zostało po
jedenastowiecznym zamczysku. Nasz zamek wznosi się w odległości kilkuset metrów
stąd, na wschód. O, już go widać.
W oddali mignęły szare mury oraz umocnienia, które niemal natychmiast znikły
za wysokimi drzewami w jesiennej szacie. Podjechali jeszcze trochę wyżej i za
jednym z zakrętów Richard zatrzymał samochód. Wtedy Tina ujrzała zamek w całej
krasie.
Wstrzymała oddech.
Rzeczywiście, nie była to ogromna forteca, a raczej miniatura, perełka
architektury militarnej. Jego szare baszty i wieżyczki zdawały się wystrzeliwać w
niebo, a całość wyglądała tak, jakby ją żywcem przeniesiono z bajki.
Tina jak zauroczona wpatrywała się w urodziwą budowlę. W końcu oderwała
od niej wzrok i spojrzała na milczącego Richarda.
- Nic dziwnego, że darzysz go tak silnym uczuciem - przyznała ze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl