[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kopię nogą w piecyk. Piecyk się przewraca, rury się rozlatują i matka ma na tydzień roboty ze
sprzątaniem sady, których pełno jest wtedy w każdym kącie.
- Słuchaj, potrzebuję skóry na zelówki. Poradz, jak zdobyć, żeby nic nie kosztowały i żeby
jeszcze można było zarobić na kieliszek chleba.
- Zrobimy skok na fabrykę - odpowiedział Olek bez chwili wahania. - Mam jedną na oku.
Pilnuje jej niemiecki dozorca, ale ja już mam sposób, żeby wszystko grało. Kiedy idziemy?
- Możemy iść dzisiejszej nocy, tylko zabiorę jeszcze jednego kumpla, Władka. Przecież go
znasz, równy i charakterny chłopak.
Wieczorem spotkaliśmy się u Olka, a przed północą wyszliśmy z domu i Olek poprowadził nas
bocznymi uliczkami w kierunku fabryki, w której mieliśmy zaopatrzyć się w skórę. Gdy
dochodziliśmy do rogu ulicy, usłyszeliśmy odgłos ciężkich kroków. Wyjrzałem ostrożnie zza muru. W
naszym kierunku szło dwóch policjantów. Przeskoczyć przez ulicę już nie można, bo nas zobaczą,
więc w tył zwrot i biegiem z powrotem. Gdy dobiegliśmy do nowego skrzyżowania, znów
usłyszeliśmy kroki. Wyjrzałem zza rogu - też dwóch policjantów!
- Obława - szepnął Olek. - Z tyłu i z przodu gliny. Wiejemy! I pierwszy wyskoczył zza rogu, a
my za nim.
- Stać! - krzyknęli równocześnie policjanci, ale my przecież nie po to uciekaliśmy, żeby teraz
stanąć. Do następnego rogu brakowało nam jeszcze kilkanaście metrów, gdy policjanci znowu
wyskoczyli.
- Stać! - słyszymy. - Bo będę strzelał!
 Spróbuj! - pomyślałem sobie. - Strzelać to ja też potrafię . Kilkanaście metrów za rogiem
zobaczyłem dziurę w płocie, więc wołam do chłopaków:
- Skaczcie do dziury, a ja ich zgubię!
Chłopaki wlezli za parkan, a ja ile sił w nogach popędziłem do następnego rogu. Tuż przy rogu
zatrzymałem się i czekam na ukazanie się policjantów. Gdy wyskoczyli zza jednego rogu, ja
zniknąłem za drugim, ale już mnie zauważyli. Przy następnym zrobiłem taką samą sztuczkę. Teraz już
trzeba wiać naprawdę, bo będzie głupio, jeśli za którymś rogiem naskoczę na innych policjantów.
Wskoczyłem w następną ulicę, przebiegłem pięćdziesiąt metrów i... połapałem się, że wpadłem w
ślepą uliczkę. Jak najszybciej z powrotem. Wyjrzałem zza rogu, a policjant już blisko. Teraz już nie
ma gdzie uciekać. Co robić? Szybko wyjąłem z kieszeni parabellum i granat.
Wyrwałem zawleczkę, poczekałem chwilę, a gdy goniący mnie policjanci znalezli się już w
odległości trzydziestu metrów od rogu, wystawiłem jedno oko zza winkla i przerazliwie spokojnie
powiedziałem:
- Eee, wróćcie się, bo kawałki z was będą.
Stanęli, spojrzeli na siebie, zrobili w tył zwrot i spokojnie poszli z powrotem, nie oglądając się
za siebie. Gdy zniknęli za rogiem, odczekałem kilka minut obserwując, czy żaden nie wraca. Gdy nie
zauważyłem nic podejrzanego, zabezpieczyłem granat, wyszedłem z przeklętej ślepej uliczki i kryjąc
się pod parkanami, czujny na każdy szelest, z zachowaniem wszelkich ostrożności dotarłem do
swojego domu.
Następnego dnia dowiedziałem się, że Olek i Władek też wrócili do domu bez żadnych
przeszkód. Martwili się tylko o mnie.
- Za chude uszy mają na to, żeby mnie złapać - żartowałem.
Nie przyznałem się, że jednak troszkę stracha miałem, gdy znalazłem się w ślepej ulicy. Z tymi
dwoma, co mnie gonili, dałbym sobie radę, ale co dalej? Huk ściągnąłby mi na łeb policję z całej
dzielnicy i wtedy byłoby już nieklawo. Gdy w nocy zastanawiałem się nad tą całą wyprawą,
doszedłem do wniosku, że przecież mam pod ręką fabrykę  Kapeluszową , więc czego ja właściwie
szukam. Trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby nadziać się na policję, gdy trzeba przejść tylko sto
metrów od rogu, a sto metrów za rogiem mam już parkan fabryki, i to stojący w głębi pustego placu,
w odległości pięćdziesięciu metrów od ulicy.
Powiedziałem Tadkowi, który jak wspomniałem, mieszkał w dawnej portierni, że idę do nich
po pasy transmisyjne. Doskonała skóra na zelówki. Ostrzegł mnie, że obecnie dozorca co dwie
godziny obchodzi teren. Po wyprawie na węgiel kupił dwa psy, które na noc spuszcza z łańcucha.
 Szkoda was, pieski - pomyślałem - ale wy służycie Niemcom, a uczciwi ludzie muszą przecież z
czegoś żyć i rodzinom pomagać. Musimy się was pozbyć . Postarałem się o truciznę na szczury, którą
zmieszałem z mielonym mięsem, i już po godzinie policyjnej poszedłem pod fabrykę. Gdy stanąłem
pod parkanem, przez szpary zobaczyłem węszące psy z nosami przy deskach. Porobiłem z mięsa kulki
i przerzucałem przez parkan. Następnego dnia psy zdechły, a w nocy poszliśmy z Antosiem po pasy
transmisyjne. Tadek narysował nam szczegółowy plan fabryki, który dokładnie przestudiowaliśmy,
więc czuliśmy się jak u siebie w domu. Staraliśmy się tylko nie zostawiać śladów na śniegu. Drzwi
prowadzące na klatkę schodową były otwarte. Aomem, który przyniosłem z domu, wyrwałem z
futryny skobel, przy którym wisiała duża kłódka. Już po wszystkim wsadziłem go mocno na swoje
miejsce, więc nie było żadnego znaku, że ktoś się dobierał. Gdy już byliśmy w hali maszyn, zaczęła
się praca. Pasy skórzane zwijaliśmy w rolki i pakowaliśmy do worków, a parciane cięliśmy na
drobne kawałki i wrzucaliśmy do skrzyni na odpadki stojącej w rogu hali. Tyle z tym było roboty i
tak nam się przyjemnie pracowało, że zapomnieliśmy o obchodzie dozorcy. Przypomniał nam o tym
terkot budzika w jego mieszkaniu. Teraz już wychodzić nie można. Stojąc z dala od okien
widzieliśmy, jak chodził po terenie, a po kilku minutach trzaśniecie drzwiami zawiadomiło nas, że
cieć poszedł spać.
Po zniszczeniu wszystkiego, co tylko mogliśmy zniszczyć, bez żadnych przeszkód wróciliśmy do
domu.
Następnego dnia każdy dostał kawał pasa na zelówki. Tadek nie chciał skóry, bo mieszkał
przecież na terenie fabryki i w razie odkrycia kradzieży mógłby podpaść. Więc po sprzedaniu
pozostałych pasów dostał swoją dolę w złotówkach.
Od tego dnia często chodziłem do fabryki, dobierając sobie różnych kolegów. Najlepiej jednak
pracowało mi się z Antosiem. Nie bał się i robił wszystko tak, jak kazałem. Wynieśliśmy kilka
małych motorów elektrycznych, wszystkie główki elektrycznych maszyn do szycia, wiele worków
wełny nie gręplowanej. Wreszcie nie było już co brać. Wtedy znów Tadek doniósł nam, że jest
jeszcze jedno pomieszczenie, nienaruszone, na pierwszym piętrze, do którego można dostać się tylko
przez okno od strony ulicy. Powiedział, gdzie leży drabina i które to okno. Budynek odgradzał od
ulicy siatkowy parkan.
Na tę robotę poszedłem także z Antkiem. Przedostaliśmy się przez parkan, obeszliśmy cały teren
fabryki i znalezliśmy się pod oknem, którym mieliśmy dostać się do środka. Było zamknięte, lecz
brakowało w nim kilku szybek. Gdy stanąłem na ostatnim szczeblu drabiny, dolna część okna była na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl