[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powietrzne płynące od dołu. Ale już w następnej chwili stary i jego skrzydła znikły w
ciemności.
Chłopiec przywarł brzuchem do ziemi, podpełznął do samej krawędzi przepaści i próbował
dojrzeć coś w nieprzeniknionej ciemności, która się rozpościerała pod nim. Ale nie widział
niczego, a ciepły wiatr dmący z głębi ziemi zmuszał go do zamykania oczu.
Tak więc odczołgał się do tyłu, wstał i wrócił na poprzednie miejsce.
Spojrzał na zapasowe skrzydła leżące na ziemi. Potem podniósł wzrok ponad krawędz
wulkanu i spojrzał na błękitne niebo.
Pomyślał, że mógłby wrócić do fortecy, odpocząć i czekać, aż się zjawi ktoś, kto go uwolni.
Mógł policzyć monety i ułożyć je według wartości. Mógł iść poczytać nazwiska ludzi
pochowanych na cmentarzyku w lesie. Mógł puszczać złotymi dublonami kaczki na wodę.
Albo rzucać mewom szmaragdy. Mógł robić mnóstwo rzeczy.
 A jeśli nikt nie przyjdzie?"
To było trudne do wyobrażenia dla kogoś takiego jak Flint, bo... bał się pozostać tu całkiem
sam. Zbliżała się noc i ta wyspa wydawała się straszliwie grozna. Zrujnowana forteca,
cmentarz, porzucona kotwica na plaży, te napisy na murze...
Mały Flint nie lubił być sam. To był główny powód, dla którego spędzał stale czas w
towarzystwie swoich kuzynów. Już lepiej z nimi niż samemu.
Kiedy był sam, mały Flint nie wiedział nigdy, czym się zająć. Nie potrafił myśleć w
samotności. Odmieniał się, kiedy był w towarzystwie.
Pomyślał o Julii. Pomyślał o kilku słowach na karteczce, jaką jej zostawił na parapecie
okiennym, i na które nigdy mu nie odpowiedziała. A może, na które mu jeszcze nie
odpowiedziała. Pewnie, że byłoby cudownie przebywać z Julią zamiast z kuzynami.
Opuścił wzrok w ciemną przepaść. Wpatrywał się w nią uparcie.
 Nawet o tym nie myśl..." - powiedział do siebie.
Kilka zgłodniałych mew krążyło po niebie nad jego głową, a jemu nagle zaburczało w
brzuchu.
- Tak - odezwał się na głos. - Ale co ja będę jadł na tej wyspie?
Nie potrafił polować, nie potrafił łowić ryb, nie umiał rozpoznać żadnej rośliny jadalnej. I
mocno wątpił, czy znalazłby tu mrożonki do odgrzania w mikrofali.
Myśl o samotności i głód zawładnęły nagle jego wyobraznią.
- Do licha! - zaklął, zataczając się na ciepłym wietrze, który wiał mu od stóp. Nerwowo
przypiął sobie zapasowe skrzydła i cały drżący podszedł do krawędzi przepaści, usiłując nie
zwracać uwagi na ostrzegawcze bicie serca, które tłukło się mu w piersi jak oszalałe. - Proszę
pana! Niech pan poczeka! - krzyknÄ…Å‚. - POCZEKA!
Zrobił pół kroczku. Potem drugie pół.
Rozłożył skrzydła i...
- O mamo! Mamo! OOOO MAMOOO...!
I dał nura w ciemność.
Na początku wiatr go podtrzymał, unosząc w górę. Potem coraz szybciej, pod ciężarem
własnego ciała, spadał w rozwartą paszczę wulkanu. Ogarnęła go ciemność. Ciemność i
gorÄ…co.
Mały Flint zamknął oczy i trzymał skrzydła rozłożone jak spadochron. Wydawało mu się, że
prąd powietrza może je rozerwać w każdej chwili; wiało tak mocno, że nie mógł nawet
zamknąć ust i trzęsły mu się policzki.
Jednak utrzymywał się jakoś w jednej pozycji. Spadał powoli, zakreślając niewielkie spirale.
Czuł pustkę, potężną pustkę, nacierającą gwałtownie, najpierw pod sobą, potem dokoła siebie.
To z niej wydobywał się wiatr. Ubranie uwierało go w żebra. Skrzydła gubiły jedno pióro za
drugim.
- Mamo, o mamo, mamuniu... - powtarzał bez przerwy mały Flint, zakreślając kolejną
spiralÄ™.
I jeszcze jednÄ….
I jeszcze...
Nagle wiatr ustał. To było jak rozdarcie płótna. Nagle zapadła cisza.
Szlochając ze strachu, mały Flint złożył gwałtownie skrzydła i zaczął spadać.
Wrzasnął zdesperowany, kiedy tak leciał w nicość pod sobą, a przez głowę przelatywały mu
obrazy najmilszych chwil jego życia.
Nie było ich wiele.
- Ten' stary głuuupiec! - krzyknął, wściekły na cały świat i na wszystkich.
Po chwili nagle jakby przestał spadać...
BUCH!
...wiatr nagle odżył. Flint wywinął kozła w ciemności, ale jakoś zdołał się odwrócić i rozłożyć
swoje prymitywne skrzydła. Wstąpiła w niego otucha!
Unosił się przez kilka sekund, zawieszony w bańce ciepłego powietrza.
A po chwili zaczął opadać.
I wybuchnął dzikim - desperackim i nerwowym -śmiechem.
- Stary głupiec! - powtarzał ze śmiechem. Ale tym razem w jego głosie brzmiała nuta
podziwu. Ten stary głupiec miał po stokroć rację!
Wiatr cichł i wzmagał się na przemian przynajmniej jeszcze z dziesięć razy, nieustannie go
zaskakując. Ale z upływem czasu opadanie stawało się coraz mniej przykre. W pewnej chwili
jednak Flint czubkiem skrzydła uderzył o wystającą skałę i skrzydło się rozdarło: wachlarz
piór poszybował gdzieś w ciemność, a jedwab zaczął trzepotać niczym żagiel brygantyny
podczas burzy.
Potem z kolei mały Flint odniósł wrażenie, że widzi jakieś światła: świece czy pochodnie w
oddali, przesuwające się dokoła niego. Wyobraził sobie gdzieś daleko procesję, w której
ludzie posuwali się wąską ścieżką. Ten obraz utrzymywał się zaledwie kilka sekund, potem
światła znikły.
Raz jeden podczas lotu zobaczył jakąś twarz. Była cała pozłacana, o białych wytrzeszczonych
oczach, a mignęła mu - albo mu się tak tylko zdawało - o jakieś dziesięć centymetrów przed
nosem.
I w końcu jego spadanie w pustkę się zakończyło: po ostatnim podmuchu wiatru nagle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl