[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czuł się zagubiony. Znalazł się na końcu ogromnego, złamanego korzenia, pośród bezmiaru
migocącej, przepaścistej wody. Korzeń uginał się pod jego ciężarem, a mięso obijało mu się
o piersi. Musiał przeskoczyć na splątane korzenie i bluszcz, aby nadążyć za Fa.
Prowadziła go pośród skał w głąb lasu na wyspie. Trudno było nazwać tę drogę
szlakiem. Nowi ludzie pozostawili tu swój zapach na stratowanych krzakach, i to było
wszystko. Fa szła za zapachem bez zastanowienia. Wiedziała, że ogień musi być na drugim
końcu wyspy, ale żeby sobie to w pełni uświadomić, musiałaby się zatrzymać i zobaczyć
obrazy położywszy ręce na głowie. Na wyspie roiło się od gniazdu- jących ptaków, a tak
były nieprzychylne ludziom, że Fa i Lok zaczęli się posuwać z większą ostrożnością.
Przestali zwracać zbyt czujną uwagę na zapach, a starali się przedzierać przez gęstwinę jak
najciszej, żeby nie zakłócać leśnego ładu. W ich głowach przesuwały się obrazy jeden po
drugim. Otaczała ich głęboka ciemność, posługiwali się j wzrokiem przystosowanym do
nocy; unikali tego, co niewidzialne, rozchylali splątany bluszcz, odsuwali rozłożyste jeżyny,
pośród których przedzierali się bokiem. Wkrótce dobiegł ich głos nowych ludzi.
Zobaczyli także ogień; a właściwie jego migocący odblask. Na skutek światła
pozostałą część wyspy spowijała jeszcze bardziej nieprzenikniona ciemność, zaś ich wzrok,
przystosowany do nocy, tracił ostrość widzenia, posuwali się więc znacznie wolniej. Ogień
był teraz dużo większy, a oświetloną polanę otaczały frędzle młodych liści, jasnozielonych,
jakby podświetlonych blaskiem słońca. Ludnie wydawali z siebie głosy, jakby w rytm bicia
serca. Fa stanęła przed Lokiem, jej postać rysowała się głęboką czernią.
Drzewa na tym końcu wyspy były wysokie, a krzaki wśród i,~ nich rosły w pewnych
odstępach, można więc było bez trudu między nimi się poruszać. Lok nie odstępował Fa, aż
znalezli się na samej krawędzi blasku ognia, gdzie skryli się za krzakiem stojąc z ugiętymi
kolanami i zakrzywionymi palcami. gotowi w każdej chwili do ucieczki. Z tej pozycji mogli
patrzeć na otwartą polanę wybraną przez nowych ludzi. Zbyt wiele mieli na raz do
zobaczenia. Przede wszystkim drzewa miały tu zmienione kształty. Pochyliły się i splątały
ciasno gałęziami tworząc wokół ognia otchłanie ciemności. Nowi ludzie siedzieli na ziemi
pomiędzy Lokiem i światłem i trudno byłoby wpatrzeć dwie głowy o podobnym kształcie.
Albo rozciągnięte na boki, z których wyrastały rogi, albo wydłużone spiczasto w górę jak
sosny, albo też okrągłe i wielkie. Za ogniskiem Lok widział stos pni uszykowanych do
palenia i choć były ciężkie, zdawały się poruszać w blasku ognia.
Wtem, rzecz niewiarygodna, rozległ się spoza drzew samczy ryk jelenia. Ryk
przerazliwy i oszalały, pełen bólu i tęsknego pożądania. Ryk najpotężniejszego jelenia, dla
którego świat był za ciasny. Fa i Lok przylgnęli do siebie patrząc na pnie drzew i nie widząc
żadnego obrazu. Nowi ludzie pochylili się kryjąc głowy, przez co zmieniły się ich kształty.
Jeleń wyłonił się spośród drzew. Podskakiwał na tylnych nogach rozpościerając szeroko
przednie. Jego uwieńczona porożem głowa tkwiła wśród liści drzew, patrzył w górę, ponad
nowymi ludzmi, ponad Lokiem i Fa, i kołysał się na boki. Zaczął się obracać, a wtedy
dostrzegli, że jego ogon jest sztywny i uderza o jasne, pozbawione sierści nogi. Miał ręce.
W jednej z otchłani ciemności rozległo się kwilenie nowego. Lok aż podskoczył za
krzakiem.
- Liku!
Fa zasłoniła mu ręką usta zmuszając go do milczenia. Jeleń przestał tańczyć.
Usłyszeli wołanie Liku:
- Jestem tutaj, Lok! Jestem tutaj!
Rozległa się nagle wrzawa przypominająca śmiech, ptasi świergot i bezładny trzepot
skrzydeł podczas pikowania i wirującego lotu, rozległy się wszystkie głosy, krzyki, a także
kobiecy pisk. Ogień nagle zasyczał, wystrzelił w górę biały dym, pociemniało. Nowi ludzie
rozpierzchli się na wszystkie strony. Wyczuwało się złość i strach.
- Liku!
Jeleń gwałtownymi ruchami kołysał się w przyćmionym świetle. Fa potrząsnęła
Lokiem i coś do niego mruczała. Ludzie pędzili z kijami, pochyleni, prosto przed siebie.
- Prędko!
Mężczyzna tłukł wściekle kijem w krzaki po prawej stronie. Lok wyrzucił do tyłu
rękę.
Jedzenie dla Liku!
Cisnął je na polanę. Kawał mięsa upadł pod nogi jelenia. Lok zdążył jeszcze
zobaczyć, że jeleń pochylił się nad nim pośród unoszącego się dymu; Fa nagle pociągnęła
Loka i potykając się zaczęli uciekać. Wrzawa nowych ludzi zmieniła się w świadomą serię
krzyków, pytań i odpowiedzi, rozkazów - polana wypełniła się płonącymi gałęziami, w
których jawiło się bujne wiosenne listowie i znikało. Lok spuścił głowę i wsparł się nogami
o miękką ziemię. Nad jego głową rozległ się syk wciąganego powietrza. Fa i Lok rzucili się
w bok między gęstwinę i zwolnili kroku. Z największą pomysłowością i wyczuciem
przedzierali się pośród jeżyn i ostrych gałęzi; Lok zauważył, że Fa ogarnęła rozpacz i że z
trudem oddycha, co jemu także się udzieliło. Miotali się na wszystkie strony, a spomiędzy
drzew za nimi błyskały pochodnie. Słyszeli, jak nowi ludzie nawołują się i robią straszny
rwetes w gęstwinie leśnego podszycia. Wtem rozległ się pojedynczy, ale donośny głos.
Ustał trzask gałęzi. Fa obłapywała mokre głazy.
- Prędko! Prędko!
Słyszał ją mimo huku połyskującej, skłębionej wody. Podążał za nią posłusznie,
zdziwiony jej pośpiechem, ale żadne obrazy nie wypełniały mu głowy, poza jednym w
gruncie rzeczy nic nie znaczącym obrazem tańczącego jelenia.
Fa przeskoczyła nad krawędzią urwiska i położyła się na własnym cieniu. Lok
czekał. Z trudem chwytając oddech spytała:
- Gdzie oni sÄ…?
Lok spojrzał na wyspę, ale nim zdążył coś powiedzieć, zadała już następne pytanie:
- WspinajÄ… siÄ™`?
W połowie wysokości urwiska kołysał się jeszcze korzeń, który Fa poruszyła, ale
poza tym panował spokój, całe urwisko patrzyło w księżyc.
Nie! Leżeli cicho i w milczeniu. Lok usłyszał znowu huk wodospadu, który się tak
nasilił, że zagłuszyłby jego słowa. Zastanawiał się daremnie, czy widzieli jakieś wspólne
obrazy albo wypowiadali jakieś słowa, ale poczuł tylko ciężar w głowie i w całym ciele. Nie
miał wątpliwości. Ten ciężar odczuwał z powodu Liku. Ziewnął, przetarł palcami oczy i
oblizał wargi. Fa podniosła się.
- Chodzmy!
Biegli truchtem pośród brzóz rosnących na wyspie, przeskakując z kamienia na
kamień. Do pnia dołączyło się jeszcze wiele innych pni, a było ich więcej niż palców u rąk,
wszystkie oplątane zielskiem naniesionym przez rzekę. Pomiędzy nimi tryskała woda i
przepływała dalej. Pnie stworzyły przejście tak szerokie jak leśny szlak. Przedostali się na
terasę bez trudu i stanęli tam, nie odezwawszy się do siebie słowem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl