[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie.
- Mhm... Wiem o nich wszystko. Dane odwrócił się i zaczął parzyć
kawÄ™.
- Eric, tylko mi nie mów, że niechcący odkryłem jakąś twoją prywatną
tajemnicę. Nie chciałbym, by moje wyobrażenia na twój temat okazały się
złudne.
Przybyły w milczeniu przyglądał się uśpionym niemowlętom. Uważ-
nie przebiegł wzrokiem leżący obok kosza list i pokręcił głową ze smutnym
uśmiechem. Wreszcie podszedł do Dane'a.
- Dzięki za zaufanie, stary. Widzę, że wierzysz we mnie.
- Powiem ci tylko, że Kathryn też od razu zapytała, czy to moje dzieci.
RS
- Ach, Kathryn. Tak właśnie myślałem, że to jej samochód. - Rozejrzał
się, spojrzał na pościel na kanapie. - Zpi w sypialni, tak?
- Wątpię, by jeszcze spała, po tych hałasach, jakie tu wyczyniałeś.
- Chyba spałeś jak kamień, skoro nie mogłem cię dobudzić. Już zaczą-
łem się zastanawiać, czy nie włamać się do środka. Dałem ci jedyny klucz.
- A nie przyszło ci do głowy, że w środku nocy te stworzenia znów by-
ły głodne? Musieliśmy je karmić o czwartej nad ranem. - Zerknął na zega-
rek. Było parę minut po siódmej. - Pewnie niedługo głód znów je obudzi.
Straszne z nich żarłoki.
Eric otworzył szafkę, wyjął dwa kubki.
- Widzę, że niepotrzebnie się tak spieszyłem. Powinienem najpierw
zadzwonić. Może obyłoby się bez mojego przyjazdu.
- Ależ skąd! Naprawdę się cieszę, że tu jesteś. Przecież ja nie mam po-
jęcia, jak się obchodzić z takimi dziećmi.
- Ale świetnie sobie radzisz. Są wyraznie zadowolone.
- No, to strzelaj wreszcie. Co o nich wiesz?
Eric napełnił kubki kawą i podszedł do fotela przy kominku.
Dane nachylił się, poprawił ogień. Sięgnął po leżącą obok, przyjemnie
ogrzanÄ… koszulÄ™ i naciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… na siebie.
- Tu niedaleko - zaczął Eric - mieszka taki człowiek, nazywa się Ray-
mond. Drogą będzie pewnie jakieś osiem kilometrów stąd. Trzyma się z da-
la od ludzi, tylko czasami myśliwi i wędkarze biorą go na przewodnika,
oczywiście za pieniądze. Nie wychodzi mu w życiu. Kilka lat temu odeszła
od niego żona. Został z ośmioletnią córką. - Wskazał gestem na blizniaczki.
- To właśnie dzieci Patty, jego córki. Przyszła do mnie, kiedy zaczynał się
RS
poród, chociaż nie jestem położnikiem. Proponowałem jej, by oddać je do
adopcji. Jest w końcu panną, a po ich ojcu już dawno zniknął wszelki ślad.
No, ale nie zgodziła się. Chciała je zatrzymać. Widać teraz zmieniła zdanie.
- Na litość boską! Jak może w ten sposób je traktować? Zupełnie jakby
to były niechciane szczenięta! A przecież to ludzkie istoty!
- Wydaje mi się, że miała dobre chęci. Naprawdę chciała być dla nich
troskliwą matką, ale jest taka młoda... Raymond wprawdzie zgodził się
przyjąć je pod swój dach, ale z jego strony trudno jej było liczyć na jakąś
pomoc.
- Nawet nie słyszałem, kiedy je tu przyniosła. Wyjrzałem dopiero, kie-
dy któraś z nich zapłakała. Myślałem, że to jakiś kot.
- Domyślam się, że przyszła tutaj ścieżką przez las. To znacznie bliżej
niż drogą. Zobaczyła dym z komina i była pewna, że przyjechałem. Ponie-
waż już wcześniej rozmawialiśmy na ten temat, wolała nie pokazywać mi
się na oczy. Dlatego zostawiła je na progu. Wydawało jej się, że ta kartka
wystarczy za wyjaśnienie.
- Powiem ci tylko, że zbaraniałem, kiedy je zobaczyłem.
- Mogę to sobie wyobrazić! - zachichotał Eric.
- No, to co robimy? Doktor oparł głowę o oparcie.
- Chciałbym jeszcze przez chwilę posiedzieć w spokoju, popatrzyć w
ogień i wypić kawę, jeśli ci to nie przeszkadza. Mam za sobą okropnie mę-
czący tydzień.
- yle mnie zrozumiałeś - uśmiechnął się Dane. - Chodziło mi o to, co
zrobimy z MelindÄ… i Melanie.
- Z kim?
RS
- Z dziećmi... Melindą i Melanie.
- Uff! Wiesz, chyba jestem bardziej zmęczony, niż myślałem. Przez
chwilę sądziłem, że zmieniłeś temat i mówisz o jakichś swoich znajomych.
- Nie. Zastanawiam się, co począć z tymi dziećmi.
- Skontaktuję się z opieką społeczną. Prawdopodobnie zostaną
umieszczone w rodzinie zastępczej. Mam nadzieję, że po zakończeniu po-
stępowania sądowego znajdą się chętni, by je zaadoptować.
- Razem?
- Możliwe.
- Czy to znaczy, że mogą zostać rozdzielone?
- Zawsze jest takie niebezpieczeństwo. Wprawdzie opieka społeczna
postara się zrobić wszystko dla ich dobra, ale nie każdy jest skłonny przyjąć
od razu dwoje dzieci. Mam nadzieję, że, tak czy inaczej, znajdą się dla nich
dobre domy. Może ich ciche głosy sprawiły, że dzieci powoli zaczęły się
budzić. Z kosza dochodziły teraz odgłosy przeciągania, ciche mruczenie.
Dane zerwał się na nogi i podszedł do niemowląt. Przemawiał do nich
cicho, łagodnie i uspokajająco. Obiecując smakowite egzotyczne śniadanie,
sprawnie zmieniał im pieluszki. Eric patrzył na niego, nie posiadając się ze
zdumienia.
- Chodz, potrzymaj MelindÄ™. Ja podgrzejÄ™ jedzenie. Ona jest bardziej
niecierpliwa niż Melanie. Za minutę dam ci butelkę - dodał, podając przyja-
cielowi dziecko i biegnÄ…c do kuchenki.
- Ale... zaczął Eric i urwał, patrząc w utkwione w niego poważne oczy
dziecka. Kiedy po chwili Dane wręczył mu butelkę, niemowlę natychmiast
przyssało się do niej skwapliwie.
RS
Kathryn obudziły dochodzące z pokoju głosy. A więc Dane wstał, była
sama. Odetchnęła z ulgą. Nie miała odwagi, by stanąć z nim twarzą w
twarz. Bała się tego, co jeszcze może się wydarzyć. W życiu nie zachowała
się tak bezmyślnie i głupio jak dzisiejszej nocy. Jak mogła tak postąpić? Jak
mogła aż tak zapomnieć o nieuniknionych konsekwencjach, bez wahania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Home
- 2007 60. Zdążyć przed Wigilią 3. Jacobs Holly Niespodziewane szczęście
- Monroe_Lucy_Wigilijna_niespodzianka
- Oblicza namić™tnośÂ›ci Janice Kaiser Szalona jak wiatr
- Bunsch Karol Powiesci Piastowskie 10 Zdobycie KośÂ‚obrzegu
- max weber a etica protestante e o espirito do capitalismo
- Model Railroader Basic electricity and control
- 0932. Banks Maya Greckie wesela 03 Dom dla ukochanej
- 07 Poniedzialkowa śźaloba
- Chalker Jack L W śÂšwiecie Studni 1 PóśÂ‚noc przy Studni Dusz (pdf)
- Steffen Sandra Na wszystko przyjdzie czas
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- natalcia94.xlx.pl