[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niejszym, niż sądziliśmy. Nikt nas nie próbował zatrzymać, bo nie musiał. Poje-
dynczy, szeroki i prosty korytarz zmienił się jakoś w pokręcony labirynt koryta-
rzyków. Wędrowaliśmy nimi ponad dwie godziny, gubiąc się coraz bardziej, choć
żadne nie chciało się do tego pierwsze przyznać. Próbowaliśmy znaczyć ściany,
wydrapując na nich symbole, i trzymać się zasady lewej strony, ale oba sposoby
zawiodły. Ktoś zmieniał rozkład korytarzy, plącząc je tak, by nas nie wypuściły.
I usuwał znaki. O złośliwym, celowym działaniu najlepiej świadczy fakt, iż ko-
rytarze prowadziły wyłącznie do innych korytarzy. Od wyjścia z pokoju Kierona
nie natrafiliśmy na żadne schody, czy cokolwiek innego.
Purpuraci pytani o drogę do wyjścia spoglądali na nas jak na wyjątkowo śnięte
ryby i stali w miejscu, zamiast pokazywać drogę. Aliera przytroczyła do pleców
miecz Kierona i z ponurą determinacją szła samodzielnie, udając, że nie czuje
jego wagi. Morrolan był równie ponury, ja nie miałem na nic ochoty, a Loiosh
nadal się nie odzywał. Nikt nie miał żadnego sensownego pomysłu. Czułem się
coraz bardziej zmęczony.
Zatrzymaliśmy się, by odpocząć, i usiedliśmy, opierając się o ściany. Aliera
odkryła przy tej okazji, że fizyczną niemożliwością jest dokonać tego z tym, co
ma na plecach. Wyglądała przez moment na bliską łez, ale opanowała się. Zaczęła
tylko narzekać. Nie pozostała w tym osamotniona.
W końcu Morrolan zaczął mówić z sensem:
 Dobra, to nie ma sensu. Musimy odszukać bogów i przekonać ich, by nas
wypuścili.
 Nas wypuszczą, ciebie zatrzymają  oceniła Aliera.  To do niczego.
 Nie muszą mnie zatrzymywać, ten cholerny labirynt jest pod tym wzglę-
dem skuteczniejszy.
Aliera nie odpowiedziała.
Morrolan zaś dodał rzeczowo:
 Podejrzewam, że możemy tu wędrować wiecznie, a i tak nie znajdziemy
wyjścia. Musimy kogoś poprosić o pomoc, a poza Verrą nikt nie przychodzi mi
do głowy.
157
 Nie!  oznajmiła Aliera.
 Zgubiliście się?  spytał nowy głos.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Baritta; wyglądał na zadowolonego. Poczu-
łem w dłoni rękojeść noża, ale na wszelki wypadek się nie odzywałem.
 Kim jesteś?  spytała Aliera.
Odpowiedział jej Morrolan.
 To Baritt.
 A ty?  spytał Baritt.
 Jestem Aliera.
Baritt wybałuszył oczy.
 Doprawdy? To ci dopiero. . . ! Próbujecie wrócić do krainy żywych, jak
mniemam. Cóż, w takim razie poproszę o przysługę: jeśli się wam uda, a ja będę
nadal żył, nie odwiedzajcie mnie. Nie sądzę, żebym był w stanie to wytrzymać.
 Jesteśmy. . .  zaczęła Aliera.
 Wiem i nie mogę wam pomóc. Stąd jest tylko jedno wyjście, to, które
znacie. Każdy w purpurowej szacie może was tam doprowadzić. Przykro mi.
I naprawdę wyglądało na to, że jest mu przykro. Przynajmniej jak długo spo-
glądał na Alierę.
Ta prychnęła i oznajmiła:
 W takim razie ruszamy!
I poszliśmy dalej, zostawiając nieco wygłupionego Baritta.
Znalezienie purpurata było równie trudne jak znalezienie teckli na rynku. Był
jak najbardziej gotów wskazać nam drogę do sali tronowej i zrobił to. Bez trudu
odnalazł szeroki, prosty korytarz. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy po prostu
pójść nim w przeciwną stronę, ale nie powiedziałem tego głośno. Coś mi mówiło,
że i tak by się to nie udało.
Purpurat został przy wejściu, my weszliśmy i podeszliśmy do tronu Verry,
Bogini Demonów. Uśmiechała się.
Suka.
* * *
Większość planowania nie wymagała wychodzenia z mieszkania, ale irytowa-
ła mnie nachalna obecność sztyletu Morgantich, więc zdecydowałem się spraw-
dzić parę informacji osobiście. Okazało się, że wszystkie się zgadzają, ale i tak
byłem zadowolony, że sprawdziłem. Cel miał przydzieloną przez władze ochronę
złożoną z trzech zbrojnych z Domu Smoka. Nie odstępowali go i byli naprawdę
dobrzy. %7ładen mnie nie zauważył, ale nie to było ich zadaniem. Tym bardziej że
158
krótko ich śledziłem, a potem robił to Loiosh, którego zauważyć po prostu nie
mieli prawa.
Sam siedziałem w domu i szukałem słabego miejsca, w którym można byłoby
przeprowadzić atak. Problemem naturalnie byli ochroniarze. Gdyby nie należeli
do Domu Smoka, dałbym radę ich przekupić. Smoki gardziły pieniędzmi, a sła-
bych punktów tych trzech nie znałem.
Najdogodniejszym miejscem było mieszkanie jego kochanki w zachodniej
części miasta. Nie dlatego że miało jakieś szczególne walory, ale dlatego że miesz-
kanie kochanki zawsze jest idealnym miejscem do przeprowadzenia niespodzie-
wanego ataku. To w dodatku miało masę zalet  położone było w okolicy, w któ-
rej rano prawie nie było ruchu, za to sąsiednie budynki umożliwiały doskonałe
ukrycie. Jednym z pomysłów, jakie rozważałem, było zastąpienie dorożkarza, któ-
ry go przywoził, ale wiązało się to z zabiciem woznicy, co mi nie odpowiadało,
albo z przekupieniem go, co było ryzykowne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl