[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chwili ułowił na jej twarzy coś, co do ostatniego mgnienia potrafiła starannie ukryć: odcień bólu,
\alu, a mo\e wreszcie cień upokorzenia lub - kto wie - pogardy. Nie był właściwie pewien. Wie-
dział jedno: nie była to rozpacz. Ani razu nie poni\yła się do błagalnych skomleń, czy to w sło-
wach, czy w wejrzeniu, wtenczas nawet, gdy łzy płynęły jej z oczu. Z wolna ogarniało go uczucie,
\e nie ona, lecz on właśnie okazał się w tych sprawach tchórzem. Poczynał mu dopiekać wstyd.
Było bowiem jasne, \e nie dorósł do wy\yn, na jakich go chciała widzieć. A mo\e po prostu nie był
tak głupi, jak sądziła. Sam nie wiedział doprawdy, jak się ta rzecz ma.
Po raz pierwszy w \yciu bodaj usiłował analizować kobietę. Tego rodzaju zagadnienia nigdy
nie wchodziły w obręb jego zainteresowań. Jednak\e urodzony i wychowany w dziczy umiał doj-
rzeć i poznać prawdziwą odwagę, gdziekolwiek ją spotkał. Otó\ teraz, gdy miał się nad tym zasta-
nowić, przyznawał, \e panna Standish posiada odwagę niepowszednią.
Właśnie wspomnienie jej chłodu i powściągliwości dodało mu po chwili otuchy. Młoda i
piękna kobieta w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa umiałaby się jednak zdobyć na gorętszą
obronę swoich interesów. Jej grozba - gdy ją spokojnie rozwa\ał - była po prostu rzucona na wiatr.
Któ\ by ją brał na serio? Ju\ sama myśl, \e dziewczyna taka, jak Mary Standish popełni samobój-
stwo, była wierutnym absurdem. Jej spokojne i piękne oczy, jej wielka uroda, ogromna staranność
uczesania i ubioru czyniły podobne przypuszczenie zupełnie nieprawdopodobnym.
Przyszła do niego tak odwa\nie. Jej odwaga nie podlegała kwestii. Takie osoby nie popełnia-
ją samobójstwa, uciekając przed problemami.
Lecz, mimo i\ wywlekał na jaw coraz to nowe argumenty dla poparcia swojej tezy, nie mógł
odzyskać pogody ducha.
Mimo woli wspominał znane mu tragiczne zdarzenia wynikłe na skutek nagłych i gwałto-
wnych wzruszeń. Usiłował śmiechem odegnać niemiłe zjawy, a\ wreszcie, chcąc całkowicie zmie-
nić tok myśli, odrzucił na wpół wypalone cygaro, biorąc w zamian ulubioną fajkę. Nabił ja tyto-
niem i zakurzył. Potem zaczął się przechadzać po kajucie niby wielki zwierz po klatce, a\ przysta-
nął, na wpół wychylony przez otwarte okno, patrząc w roziskrzone gwiazdy i puszczając wonny
dym w przestrzeń, na skrzydła morskiego wiatru.
Czuł się ju\ znacznie razniej. Rozsądek wziął jednak górę. Postanowił, i\, jeśli naprawdę był
nieco szorstki względem panny Standish, naprawi to jutro uprzejmymi przeprosinami. Do tej pory
zapewne ona odzyska równowagę i wspólnie wyśmieją zabawną przygodę oraz niepotrzebne pod-
niecenie. W ka\dym razie on będzie się śmiał.
- Właściwie wcale nie jestem ciekaw - wmawiał sam obie uparcie - i zupełnie mnie nie
interesuje, co za dziki kaprys przywiał ją po nocy do mojej kajuty! - Chętnie słuchał. wewnętrzne-
go głosu, uśmiechając się jednak zgryzliwie i kurząc fajkę z coraz większą pasją. Rad byłby raz na
zawsze zapomnieć o Rosslandzie, lecz Rossland ani myślał ustąpić. Wraz z nim powracały uparcie
słowa Mary Standish:  Nie mogę niczego wyjaśnić, boby mnie pan znienawidził .
Zdaje się, \e tak właśnie mówiła, choć mo\e i inaczej. A zresztą, doprawdy, jest mu to
zupełnie obojętne!
W takim usposobieniu zgasił światło i poło\ył się do łó\ka. Zaraz te\ począł myśleć o ranczu.
To było o wiele milsze. Obliczał po raz dziesiąty, ile czasu upłynie, zanim lodowe granie i wierchy
gór Endicott z daleka choćby powitają jego powrót. Carl Lomen, jadący następnym statkiem,
dogoni go w Unalaska. Razem ruszą do Nome. Spędzi potem jakiś tydzień na półwyspie, stamtąd
uda siÄ™ do Robuk, do Kayukuk wodÄ… i lÄ…dem oraz dalej jeszcze - poza ostatnie szlaki cywilizacyj-
ne, ku swoim stadom i ludziom. Wespół z nim zaś pójdzie Stampede Smith.
Po długiej zimowej tęsknocie był to miły temat marzeń i dobry wstęp do przyjemnych snów.
Jakiś błąd jednak\e musiał się gdzieś zakraść, gdy\ wkrótce Stampede Smith utonął w niepamięci,
jego miejsce zaś zajął Rossland. Keok, roześmiana, zmieniła się w Mary Standish czarodziejsko
realną i nęcącą. To zupełnie do Keok podobne - półprzytomnie pomyślał Alan. - Ona przecie\ za-
wsze kogoś dręczy.
Rankiem poczuł się lepiej. Gdy się obudził, słońce ju\ wstało, zatapiając powodzią blasku
ściany kajuty, pod sobą zaś czuł długą falę pełnego morza. Od wschodu, niby głęboka sina mgła
majaczyło wybrze\e Alaski i jedynie białe szczyty łańcucha Zw. Eliasza błyszczały wysoko na tle
słonecznych niebios, jak skrzącym śniegiem osnute sztandary.  Nome płynął naprzód pełną parą i
krew Alana odpowiedziała raptem na nęcący dygot maszyn, bijąc do wtóru wspólnym rytmem,
niby z blizniaczych pędzona serc. To była rzetelna praca! Rezultat dawał dziesiątki mil spienionych
wód w tyle; na przodzie szybkie chłonięcie przestrzeni pomiędzy nim a Unalaska. Co za szkoda, \e
tracą drogi czas, zbaczając ku Cordowie. Pomyślał o Cordowie i natychmiast wspomniał Mary
Standish.
Ubrał się, ogolił i zszedł na śniadanie, wcią\ o niej myśląc. Teraz, gdy chwila była przypu-
szczalnie bliska, peszyła go mo\ność spotkania, nienawidził bowiem niejasnych sytuacji wtenczas
nawet, gdy nie był za nie osobiście odpowiedzialny. Lecz Mary Standish oszczędziła mu wszelkich
wyrzutów sumienia, jakie mógł odczuć ze względu na swój brak rycerskości ubiegłej nocy.
Siedziała ju\ przy stole i nie zmieszała się ani trochę, gdy zajął miejsce naprzeciw niej. Na policz-
kach miała lekki rumieniec, niby słabe dotknięcie owej ciepłej barwy ukrytej w pąkach głogu. Do-
znał nawet wra\enia, \e blask jej oczu jest jeszcze piękniejszy ni\ zazwyczaj.
Skinęła głową, uśmiechnęła się do niego i podjęła na nowo przerwaną na chwilę rozmowę z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl