[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie nazywasz sie ani mirza Kassim, ani Kassim mirza; nie stoi przede mna ani ksiaze, ani
czlowiek, który ma prawo uzywac tytulu mirza.
- Allah, jaka obelga! Czy mam ci odpowiedziec wyostrzona klin-ga?
Wyciagnal nóż zza pasa. Halef rzekl spokojnie:
- Zostaw to bawidelko za pasem. Jezeli mnie dotkniesz, legniesz trupem.
- Na Allaha, mówisz powaznie?
- Tak. Czy nie widzisz, co mój towarzysz trzyma w rece? Zanim
241 zdazysz podniesc nóż, kula utkwi w twojej glowie! Samo sie przez sie rozumie, ze gdy
tylko Pers wyciagnal nóż, ja uzbroilem sie w rewolwer. Rzekomy mirza wlozyl nóż do
pochwy i rzekl z wielka pewnoscia siebie:
- No, nie wiadomo jeszcze, kto kogo by ubiegl. Jestem jednak gotów przebaczyc ci, jezeli
mnie przeprosisz.
Halef rozesmial sie na cale gardlo:
- Slyszales, sidi, ja mam przepraszac, ja, Hadzi Halef Omar! Czy istnieje na swiecie
czlowiek, któryby mial odwage wypowiedziec bez-karnie pod moim adresem tego
rodzaju zadanie?
- Bezkarnie? - rozesmial sie Pers. - Kimze jestes, ze w ten sposób do mnie przemawiasz?
- Kim jestem? Dowiesz sie i zdebiejesz! Jam Hadzi Halef Omar Ben Hadzi Abul Abbas Ibn
Hadzi Dawud al Gossarah.
- Imie to jest tak dlugie, jak zmija, która sie depcze nogami. To wszystko?
- Udajesz dostojnego Persa, a nie wiesz nawet, ze Hadzi Halef Omar jest najwyzszym
szejkiem slawnych Haddedihnów.
- Tak? Badz sobie Haddedihnem i szejkiem tego plemienia, nic mi do tego! Kimze jest twój
kamrat?
- Jest tysiackroc slawniejszy ode mnie. To niezwyciezony emir Hadzi Kara Ben Nemzi
effendi, przed którym drza ze strachu wszyscy wrogowie.
- Drza ze strachu? - zapytal Peder-i-Baharat, obrzucajac mnie podejrzliwym spojrzeniem. -
Nazywasz go Ben Nemzi?
- Tak.
- A wiec pochodzi z kraju, zwanego Alman?
- Tak.
- I jest izewi, chrzescijaninem?
- Tak.
Na te slowa szyita zerwal sie z ziemi, splunal przede mna i zawolal:
- Bi Khatir-i-Khuda! Na milosc Boska! Cosmy dobrego uczynili?!
242
Siedzielismy obok smierdzacego scierwa, obok niewiernego, który wierzy w kobiete
Mirryem, a klamce Iza uwaza za Boga! Niechaj Allah was przeklnie! Zbrukalismy sie i
musimy ...
Nie dokonczyl. Nie ruszalem sie z miejsca, wiedzac, ze Halef wystapi w moim imieniu. Nie
powsciagalem go tym razem. Skoczyl na równe nogi, siegnal reka do pasa po bat i ryknal
straszliwie:
- Milcz, bezwstydniku! Te obelge mozesz latwo przyplacic zyciem!
Wystarczy, aby mój effendi pomacal cie reka, a padniesz trupem. Ale nie warto, by tak
dostojny effendi sie wysilal. Jezeli powiesz choc jeszcze jedno obelzywe slowo, ja sie z toba
porachuje! Ojciec Korzeni cofnal sie o krok, obrzucil przeciwnika lekcewaza-cym
wzrokiem, rozesmial sie na cale gardlo i odparl:
- Co takiego? Chcesz mnie zmusic do milczenia? Ten twój effendi ma mnie powalic na
ziemie? Nie przestrasze sie takich chlystków! A twoje grozby, karle, moga mnie tylko
rozsmieszyc, gdyz ... I tym xazem nie dopowiedzial zdania, lecz z bardziej dosadnego
powodu, niz przedtem, Halef, czuly na kazda obelge, w szczególna pasje wpadal, skoro
ktos drwil z jego malego wzrostu. Wtedy to kara nastepowala blyskawicznie. I tym
razem, jak tylko padlo slowo karzel, Halef uderzyl Persa w twarz batem ze skóry
hipopotama z taka sila, ze uderzony cofnal sie, krzyczac wnieboglosy i ledwie sie
trzymajac na nogach. Ukrywszy twarz w dloniach, chwial sie na wszystkie strony.
Obydwaj jego kamraci porwali sie z miejsc z wyciagnietymi nozami. Halef stanal
naprzeciw nich z wysoko podniesionym batem. Oczy mu swiecily niesamowitym
blaskiem. Zerwalem sie równiez i stanalem w pogotowiu. Mierzylismy sie przez chwile
spojrzeniem, nie mówiac ani slowa. Wreszcie odjal rece od twarzy. Od uderzenia
biczem powstala pod nabieglymi krwia oczami sina prega. Podniósl ramiona, zacisnal
piesci i straciwszy panowanie nad soba, rzucil sie na Halefa. w, odskoczywszy w bok,
zdzielil go jeszcze raz batem przez twarz i zaczal walic rekojescia w kark z taka sila, ze
rzekomy mirza osunal sie na ziemie. Halef rzucil sie na niego i skrzyzowal mu rece pod
karkiem.
243
Wszystko to odbylo sie tak szybko, ze obydwaj podwladni Persa nie mieli czasu
pospieszyc swemu panu z pomoca. Opamietali sie dopiero teraz i chcieli dopasc Halefa z
tylu. Jednego z nich powalilem wypró-bowanym ciosem mysliwskim, drugiego chwycilem za
gardlo z taka sila, ze omal sie nie udlawil. Wyciagnalem mu zza pasa nóż i rewolwer,
wrzucilem te bron do wody, a wreszcie i jego powalilem na ziemie.
Halef zawolal:
- Sidi, chodz tutaj! Tys juz skonczyl ze swoimi ptaszkami, ale mój ananas sprawia mi
klopot.
- Przynies z tratwy rzemienie, zwiazemy ich! - odrzeklem.
Zostalem przy szyicie. Halef zas oddalil sie, aby spelnic moje polecenie. Po kilku minutach
wszyscy trzej mieli skrepowane rece i nogi.
- Co teraz? - zapytal Halef. - Czy zwiazanie ich bylo konieczne?
- Tak.
- A moze lepiej na innym miejscu rozbic obóz ?
- Ani mi sie sni! Przeciez zwyciezylismy. Poza tym musimy sie wyspac; nie mysle tracic dla
tych ludzi nawet pieciu minut. Zobaczy-my, co maja przy sobie!
- Chcesz zabrac lupy?
- Nie, nie mam tego zamiaru, ale moze w ten sposób dowiemy sie, kim wlasciwie jest ów
falszywy szahzahda.
Chodzilo mi jeszcze o cos, ale nie powiedzialem tego na glos ze wzgledu na Ojca Korzeni,
który nie stracil przytomnosci. Znalezlismy przy nim tylko pieniadze i rachunek, o którym juz
byla mowa; nie dawal jednak podstawy do zadnych wniosków. Rzekomy mirza mial na
palcach duzo pierscieni. Jeden z nich byl zloty; na osmiokatnym polu widnialy litery
arabskie. Z poczatku nie zwrócilem nan specjal-nej uwagi; przy obydwóch kamratach nie
znalezlismy równiez nic szczególnego; mieli tylko na palcach takie same pierscienie, jak
przy-wódca, z ta jednak różnica, ze odlane byly ze srebra. Pozdejmowalem je i
przysunalem do ognia, aby odczytac napisy. Ujrzalem dwie litery:
244 sa i lam. Obydwie byly polaczone dwiema kreskami, co daje razem slowo sill - cien.
Bylem teraz pewien, ze znalazlem to, czego szukalem. Te pierscie-nie sa bez watpienia
znakami porozumiewawczymi, dowodami przy-naleznosci do tajnego stowarzyszenia.
Musze miec wszystkie trzy;
Pers nie powinien sie jednak domyslic, ze mam zamiar je zatrzymac. Ukradkiem
podnioslem z ziemi trzy kamyczki, polozylem je na otwar-ta dlon i rzeklem glosno do
Halefa:
- Dwa dziwne pierscienie. Chcialbym zobaczyc, czy trzeci jest do nich podobny!
Po chwili zawladnalem zlotym pierscieniem, sciagajac go sila z palca opierjacego sie tej
operacji Peder-i-Baharata. Spojrzalem na pierscien przelotnie, jak gdybym nie mial zamiaru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl