[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siÄ™ do innych.
- Obstaję przy tym, co kupiłem. Nie wiem, gdzie jest granica twojej ziemi,
nasze grunty nawet ze sobÄ… nie sÄ…siadujÄ….
- I to właśnie jest w tym najdziwniejsze. - Ole dotknął czapki na pożegnanie.
- Jedz z tymi rybami, bo ci siÄ™ popsujÄ….
Stoyten nie odwzajemnił pożegnania, patrzył tylko gniewnie na Olego.
Szczęka mu się ruszała, najwyrazniej był wściekły. Ten Ole Rudningen i jego
syn byli tacy pyszni, że trudno było się nie zirytować. Gadali, jakby cała wieś
należała do nich, jakby byli kimś lepszym, ale przecież istniały gospodarstwa
bogatsze niż Rudningen.
- Nie powinieneś mieszać w to lensmana. - Głos Dagfinna brzmiał cicho, ale
słychać było, że wszystko się w nim gotuje. - Pożałujesz tego.
Mijając Stoytena, Knut posłał mu lodowate spojrzenie. Pomyślał, że ich
nowy sąsiad będzie uciążliwy. W Dagfinnie nie było za grosz pokory; myślał
tylko o bogaceniu się i za nic miał przestrzeganie prawa.
- Pozdrów Venasa - mruknął jeszcze, zanim zostawił Stoytena sam na sam z
urazą. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że chłop nabierze rozumu.
Rozdział dziesiąty
Jadąc dalej, Ole i Knut niewiele rozmawiali. Obaj myśleli o Dagfinnie
Stoytenie i jego zlej woli. Jak dotąd Rudningenom oszczędzone były kłopoty z
sąsiadami i Olemu wydawało się, że spory o miedzę i kłótnie o pastwiska
dotyczą wszystkich, tylko nie jego. Teraz jednak zanosiło się na grubszą
awanturÄ™.
- Odtąd będziemy unikać rozmów z nimi - mruknął Ole, kiedy zbliżali się do
zagrody - niech lensman i władze gminy tym się zajmą.
- Jak to dobrze, że jego gospodarstwo leży na drugim końcu wsi. - Knut
oddał koniowi wodze, a ten przyspieszył. - Bo mielibyśmy ze Stoytenem do
czynienia na co dzień.
Ole nie odpowiedział; patrzył na podwórze przed chatą, gdzie stał jakiś obcy
koń. Próbował sobie przypomnieć, kto ma ogiera tej maści, ale nikt mu nie
przychodził do głowy. Przed chatą przywitał ich tylko Aapa. Ole pomyślał, że
skoro na zewnątrz nikogo nie ma, Ashild musiała podać do stołu.
Było tak w istocie; stół został nakryty, a siedzący przy stole mężczyzna z
krótko przyciętymi, kręconymi włosami właśnie ocierał usta. Wyglądało na to,
że przebywa tam w ich domu od dłuższego już czasu i właśnie skończył
posiłek.
Ashild wstała z zydla i spojrzała badawczo na Knuta, ale od razu zrozumiała,
że nic złego się z nim nie dzieje. Co prawda był blady i wymizerowany, ale nie
wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Uśmiechnęła się z ulgą: od chwili kiedy
Ole pojechał mu na spotkanie, wyobrażała sobie najgorsze.
- To pan Martens - powiedziała. - Podróżuje przez góry. Ole uścisnął dłoń
obcego, a następnie przywitał się z nim
Knut. Mężczyzna był młody, mocnej budowy, liczył sobie około dwudziestu
lat. Pięści miał wielkie, koszula ciasno opinała mu bicepsy.
- Do Gimle daleka droga - powiedział Knut, siadając do stołu. - Ale nie pali
siÄ™, co?
Młodzieniec spojrzał na niego osłupiały. Skąd ten wieśniak znał jego plany?
- Owszem, jadę do Gimle - odpowiedział z silnym bergeńskim akcentem, po
czym zawahał się i spytał: - Ale skąd wiedziałeś...
- Zgadłem i tyle. - Knut zrobił znak, by gość też usiadł. - I co, zgadza się?
- Tak... Istotnie, mam dużo czasu. Nie spieszy mi się do krewnych w
Kristiansand.
- Gimle to duże gospodarstwo. - Ole wziÄ…Å‚ z rÄ…k Äshild naczynie z piwem i
rozlał do szklanek. Było zimne i przyjemnie gasiło pragnienie po jezdzie.
- Mój ojciec zna rodzinę właścicieli, Arenfeldtów - wyjaśnił obcy. - Ja chcę
się tam spotkać z jednym z tamtejszych stajennych, jest z Bergen.
- A więc to podróż... dla przyjemności?
- Można tak powiedzieć. - Martens podziękował za piwo i napił się
ostrożnie. - Pozwolili mi na tę podróż, zanim zdecyduję się, co będę w życiu
robił. - Tu machnął ręką i roześmiał się wesoło. - Albo przejmę rodzinną
piekarnię, albo będę pracował dla firmy Tran-Martens. Ten Martens to dalszy
krewny.
- Zastanawiasz się więc, przy czym ci będzie przyjemniej: przy pachnących
wypiekach, czy śmierdzącym tranie, śledziach i sztokfiszu?
Martens znów osłupiał, patrząc na Knuta. Ten jego rówieśnik musiał znać
firmę Martensa w Bergen, skoro wiedział, że handluje nie tylko tranem, ale też
śledziem i sztokfiszem...
- No tak... Ale skoro od małego noszę worki z mąką i kręcę się wokół dzież
z ciastem, to pewnie skończę w piekarni.
A więc te muskuły to od worków z mąką, pomyślał Ole. Ten chłopak
naprawdę miał krzepę. Ole podparł twarz rękami i dumał.
- Widzę, że zraniłeś się w rękę. - Obcy spojrzał pytającym wzrokiem na
Knuta. - Coś poważnego?
- Nie sądzę. - Knut próbował być miły. Marzył tylko o tym, żeby się
wyciągnąć na łóżku, ale ten Martens był sympatycznym gościem, a czasem
dobrze było pogadać z obcym. Pomyślał, że może równie dobrze już teraz
opowiedzieć o niedzwiedzicy. Sebjorg, która siedziała dotąd z nosem w
książce, podniosła głowę i zaczęła słuchać. To, że brat wyszedł cało z takiej
opresji, zakrawało na cud. Mógł przecież umrzeć ze strachu!
- Pewnie jesteś wykończony - powiedziała Ashild, kiedy syn skończył swoją
opowieść. Słuchając jej, dostała dreszczy i dziękowała Bogu, że Knut jest tu
razem z nimi. - Może zmienię ci opatrunek? Zobaczymy, jak się goi.
- Co za historia! - Martens dopił piwo i wstał. - Nie będę nadużywał państwa
gościnności. - Odwrócił się do Ashild i wyjął sakiewkę. - Ile jestem winien za
posiłek?
- Nie, nie. Od gości nie bierzemy pieniędzy. Zmietanę, ser i masło
sprzedajemy tym, którzy chcą je wziąć na drogę, a poczęstunek to coś zupełnie
innego.
- Jak daleko chcesz dziś zajechać? - spytał Ole, podnosząc głowę. - Jest
pózno.
- Nie wiem. Czasu mam aż nadto, właściwie cały rok... Kto wie, może
dojadę tylko do następnego zakrętu? - zachichotał Martens, uśmiechając się od
ucha do ucha.
- A więc właściwie mógłbyś zostać u nas dłużej? - spytał Ole pozornie
obojętnym tonem.
- Czemu nie? - Martens schował sakiewkę do kieszeni. Gospodarze byli mili,
chociaż ten ojciec i syn wydawali się dość... zagadkowi.
- Jak widzisz, Knut nie nadaje się specjalnie do koszenia. - Ole tak tarł
brodę, że twarz niknęła mu w wielkich dłoniach. - Na kilka dni będziemy
potrzebowali żwawego kosiarza.
- Boję się, że nie poradzę sobie z kosą. Raczej bym przeszkadzał, niż
pomagał.
- Koszenie to tylko część roboty - odrzekł Ole. - Trzeba się niezle nauwijać,
zanim siano znajdzie się w stodole. Na pewno byś się nam przydał.
- Mówi pan poważnie? - Martens spojrzał niepewnie na gospodarza i jego
syna. To, że Knut nie mógł ruszać ręką, było jasne i wszyscy to rozumieli. Ale
czy na pewno w okolicy nie było nikogo innego, kto mógłby pomóc? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl