[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nawet po ciemku nie stanowiło jakiegoś problemu. Walters, dowódca wachty, był dobrym
oficerem, ale wolał jednak być przy tym.
Statek był gładkopokładowy, bez mostka kapitańskiego. Dowodził nim z pierwszej
górnej na Piątku, ostatnim z pięciu masztów. Pierwsza górna była wspaniałym bocianim
gniazdem przymocowanym na wysokości pięćdziesięciu stóp do stalowej konstrukcji tej potę-
żnej wieży. Dzięki niej mógł jednym spojrzeniem objąć wszystkie maszty i reje.
Wspiął się na swój punkt dowodzenia, zbyt wykończony, by czuć zmęczenie. Księżyc
w pełni oświetlał całą scenerię. To dobrze, będzie mniejsza szansa na to, że jakiś żółtodziób
oprze nogę na wyblince, która okaże się tylko cieniem i zleci na położony dwieście stóp niżej
pokład. Szybciej zostaną zreferowane żagle, szybciej wszystko się skończy. Nagle doszedł do
wniosku, że jeżeli uda mu się wrócić do łóżka, to na pewno będzie mógł zasnąć.
Odwrócił się, by spojrzeć na oświetlone księżycem stosy wielkiej sieci z brązu leżące na
pokładzie rufowym. W ciągu tygodnia zostanie oczyszczona i naoliwiona, po dwóch zma-
gazynowana na dole, zabezpieczona przed wiatrem i niepogodÄ….
Oddziały wachty foksterburty roiły się na rejach masztów od Poniedziałku do Piątku, a
bosmańskie gwizdki nadawały pracy odpowiednie tempo.
Wiatr zawył i szarpnął nim; musiał oburącz chwycić się relingu. Strumienie deszczu
lunęły mu na głowę, a statek zakołysał się z jednej burty na drugą. Usłyszał, jak za jego
plecami zgrzytnął metal to sieć przesunęła się o parę cali i wróciła na swoje miejsce.
Nieoczekiwanie chmury zakryły księżyc; nie mógł dojrzeć ludzi pracujących na rejach,
ale nagle, z przerazliwą jasnością, czując drgania pokładu pod stopami, zdał sobie sprawę z
tego, co robią. Z wysiłkiem wykonywali każdą czynność refowania żagli, oślepieni i ogłusze-
ni zacinającym deszczem i wiatrem. Już nie koordynowali działań, nie próbowali w jednako-
wym tempie zmniejszać powierzchni żagli na każdym maszcie; po prostu chcieli zrobić swoje
i zejść. Wiatr zawył mu prosto w twarz, gdy odwrócił się, z całej siły trzymając reling. Na
Poniedziałku i Wtorku refowali szybciej, na Czwartku i Piątku spózniali się.
A więc statkiem zacznie kołysać. Siła wiatru będzie oddziaływać nierówno i statek
pochyli się, jakby klękając do modlitwy. Dziób zanurzy się pokornie w głębię oceanu, rufa
wolno, majestatycznie, uniesie się w powietrze, aż z górnego zawiasu steru chluśnie w spie-
niony kilwater stustopowy wodospad.
To była połowa przechyłu. Kapitan trzymał się z całych sił jęcząc głośno. Mimo wycia
wiatru słyszał, jak grzechoczą po pokładzie przedmioty, sypiąc się jak lawina. Usłyszał
głośny brzęk na rufie, przygryzł dolną wargę, a gdy ukazała się krew, zimny, przenikliwy
deszcz natychmiast rozmazał ją po policzku.
Przechył osiągnął maksimum i po trwającej w nieskończoność chwili, w której wyda-
wało się, że statek zastygł, pochylony pod kątem czterdziestu pięciu stopni, dziób zaczął się
unosić, unosić, unosić, bukszpryt przysłonił gwiazdy na horyzoncie, przedmioty runęły z
powrotem w stronę rufy miażdżącą falą: handszpaki, jakieś bele materiału, legary pod beczki,
zwoje stalowych lin, lustra słoneczne, wijące się końcówki takielunku z brązu.
Cała ta lawina uderzyła w piętrzące się stosy sieci, napinając liny mocujące je do dwóch
wielkich pachołków zakotwionych czterysta stóp poniżej, w samej stępce. Energia przechyłu
cisnęła matnię sieci w morze. Pachołki wytrzymały tylko przez chwilę.
Lina jęknęła i trzasnęła jak ludzki kręgosłup. Wtedy pękła i druga. Grzechot spadającej
z łoskotem z pokładu rufowego kaskady ogniw z brązu wstrząsnął całym statkiem.
Szkwał ustał równie szybko, jak się zaczął. Chmury zniknęły i pojawił się księżyc
oświetlając pustą rufę. Sieć przepadła.
Kapitan Salter popatrzył nad obrzeżem bocianiego gniazda na leżący pięćdziesiąt stóp
poniżej pokład i pomyślał, powinienem skoczyć, tak byłoby szybciej. Ale nie zrobił tego.
Powoli zaczął schodzić na dół.
*
Ponieważ na statku nie było żadnych urządzeń elektrycznych, panował na nim ustrój
zbliżony bardziej do republikańsko-przedstawicielskiego niż demokratycznego. Dwadzieścia
tysięcy osób może wspólnie dyskutować i podejmować decyzje wyłącznie za pomocą mikro-
fonów, głośników i kalkulatorów do podliczania wszystkich tak i nie . Ale siła głosu jako
środek porozumiewania się i liczydła w rękach rachmistrzów jako jedyna aparatura licząca
ograniczają liczbę osób, które mogą wspólnie rozmawiać i sensownie działać, do pięćdziesię-
ciu. Pesymiści uważali, że liczba ta powinna być bliższa pięciu niż pięćdziesięciu. Rada
Starszych, która spotkała się o świcie na pokładzie rufowym, liczyła właśnie pięćdziesiąt
osób.
Był piękny poranek. Widok nieba o łososiowej barwie, opalizującego morza, wydętych,
białych żagli konwoju rozwiniętego w długą, ukośną linię na przestrzeni sześćdziesięciu mil
oceanicznego błękitu mógł każdego podnieść na duchu.
Był to wymarzony poranek. Cały połów zasolony, zbiorniki na wodę pełne, od wschodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Home
- HIM027. Burnes Caroline PrzeszśÂ‚ośÂ›ć‡ nie umiera
- Dorota MasśÂ‚owska Paw krolowej
- 802.11 Security
- higgins jack nieublagany wrog
- Harper Fox Driftwood
- Christie Agatha Morderstwo w Orient Expresie
- 04 Kornew PaweśÂ‚ śÂšliski T. 2
- Banks Leanne R
- Galenorn Yasmine Siostry Ksi晜źyca Tom 01
- M143. Webber Meredith Zdobywca serc
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lwiaprzygoda.htw.pl