[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiersze do kruków z rana, gdy ptaki przelatują
do centrum.
- A więc mamy jeszcze jeden powód, aby udać
się do centrum - podsumowała Wioletka. - Po
pierwsze: uratować Jacques'a, a po drugie: po
szukać Bagiennych. Bez twojej pomocy, Słonecz
ko, nie mielibyśmy pojęcia, gdzie ich szukać.
- Hasserin - odparło skromnie Słoneczko, ko
munikując: A bez Klausa nie wiedzielibyśmy,
jak uratować Jacques'a".
- A bez Wioletki - uzupełnił Klaus - nie mie
libyśmy szans na ucieczkę z tej miejscowości.
- A jak postoimy tu jeszcze trochę - wpadła
mu w słowo Wioletka - nie uratujemy nikogo.
Chodzmy obudzić Hektora i ruszajmy w drogę.
Rada Starszych ma spalić Jacques'a na stosie za
raz po śniadaniu.
- Iks! - stropiło się Słoneczko, komunikując:
No to rzeczywiście mamy mało czasu".
Bez dalszego gadania pospieszyli więc do sto
doły, gdzie minęli bibliotekę Hektora - tak
ogromną, że obu siostrom Baudelaire nie mie
ściło się w głowie, iż Klaus potrafił znalezć wła
ściwą informację wśród tysięcy tomów zapełnia
jących setki półek. Stały tam regały tak wysokie,
że do ich górnych pólek można było sięgnąć tyl
ko po drabinie, oraz regały tak niskie, że trzeba
się było położyć na podłodze, aby odczytać tytu
ły na grzbietach książek. Niektóre księgi były
tak ogromne, że zdawały się wprost nie do rusze
nia, inne znów tak cieniutkie i leciutkie, że to
wprost cud, iż ustały w jednym miejscu. Niektó
re dzieła wyglądały tak nudno, że siostry Baude
laire nie mogły sobie wyobrazić, aby ktoś je czy
tał - a takie właśnie leżały w wielkich stosach na
stole, przy którym Klaus przez całą noc oddawał
siÄ™ lekturze. Wioletka i SÅ‚oneczko bardzo chcia
ły zatrzymać się choć na chwilę i spróbować to
wszystko ogarnąć, ale czas naglił.
Za ostatnim regałem mieścił się warsztat Hek
tora, gdzie Klaus i SÅ‚oneczko po raz pierwszy uj
rzeli samowystarczalny balonowy dom. Było to
zaiste oszałamiające urządzenie. Dwanaście gi
gantycznych koszy, każdy rozmiarów niedużego
pokoju, stało jeden przy drugim w kącie stodoły.
Kosze były wzajemnie połączone systemem rur,
rurek i przewodów elektrycznych, a całość ota
czały wielkie metalowe zbiorniki, drewniane
skrzynie, szklane dzbany, papierowe torby, pla
stikowe pojemniki, kłębki sznurków oraz mnó
stwo dużych aparatów z przyciskami, klawiszami
i dzwigniami. Z boku leżała sterta nienadmucha-
nych balonów. Samowystarczalny balonowy dom
był tak przeogromny i skomplikowany, jak obraz
wynalazczego mózgu Wioletki, który jawił się
w wyobrazni dwojgu młodszym Baudelaire'om -
i tak interesujący, że Klaus i Słoneczko nie wie
dzieli wprost, na co mają najpierw patrzeć. Wie
dzieli jednak wszyscy, że czas nagli, toteż Wiolet-
ka, zamiast wyjaśniać rodzeństwu cokolwiek,
podeszła szybko do jednego z koszy, w którym
Klaus i Słoneczko ze zdumieniem odkryli łóżko,
w łóżku zaś - śpiącego Hektora.
- Dzień dobry - powitał ich pan złota rączka,
gdy Wioletka potrząsnęła go za ramię.
- Rzeczywiście bardzo dobry - przyznała Wio
letka. - Dokonaliśmy paru wspaniałych odkryć.
Wszystko ci wyjaśnimy w drodze do centrum.
- Do centrum? - speszył się Hektor, który wła
śnie wyłaził z kosza. - Przecież o tej porze dnia
w centrum urzędują kruki. Rano wykonujemy
prace na peryferiach, zapomnieliście?
- Dzisiaj rano nie będziemy wykonywać żad
nych prac - rzekł twardo Klaus. - To też wytłu
maczymy ci po drodze.
Hektor ziewnął, przeciągnął się, potarł oczy,
a potem uśmiechnął się do trójki dzieci.
- Walcie śmiało! - zachęcił je, używając zwro
tu, który tu oznacza: Zdradzcie mi swoje plany".
Dzieci wyprowadziły Hektora ze stodoły,
przez warsztat i sekretnÄ… bibliotekÄ™, a potem po
czekały, aż zarygluje wrota. Ledwie ruszyli przez
płaski krajobraz w stronę centrum WZS, sieroty
Baudelaire walnęły śmiało. Wioletka opowie
działa Hektorowi, jak usunęła usterki w jego
konstrukcji. Klaus opowiedział mu, co wyczytał
w sekretnej bibliotece. A SÅ‚oneczko - z pewnÄ…
pomocą rodzeństwa w roli tłumaczy - opowie
działo o odkryciu sposobu dostarczania wierszy
Izadory pod Drzewo Nigdyjuż. Rozwijając naj
nowszą karteczkę, aby pokazać Hektorowi trzeci
kuplet Izadory, wkroczyli w obręb pełnej już
kruków dzielnicy centralnej WZS.
- A więc Bagienni przebywają, waszym zda
niem, gdzieś w centrum - powiedział Hektor. -
Ale gdzie?
- Nie wiemy - przyznała Wioletka. - Tak czy
owak, najpierw zajmijmy siÄ™ ratowaniem Ja-
cques'a. Gdzie się mieści więzienie?
- Naprzeciwko Ptasiej Fontanny - odparł pan
złota rączka. - Ale obejdziemy się chyba bez
przewodnika: spójrzcie, co tam się dzieje.
Dzieci ujrzały tłum ludzi z płonącymi po
chodniami, maszerujący do centrum w odległo
ści mniej więcej jednej przecznicy od nich.
- Widocznie są już po śniadaniu - powiedział
Klaus. - Pospieszmy siÄ™.
Baudelaire'owie lawirowali, jak umieli naj-
zręczniej, między rozszemranymi krukami, które
obsiadły ziemię. Hektor przemykał się płochliwie
za nimi. Wkrótce dotarli w pobliże Ptasiej Fon
tanny, czy też raczej jej nader skąpych, dostęp
nych oczom widza fragmentów. Fontannę oblega
ły kruki, które z wielkim trzepotem brały poranną
kąpiel w kaskadach wody. Przez ich krucze pióra
nie było widać ani jednego rzezbionego piórzyska
na paskudnym metalowym posÄ…gu. Po drugiej
stronie placu wznosił się gmach z zakratowanymi
oknami. Wejście do gmachu otaczała półkolem
zwarta grupa obywateli z pochodniami. Gapie
ciągnęli na plac ze wszystkich stron, a w zgroma
dzonym już tłumie Baudelaire'owie dostrzegli
kilkoro członków Rady Starszych w kruczych ka
peluszach, którzy stali wianuszkiem i słuchali, co
do nich peroruje pani Jutrzejsza.
- Zdaje się, że przyszliśmy w samą porę -
stwierdziła Wioletka. - Teraz rozproszmy się
w tłumie. Ty, Słoneczko, idz w lewy koniec pla
cu, a ja pójdę w prawy.
- Tajes! - odmeldowało się Słoneczko i ruszy
ło na czworakach w tłum po lewej stronie.
- Ja chyba zostanÄ™ tutaj - bÄ…knÄ…Å‚ cicho Hek
tor, który znów patrzył w ziemię.
Baudelaire'owie nie mieli czasu siÄ™ z nim
spierać. Klaus bez słowa ruszył przed siebie.
- Chwileczkę! - wołał, przeciskając się przez
zwarty tłum. - Prawo numer 2493 stanowi, że
osoba skazana na stos ma prawo do publicznej
wypowiedzi tuż przed podpaleniem stosu!
- Tak jest! - krzyczała Wioletka z prawej stro
ny placu. - Pozwólmy Jacques'owi mówić!
Nagle tuż przed Wioletka wyrosła jak spod
ziemi Oficer Lucjana - Wioletka omal nie zde
rzyła się czołowo z jej błyszczącym hełmem po
licyjnym. Spod osłony wyzierał malowany,
wściekle czerwony, bardzo krzywy uśmieszek.
- Za pózno na te krzyki - oświadczyła Oficer
Lucjana, a kilkoro stojących najbliżej obywateli
pomrukami przyznało jej rację.
Z dzwięcznym tupnięciem podkutego buta Ofi
cer Lucjana odstąpiła na bok, odsłaniając przed
Wioletką scenę zdarzeń. Słoneczko dobrnęło
właśnie do Wioletki z lewej strony, gramoląc się
po butach stojących pod więzieniem obywateli,
a unieruchomiony w tłumie Klaus, wspiąwszy się
na palce, spoglądał ponad ramieniem pana Lesko
na to, na co gapili siÄ™ w tej chwili wszyscy zebra
ni. Jacąues leżał na ziemi, oczy miał zamknięte,
a dwoje członków Rady Starszych naciągało na
niego białą płachtę, jakby go otulali kołderką na
dobranoc. Bardzo bym chciał powiedzieć wam,
że Jacąues po prostu zasnął, łecz niestety, nie jest
to prawda.
Baudelaire'owie istotnie dotarli pod więzienie,
zanim obywatele WZS spalili Jacques'a na stosie,
ale i tak nie dotarli tam w porÄ™.
R O Z D Z I A A
DziewiÄ…ty
N iewiele osób na świecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Home
- 093 Ewa wzywa 07... Ostrze noĹźa Frey Danuta
- Hohlbein, Wolfgang Charity 07 Die Schwarze Festung
- Laurie King Mary Russel 07 The Game
- 07.ANTYKOSCIÓL W NATARCIU
- 07 Poniedzialkowa Ĺźaloba
- Sandemo_Margit_ _Saga_o_Czarnoksiazniku_Tom_1
- Jerry Mac Gregor 1001 rzeczy_ ktore warto wiedziec o Biblii
- How to Flirt With Men
- 17. May Karol Zmierzch Cesarza
- Tulli Magdalena WśÂ‚oskie szpilki