[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prywatne i że do zajęć Ignatowicza niezbędny był samochód. Dlatego pewnie tak go
zdenerwowała kradzież wozu, który zniknął - pech chciał - akurat spod jej mieszkania.
Zapytała zresztą o wynik poszukiwań, a potem - trochę obcesowo - dlaczego właśnie
ją indagujemy na temat Ignatowicza, którego wszak widywała jedynie przelotnie i
okazjonalnie.
Musiałem mieć trochę niedowierzającą minę, skoro zaczęła mnie o tym zapewniać
jeszcze bardziej natarczywie, chcąc, bym uwierzył.
Dlaczego jej na tym zależy? - pomyślałem i spytałem, czy znała adres Ignatowicza.
Zaprzeczyła.
- Tylko telefon - odparła. - I właśnie tego dnia zadzwoniłam.
- Którego? - chciałem wiedzieć. Spojrzała na mnie z -wyrazem zdziwienia w
okrągłych oczach.
- Oczywiście w sobotę - odpowiedziała, jakby to była rzecz zupełnie naturalna. - Tego
dnia, kiedy skradziono mu fiata.
Albo rzeczywiście nie wiedziała, o co tym razem chodzi, albo też udawała, że nie wie
i raz po raz zwekslowywała rozmowę na temat kradzieży wozu. Postanowiłem wysłuchać do
końca i ani razu już jej opowiadania nie przerwałem.
- Spytałam, czy może do mnie przyjechać, bo mam zmartwienie. Namawiał, żebym
powiedziała przez telefon, w czym rzecz, ale nie chciałam. Wreszcie obiecał, że przyjedzie. I
przyjechał. Wieczorem. Dałam koniak, zakąski - jeszcze umiem podejmować mężczyzn.
Został na noc. No, a rano... %7łebym to ja wiedziała, że rano go spotka taka przykrość! Wrócił
na górę, żeby zadzwonić stąd na milicję. Blady był jak ściana, przeklinał i ręce mu się trzęsły.
Pomyślałem sobie, że reakcja Ignatowicza była jednak chyba niewspółmierna do
poniesionej straty. W końcu jego fiat nie był już w tym czasie wozem nowym, poza tym miał
- bo sprawdzałem - odpowiednie ubezpieczenie, także od kradzieży. A więc? Czyżby właśnie
tam, w samochodzie, znajdowało się coś, na czym ogromnie zależało Ignatowiczowi?
Wyglądało na to, że skończyła, więc zagadnąłem:
- Miała pani rzeczywiście jakieś przykrości?
- Czy miałam? - wykrzyknęła. Ze zwinnością, o jaką bym jej nigdy nie podejrzewał,
poderwała się z wersalki i bardziej podbiegła niż podeszła do okna. Po raz pierwszy od
początku rozmowy zobaczyłem ją tak wzburzoną.
- Pewnie! Właśnie tamtej soboty ci... - szukała przez pewien czas odpowiedniego
określenia - dranie kazali mi pisać wymówienie. I niby im jeszcze miałam dziękować za to, że
mi umożliwiają ,odejście na własną prośbę. Spytałam, co będzie, jeśli się nie zgodzę. Okazało
się, że tak czy tak, dostanę wymówienie. Powód oficjalny się znajdzie. Pań nie wie, jak to u
nas jest? Zawsze się można do człowieka przyczepić... Więc napisałam - co mi pozostało?
Odwoływać się gdzieś, prosić? Przegrana sprawa, jak się nie ma odpowiedniego zaplecza. A
ja straciłam. Odszedł właśnie zastępca dyrektora, który mnie popierał. No i zaraz za
dyrektorem poleciałam ja. Dawno już byłam co poniektórym solą w oku. Zwłaszcza tej całej
Teresie!
Nadstawiłem ucha. I to imię nie było mi obce.
- A tak! - ciągnęła dalej. - Męża złapała ustosunkowanego, to już myślała, że
wszystkie rozumy zjadła. Złakomiła się na moje stanowisko, chciała być wielką panią
kierowniczką. Myślała, że jak mnie podgryzie, to zaraz mnie wyrzucą, a ją zamianują. No i
mnie wyrzucili, ale jak ona ekspedientką była, tak została.
- Skąd pani wie, że to akurat ona?
- Jak to skÄ…d? Jeszcze siÄ™ ma trochÄ™ znajomych. Pokazali donosy, jakie na mnie
powypisywała. A sama niby istne wcielenie niewinności! Poszukałby pan trochę, toby się pan
niejednego dowiedział. Włosy by na głowie dęba stanęły! I3o o mnie, proszę pana, można
powiedzieć to czy tamto, ale takich rzeczy, jak Teresa, nigdy bym nie robiła.
- O co chodzi? - zainteresowałem się. Uszminkowane wargi zacisnęły się, aby po
chwili wypluć z siebie kolejną porcję zawodu i nienawiści.
- Nikt świętym co prawda nie jest, ale żeby pozować do takich - zaakcentowała
specjalnie mocno - zdjęć! A tak, proszę pana - zauważyła, że patrzę z niedowierzaniem -
właśnie do takich świńskich fotografii! Pan może pomyśleć, że kłamię. Nie, mówię świętą
prawdę, najświętszą! Pan wie, jak się o tym dowiedziałam? Przez przypadek, zupełnie przez
przypadek. Otóż kiedy Zenek wyjrzał rano przez okno i zobaczył, że nie ma jego wozu, tak
się zdenerwował, że wyskoczył na dwór w ogóle bez płaszcza i bez marynarki. Chciałam
przewiesić marynarkę z krzesła na wieszak, no i wtedy... - przerwała, zastanawiając się
prawdopodobnie, jak przedstawić całą scenę w sposób, który by nie ośmieszał jej babskiej
ciekawości oraz nie zdradzał, że sama pewnie wsunęła rękę do kieszeni - wypadła z kieszeni
koperta ze zdjęciami. Wie pan, jakie to zdjęcia? Same gołe panienki w różnych pozach.
Obrzydlistwo! - wzdrygnęła się. - No i wśród nich nasza Teresa! Teraz pan rozumie?
Chciałam nawet zabrać fotografie, żeby ją móc potem zapytać, co to wszystko znaczy, ale
usłyszałam, że Zenek wraca. Włożyłam więc kopertę z powrotem do kieszeni i udałam, że w
ogóle nic nie widziałam ani nic nie wiem. No, a żebym wtedy była trochę mądrzejsza i trochę
bardziej przewidująca, teraz miałabym na nią haczyk.
- Rozmawiała pani z nią potem na ten temat?
- A jakże! W oczy jej powiedziałam!
- Co ona na to?
- %7łeby pan wiedział, jak się oburzyła! Istna świętoszka! Powiedziała, że jak jeszcze
raz coś takiego powiem, to mnie do sądu zaskarży za oszczerstwo. No i musiałam zmilczeć.
Dowodu przecież w rękach nie miałam. Dzwoniłam wprawdzie do Ignatowicza, ale chyba
gdzieś wyjechał, skoro się do tej pory nie odezwał, mimo że obiecał. Nawet mi nie dal znać,
co z samochodem. Tak to bywa - westchnęła - że jak człowiek na wozie, to wszyscy z nim,
jak pod wozem - nie ma nikogo. Prosiłam Zenka, znaczy Ignatowicza - poprawiła się - żeby
on albo któryś z jego znajomych ulokowali mnie na posadzie. Po to właśnie do niego
zadzwoniłam, obgadać wszystkie sprawy. Wiedziałam, że jak pracuje prywatnie, a wiedzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl