[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mówiliśmy tam, koło skał...
Sune przytakiwał koledze, kiwając głową.
Anna Maria uśmiechnęła się:
- Zapomnieliśmy już o tym, prawda? To się nigdy nie wydarzyło.
123
W tej chwili do sali wkroczyła rodzina Brandtów. Zatrzymali się dumnie w drzwiach, jakby
zaczęli żałować, że dali się namówić na uczestnictwo w ludowym święcie, i patrzyli
niechętnie na przepełnioną salę. Lina podeszła do nich, ukłoniła się i poprosiła, by weszli
dalej i usiedli obok proboszcza. Tylko może najpierw państwo chcieliby obejrzeć szopkę?
Podeszli bliżej i studiowali wszystko dokładnie, podczas gdy ich podwładni cofnęli się z
szacunkiem. Brandtowie podnosili figurki, na co przed nimi nikt się nie odważył; i wymieniali
między sobą uwagi. Celestyna chciała bawić się wielbłądem. Babka jej na to pozwoliła, Anna
Maria jednak wyjęła jej figurkę z rąk i odstawiła na miejsce, za co dziewczynka obdarzyła ją
spojrzeniem pełnym nienawiści. Adrian przywitał się z Anną Marią, zdenerwowany, jak
zwykle w obecności rodziny. Sprawiał wrażenie, jakby przy górnikach unikał jej spojrzenia.
Nie o to chodzi, że Anna Maria uwielbiała twardych mężczyzn, ale słabość też powinna mieć
granice! Adrian był najbardziej pozbawionym swojego zdania człowiekiem, jakiego znała, i
pozostało dla niej zagadką, jak ktoś taki może kierować dużym przedsiębiorstwem. To chyba
dowód, ile mogą zdziałać pieniądze i nazwisko. No, a poza tym ma dobrego sztygara...
Nic nie mogła poradzić na to, że spojrzenie, które posłała Kolowi, było dużo cieplejsze.
Akurat teraz wyrażało jej myśli. Kol popatrzył na nią uważnie i odwrócił się.
Władczy głos starszej pani Brandt przywołał Annę Marię do rzeczywistości. Na moment o
niej zapomniała.
- Bardzo piękne - stwierdziła pani Brandt, wskazując żłóbek. Kiwała łaskawie głową. - Kup
to, Adrianie.
Po czym ruszyła w stronę pierwszego rzędu.
Anna Maria aż się zaczerwieniła z oburzenia.
- Nie sądzę, by Kol chciał to sprzedać - rzekła niepewnie.
Siostry Brandt uśmiechały się z wyższością, a mała Celestyna natychmiast zawołała:
- Ja chcę mieć ten żłóbek, babciu!
Kol zwrócił się do Adriana, niezdecydowanie stojącego z boku:
- Pani nauczycielka ma rację, szefie. %7łłóbek nie jest na sprzedaż!
Matka Adriana odsunęła go energicznie:
- Tylko nie próbuj zarabiać na uczuciach małego dziecka i nie podnoś ceny! Dogadamy się
co do tego.
124
Zanim doszło do jakichś pożałowania godnych zdarzeń, Lisen spostrzegła chore dzieci w
łóżku.
- Czyście wy poszaleli? Przynosić tutaj dzieci chore na suchoty? Nie możemy tego
tolerować!
Kol, z czarnymi oczyma w bladej, zaciętej twarzy, stał u boku Anny Marii.
- Droga wolna i można wyjść, jeśli komuś nie odpowiada towarzystwo.
Lisen odwróciła się na pięcie i usiadła.
- O, pastor! - zawołała starsza pani Brandt słodkim głosem. - Dzień dobry! Dawnośmy się
nie widzieli. A oto moje córki. I mała córeczka Adriana. A także Anna Maria, moja przyszła
synowa...
- Nie - jęknęła Anna Maria, szukając rozpaczliwie spojrzenia Kola.
- Aha, aha - rzekł pastor życzliwie, przyglądając się Annie Marii, która stała dość daleko od
nich i nie mogła podejść bliżej ani nic wyjaśnić. Adrian natomiast z kimś rozmawiał i niczego
nie słyszał.
- Tak, ślub odbędzie się w najbliższej przyszłości. Zapowiedzi wyjdą zaraz po świętach.
- Nie! - szepnęła Anna Maria do Kola. - Jakie to podłe! I żeby takie rzeczy mówić tutaj! Nie
mam możliwości zaprotestować! Naprawdę tego nie rozumiem! Wyjeżdżam stąd! Jutro!
Kol ujął ją mocno za rękę.
- Nie możesz wyjechać - szepnął. - Bo wtedy w Martwych Wrzosach słońce by zgasło.
Anna Maria zrozpaczona tylko potrząsała głową. Udało jej się przecisnąć do siostry Adriana.
- Kerstin! Na Boga, ja nigdy nie obiecałam, że...
Przyjaciółka ciotki Birgitty popatrzyła chłodno.
- Nie? A przecież przyjmowałaś wszystkie nasze zaręczynowe prezenty, prawda? I Adrian
twierdzi, że nie odrzuciłaś jego oświadczyn.
Po czym odeszła.
- Ale też ich nie przyjęłam. Kol, ja tego nie rozumiem. O co im chodzi?
- Machnij na to ręką. Załatwisz to pózniej. Patrz, Lina się tu przeciska, widocznie ma jakieś
problemy.
125
Nieprzerwanie napływali nowi goście.
- Proszę pani! - wołała Lina. - Przyszli ludzie z sąsiedniej parafii! Co robić? Nie ma już
miejsca!
- O Boże - szepnęła Anna Maria. - Kol, co my zrobimy?
- Zaraz siÄ™ tym zajmÄ™.
Wziął ze sobą kilku swoich pracowników i skądś wyczarował nowe ławy. Zaproponował
zebranym, żeby usiedli bliżej siebie, górników poprosił, by ustąpili miejsca kobietom,
starszym i nowo przybyłym, i jakoś mu się udało wszystkich ulokować, chociaż wzdłuż ścian
także stał gęsty tłum. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl