[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rozgrzebane łóżko świadczyło o tym, że jego właściciel spał tutaj tej nocy. Pomacałem kołdrę.
Była jeszcze ciepła.
- Ptaszek wyfrunął z klatki - powiedział Skorłiński ze złością.
- Wyfrunął tak szybko, że nie zabrał ubrania? - wskazałem spodnie i koszulę wiszące na
oparciu krzesła.
Wyjrzeliśmy na taras. Był pusty. Zresztą Jerzy nie mógłby zamknąć drzwi od zewnątrz.
Cofnąłem się do mieszkania. Rozejrzałem się uważnie. Jeden kapeć porzucony w nieładzie koło
wersalki...
- Tam - wskazałem ręką.
Wycelowali w mebel pistolety maszynowe, po czym nadkomisarz z rozmachem podniósł
wieko. Jerzy w samych gatkach leżał wewnątrz skrzyni. Na widok wycelowanej w niego broni
odłożył ściskany w ręce rewolwer. Wygramolił się i wtedy zobaczył mnie. W jego oczach
błysnęła straszliwa nienawiść.
- To ty żyjesz? - warknął.
- Proszę wciągnąć te słowa do protokołu - powiedziałem spokojnie.
- Masz prawo do adwokata, masz prawo nie odpowiadać na pytania - powiedział Skorliński
wykręcając mu fachowo ręce. Skuł je kajdankami.
- Ruszaj siÄ™, bydlaku.
- Może się chociaż ubiorę? - zaskomlał.
- Obejdzie siÄ™.
Sąsiedzi, którzy wylegli gromadnie ze swoich mieszkań odprowadzali zdumionymi
spojrzeniami Jerzego, który w samych slipkach, skuty kajdankami dreptał do windy. Ktoś
nieśmiało zaklaskał. Zostaliśmy sami, ja i Skorliński, w pustym mieszkaniu.
- Zaraz tu będzie ekipa zabezpieczająca - powiedział patrząc w zadumie na wiszące na ścianach
obrazy. - Fałat, Kossak; sprawdzimy, czy nie figurują w wykazach rzeczy skradzionych.
Trefnych raczej by nie trzymał u siebie w domu, ale nigdy nie wiadomo.
Popatrzyłem w zadumie na szafę z ubraniami. Była otwarta, widocznie szukał w niej czegoś
wieczorem i nie zamknął udając się do łóżka.
- Coś mi tu nie gra - powiedziałem. - To wyraznie ubrania dwu różnych ludzi.
Skorliński popatrzył uważnie na wiszące wewnątrz sportowe garnitury uszyte najwyrazniej na
szczupłego, dość wysokiego człowieka, oraz na kilka ubrań wyraznie przygotowanych dla kogoś
nieco niższego i bardziej krępej budowy ciała. Dwie zmięte, najwyrazniej brudne koszule z
jedwabiu rzucono w kÄ…t na kupkÄ™ rzeczy do prania.
- Może to łachy któregoś z jego pomagierów? - zaryzykował nadkomisarz.
- Może - mruknąłem.
W moim mózgu zaświtał pewien domysł.
- No cóż, pójdę już - powiedziałem. - Trzeba kogoś wysłać, żeby zasypał dziurę, przez którą
wyszliśmy. Jeszcze ktoś wpadnie i zrobi sobie krzywdę.
- Zajmiemy się tym - obiecał.
Była piąta rano. Chyba znowu brał przymrozek. Podreptałem pomalutku w stronę stacji metra.
Niebawem nadjechał pierwszy o tej porze skład.
ROZDZIAA DWUNASTY
CZY WALDEMAR BATURA %7Å‚YJE? " ROZWIZANIE SZYFRU" FORT
KUSOCICSKIEGO " NARKOMACSKA MELINA " POGRZEBANY
SAMOCHÓD " ARCHIWUM " BATURA WOLNY
Wszedłem do pokoju. Szef właśnie dokarmiał ptaki.
- Co z Jackiem? - zapytałem.
- Bez obaw. Już go wypisali. Godzinę temu wsadziłem go w pociąg do Aodzi. Nic mu już nie
grozi. Dorwaliście Baturę?
- Tak. W środku nocy wywlekliśmy go z kanapy. Nadkomisarz zaprasza nas do złożenia
zeznań.
- Już my drania pogrążymy. Ale, ale. Z twojej miny widzę, że to nie wszystko. Czyżbyś miał
jeszcze jakieÅ› informacje?
- Tak. Było u niego trochę obrazów. Trzeba będzie rzucić na nie okiem.
- Nie wykręcaj kota ogonem - huknął.
- Jak wyglądał Waldemar Batura?
- Brunet, raczej dość pospolita twarz, niewysoki, szeroki w barach. Dlaczego pytasz?
- Od jego śmierci minęły trzy lata...
- Mniej więcej trzy lata - potwierdził.
- Czy jego syn przez tyle lat trzymałby w szafie jego garnitury? Szef aż przysiadł.
- Co sugerujesz?
- Wczoraj podczas rewizji widziałem, że połowa szafy jest zapchana garniturami wyraznie nie
należącymi do Jerzego. A obok leżały dwie brudne koszule na tego samego typu sylwetkę.
Koszul do prania raczej nie trzyma się przez całe lata w szafie.
- Sądzisz, że to możliwe?
- Nie wiem. To pan znał go lepiej. Nie da się wykluczyć, że Waldemar Batura upozorował
swoją śmierć, by przejść na bandziorską emeryturę. Fałszywa tożsamość, operacja plastyczna...
Jak mówię, to tylko domysł.
- Byliśmy na jego pogrzebie.
- To prawda. Ale nie widzieliśmy ciała. Dysponując jego pieniędzmi można było z
powodzeniem upozorować własną śmierć i pogrzeb.
Szef zamyślił się poważnie.
- Jeśli żyje, to teraz, gdy Jerzy trafił do pudła, może wyjdzie z ukrycia - zasugerowałem.
- Mimo wszystko, nie wierzÄ™. To nie w jego stylu.
- Czy nie był zawsze podstępny, przebiegły, słowem - nieuczciwy?
Szef zadumał się tym razem na dłużej.
- Nie mamy na razie dowodów.
- Nie mamy. Poczekajmy, a może znajdą się kolejne poszlaki. Co będziemy dzisiaj robić?
Szef wyjÄ…Å‚ z teczki kserograficznÄ… odbitkÄ™ planu zagospodarowania przestrzennego parku
Traugutta.
- Zobacz sam - powiedział. - Naniosłem ołówkiem linię korytarza, który omal nie stał się
naszym grobem.
Popatrzyłem i kiwnąłem głową.
- Prowadzi na południe. Celuje z grubsza w Lunetę Władymira.
- Czekaj. Jak tyś to nazwał?
- Luneta, czyli fort flankujący Władymira. Obok była przy Międzyparkowej Luneta Aleksiej,
czyli obecny Fort imienia Kusocińskiego, dalej Luneta Paweł, Luneta Georgij i Luneta Siergiej.
A nad Wisłą na północ od Cytadeli bateria nadbrzeżna.
- Nic ci to nie mówi?
Zamyśliłem się, po czym bezradnie wzruszyłem ramionami.
- I ty chcesz zostać detektywem, o zgrozo, ty już jesteś detektywem! - jęknął pan Tomasz. -
Pamiętasz co powiedział pan Jabłoński? Skrytki strzegą Siergiej, Georgij czyli Jerzy, i Paweł.
- Jerzy Batura niczego już nie strzeże - zażartowałem. - Zbadaliśmy te forty na ile się dało i nie
natrafiliśmy na skrytkę.
- Może to tylko wskazówka. Jak się nazywa kolejny?
- Po Lunecie Paweł? Luneta Aleksiej, czyli Fort Kusocińskiego przy Międzyparkowej.
- Właśnie. Luneta Władymir nazywana jest od czasów międzywojennych Fortem Legionów.
Jak widzisz, wskazówka jest jasna. Wymienione zostały umocnienia, w których nie ma skrytki.
- Czyli trzeba przeszukać fort na terenie Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego przy
Międzyparkowej.
- Brawo. Pojedziemy?
Pojechaliśmy. Zaparkowałem Rosynanta koło ośrodka, na wszelki wypadek zmieniłem kolor
lakieru na zielony i tablice rejestracyjne na mołdawskie. Ostatecznie Batura mógł pozostawić na
wolności jakichś wspólników. Weszliśmy przez obłażącą z farby furtkę i wdrapaliśmy się na
zaczynający się zaraz po prawej stronie wał obronny. Z góry roztaczał się niezły widok. Budynek
fortu artyleryjskiego leżał pośród pokrytych świeżym śniegiem kortów tenisowych. Po drugiej,
zewnętrznej stronie wału głęboki, zarośnięty krzakami parów wyznaczał przebieg fosy
przyporowej.
- Ciekawe - mruknąłem patrząc na budowlę przypominającą płaski rondel.
- Co ciÄ™ zastanawia?
- Nie wiem, czy zwrócił pan uwagę na ten budynek. Nie ma otworów strzelniczych.
Pan Samochodzik przetarł okulary. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl