[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ale całe ciało spięte.
- Bella? Chyba nie nasza Bella? Nie Bella Czerwoniuch?
- Nasza, nasza - powiedział Gerry, znowu oglądając się na mnie, licząc na jakąś
pomoc.
- Zrobiła sama siebie, John - powiedziałam. - Powiesiła się na drzewie, jak Tom my.
- Tak, ale...
Kucnął z powrotem przy szachownicy i długo patrzył na małe, wyrzezbione z drzewna
pionki, jakby zastanawiał się nad następnym ruchem.
- To by się nie stało, gdybym pozwolił jej ze mną pójść, prawda? - powiedział po dłuższym
czasie.
- Nie, John, ale... - wyjąkał Gerry.
- To by się nie stało, gdybym się nie odzywał na Radzie, gdybym nie zniszczył Kręgu -
powiedział. - Byłaby dalej starostą naszej grupy, prawda? Najlepszym starostą ze wszystkich.
- To by się też nie stało, John - odparłam - gdyby trzymała ręce z daleka od ciebie. Może i
była dobrą starostą, ałe żadna starosta w całej Rodzinie nie poprosiłaby chłopca, którego sama
wychowywała, żeby się z nią poślizgał. Nawet najgorsza.
- Nie ślizgałem się z nią - zaczął John. - Ona tylko... - Urwał nagle. - Napisali jej coś na
kamieniu? - zapytał po chwili.
- Tak. Pisało:  Bella Czerwoniuch, starosta grupy - powiedział Gerry.
John kiwnął głową i przesunął dłonią po szachownicy, kończąc partię, którą rozgrywał sam
ze sobÄ….
- Głodni jesteście? Wczoraj zrobiłem takiego małego kamieniaka, jeszcze mam parę nóg.
Dołożę do ognia i sobie zjecie.
No to zjedliśmy, a potem Gerry i Jeff poszli spać do jaskini jakieś dwadzieścia metrów dalej,
a ja z Johnem do tej, gdzie on spał i trzymał rzeczy. Zciany i strop wszystkich tych jaskiń były
porośnięte skalnymi lampkami świecącymi czerwono, niebiesko, zielono i żółto, tak że było tam
jasno jasno, jaśniej niż w lesie, i w tym świetle popatrzyłam zupełnie inaczej na jego twarz.
Miałam zamiar zbesztać go za to, jak mnie potraktował, ale zwyczajnie nie miałam serca, choć
pewnie sama byłam prawie taka zmęczona i znużona jak on.
Za to on nie miał tego problemu, żeby mnie zbesztać.
- Nie trzeba było przyprowadzać Jeffa - powiedział. - Jak przejść z nim przez Ciemno?
- Co to znaczy  nie trzeba było przyprowadzać Jeffa ? Był jakiś plan? Umawialiśmy się na
coÅ›?
Uniósł wzrok na mnie. Przesunął dłońmi po twarzy. Ja zobaczyłam, że możemy tak się kłócić
bez końca, albo dać sobie spokój. A nie miałam siły, żeby się kłócić bez końca. Więc, żeby to
przerwać, wzięłam go za rękę. On od razu przyciągnął mnie do siebie, zaczęliśmy się całować,
pieścić się rękami, zrywać z siebie pasoskóry i ciągnąć się nawzajem na skóry do spania, które
porozkładał na piaszczystym dnie jaskini. I zaraz zaczęliśmy wtykać w siebie języki i inne rzeczy
i się lizać, a on wchodził we mnie jakby miał umrzeć, jeśli tego zaraz nie zrobi, a ja napierałam
na niego, jakby jeszcze to było za wolno. Tarzaliśmy się po sobie nawzajem, szarpaliśmy się to
tam, to owam, jakbyśmy chcieli splątać nasze ciała na każdy możliwy sposób. I był to faktycznie
pewien sposób, żeby się zbliżyć, ale jednocześnie, żeby zbliżenia uniknąć, żeby wcale nie być
blisko. Sposób, żeby poczuć, że żyjemy, że jesteśmy w tym świecie, a jednocześnie, żeby
zupełnie o tym świecie zapomnieć.
Nie chciałam mieć dzieci, on też, ale tak bardzo chciał mieć kogoś, komu może wejść do
środka i nie być sam, a ja tak chciałam kogoś, kto wypełni mi pustkę, że całkiem o tym
wszystkim zapomnieliśmy. Spuścił się we mnie dwa razy, najpierw z cichym, łagodnym
stęknięciem, a potem z głośnym, smutnym jękiem, jakby bólu. I zaraz potem zasnął mocno
mocno - domyślałam się, że odkąd wyrzucili go z Rodziny, nie za wiele spał, choć, kiedy
przyszliśmy, udawał takiego spokojnego spokojnego i zadowolonego zadowolonego.
Właściwie to ja też za dużo nie spałam, tylko że i teraz nie mogłam spać. Długo leżałam i
leżałam i patrzyłam na małe, miękkie kulki skalnych lampek na stropie jaskini, wokół których
trzepotały i pokrywały małe jaskiniowe przelotki, słuchałam, jak John oddycha i cicho pojękuje
przez sen, i zastanawiałam się, co będzie dalej.
Na oczy Geli, pomyślałam, w Rodzinie może i było fatalnie - była za mała, człowiek czuł się
w niej, jakby się dusił - ale popatrz tylko, co masz teraz! Znalazłaś się w świecie, gdzie są tylko
trzy inne osoby, ja i trzej chłopcy, jeden zimny i nieobecny, drugi pozbawiony własnej woli, a
trzeci po prostu dziwaczny. Próbujesz uciec od czegoś złego, a wpadasz w coś jeszcze gorszego.
Powiedziałam sobie: wpadasz w coś gorszego, bo nie myślisz. Zobacz, co sama, kurna,
zrobiłaś. Jakbyś nie miała dość problemów, przyszłaś tutaj akurat do tego człowieka, który stał
się wrogiem wszystkich i narobił wszystkich tych problemów. I narobi jeszcze więcej, dobrze
wiesz, bo on nigdy nie odpuszcza, nie daruje niczemu, co nie ma na sobie śladu jego ręki.
A potem pomyślałam o okrutnym okrutnym Davidzie z Rodziny i zimnej Caroline, której nie
chciało się nawet zastanowić, czy John nie ma racji, o naszej głupiej, starej, rządzącej się Liz
Kolczak i obleśnej Sekre Tarce i pomyślałam: nienawidzę całego tego świata. Nienawidzę tego
Edenu, tego nędznego ciemnego świata, gdzie utknęliśmy, kurna, na zawsze. Nie powinno nas
tutaj w ogóle być, to jest podstawowy problem. Nie jesteśmy stworzeni dla tego świata.
Powinniśmy żyć w świetle.
Zaraz potem John zaczął chrapać i nie mogłam wytrzymać w tej parszywej jaskini ani minuty
dłużej.
Na zewnątrz było więcej powietrza, ale oczywiście bez jasnego ziemskiego światła. Było
ciemno, jak zawsze na Edenie, ciemniej niż w jaskini - ciemno, poza lampkami i gwiazdami.
Właściwie, pomyślałam sobie, to też jest coś jak jaskinia, dalej jaskinia, tylko zamiast skalnych
lampek są gwiazdy. To jest cały Eden. Jesteśmy uwięzieni w ciemnej, ciasnej jaskini bez wyjścia.
I choć nigdy żadnego innego świata nie widziałam na oczy i pewnie nigdy nie zobaczę, strasznie
zapragnęłam tamtego innego, jasnego świata. Ale nie tak na smutno i na tęskniąco. Zapragnęłam
go, jak ślepy pragnie widzieć. Pragnęłam go, jak pragniesz powietrza, kiedy się dusisz. Po prostu
musiałam powstrzymać się od krzyku.
- Co tak długo, Ziemia? - mruknęłam. - Kiedy wy, do cholery, po nas przyjdziecie?
- Hej, Tina, stało się coś?
To był Jeff dziwak, siedział na kamieniu. Patrzył na las w Dolinie Zimnej Zcieżki, cały
otoczony ciemnymi cieniami gór. Parę gwiezdników wołało do siebie z różnych jego miejsc.
Huum! Huum! - dobiegło gdzieś z daleka, a potem, całkiem blisko, Aaaa! Aaaa! Pod nami po
drzewach ganiały się dwie trzy małpy, po swojemu śmiesznie mlaskając i błyskając plamiastymi
skórami.
- A ty czemu nie śpisz? - zapytałam i zabrzmiało to, jakbym miała do niego o coś pretensje.
Spojrzał na mnie wielkimi, okrągłymi oczami.
- Stopy mnie bolą - powiedział. - Tak bolą, że nie mogę spać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl