[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cokolwiek, co chce pan udowodnić, wymaga świadectwa mojego
pochodzenia, niech pan lepiej zhandluje te papiery gdzie indziej.
- To już załatwione. - Cokolwiek o nim myślała, uśmiech miał
zniewalający.
- Co załatwione? Próbował pan sprzedać swoje papiery gdzie
indziej? - I nagle, nie mogąc powstrzymać ciekawości, spytała: - O co
chodzi, o jakie pieniądze? Czy to ma związek z jakąś loterią?
- Można by tak powiedzieć... Ma pani kuzynkę, która nazywa się
Kathryn Dixon?
Poczuła się lekko zbita z tropu. Z pokoju dobiegło rechotanie
wujka Freda.
- Chodź, chodź, panienko - zawołał - popatrz, jak twoja drużyna
dostaje w skórę!
35
- Wie pan co? Jeżeli ma pan coś do powiedzenia, proszę to
zrobić i skończmy tę rozmowę. Słabo znam historię swojej rodziny,
więc jeśli próbuje pan udowodnić, że jesteśmy spokrewnieni,
powinien pan się udać do kogoś, kto jest lepiej zorientowany. A jeśli
chodzi o coś innego, nie jestem zainteresowana. -Mniejsza o
pieniądze. Kto jak kto, ale ona była ostatnią osobą, która dałaby się
nabrać na stary chwyt „coś za nic".
Człowiek, który przedstawił się L. Jones Beckett, prześliznął się
koło niej i, nieproszony, zajrzał do wujka Freda.
- To mecz Bravesów z Metsami? Jaki wynik?
- Wróciłeś, młody człowieku? Tak sobie pomyślałem, że
wrócisz. Jeden do jednego, Południe ma przewagę.
Zamknęła oczy i jęknęła. No to koniec. Jeśli potrafił rozmawiać
o baseballu, nie miała szansy się go pozbyć. Właściwie mogła
przeczytać te cholerne papiery i mieć to z głowy.
36
ROZDZIAŁ TRZECI
- Liza, moje dziecko, przynieś panu Beckettowi szklankę
mrożonej herbaty. Poczęstuj się chipsami, synu. - Nagle wujek
pochylił się i przez moment wpatrywał nieruchomo w ekran. - Jak to:
aut na strajki? Przy ostatnim narzucie miotacz nie dotykał mety!
Liza zostawiła ich przed telewizorem i wycofała się do swojego
pokoju. Dla świętego spokoju chciała rzucić okiem na te papiery,
potem oddać je nieznajomemu z podziękowaniem i pokazać drzwi.
Jeżeli ten przystojniak zajmował się sprzedawaniem marzeń o łatwej
fortunie, to tym razem trafił pod niewłaściwy adres. Wszystkie
przesyłki reklamowe kuszące wielką wygraną bez otwierania
wyrzucała do śmieci. Nie wzięłaby złamanego centa, nie znając
dokładnie jego pochodzenia.
Wyjęła z koperty plik papierów, które wyglądały jak zalane
herbatą. Pierwsza z wierzchu kartka była jakimś listem, więc zaczęła
od niej.
„Mój drogi Eli..."
Dalej atrament wyblakł, a nawet gdyby nie to, ozdobne pismo
było trudne do odczytania. Cofnęła się do daty w nagłówku, też
prawie nieczytelnej. Wrzesień... 1900? Boże, list sprzed ponad wieku!
Ktoś powinien był go lepiej traktować, bez względu na to, czy był coś
wart, czy nie. Może autor był kimś ważnym?
37
Przebrnęła przez pół strony, wychwytując pojedyncze słowa,
najwyżej kawałki zdań, i zrozumiała tylko tyle, że ktoś, kto to pisał,
zarobił na czymś ogromne pieniądze.
Sądząc po ozdobnych bordiurach, pozostałe papiery - posklejane
i tak sfatygowane, że bała się je rozdzielać - były urzędowymi
dokumentami. W oddzielnej przezroczystej koszulce było kilka
kartek, które mogły zostać wyrwane z jakiejś księgi buchalteryjnej.
Jedyne słowa, które udało jej się rozszyfrować to „Bank Handlowy" i
„wkład..." Na sumę? Na rachunek? Coś, co wyglądało jak
„archiwariusze". Arkadiusze? Ordynariusze?
- Akcjonariusze - mruknęła głośno. - Pięćset akcji...
Bez względu na to, jak nazywała się firma i ile warte były jej
akcje, armii rybików udało się te dane zniszczyć.
I nagle wstrzymała oddech. A to gad! Cwana szuja! No jasne.
Znalazł coś, co wyglądało na stare papiery wartościowe, miał szansę [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl