[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Akta . Niczym poczerniałe zęby z półek wyzierały tu rzędy oprawnych w czarną
skórę ksiąg. Król przyglądał się tytułom na wiekowych grzebietach:  Akta należ-
ności ,  %7ływy inwentarz od 933 do 1014 OG ,  Zatrudnienie i tym podobne.
Przybity Klayth wyciągnął z półki  Akta należności i spojrzał na stronę, na
której się otwarły. Zapełniały ją kolumny maciupeńkich, ręcznie zapisanych liczb,
zsumowanych w prawym, dolnym rogu stronicy. Niektóre z liczb rozpoznał jako
daty, a po chwili stwierdził, że  urg oznacza zapewne  uregulowany , lecz ca-
ła reszta równie dobrze mogłaby być napisana hieroglifami. Poirytowany odłożył
księgę na półkę, ale wiedziony leniwą ciekawością wyciągnął drugą,  Zatrudnie-
nie . Opasłe tomisko otwarło się na zapisach z roku 1025 OG. Klayth przyjrzał się
stronie, starając się odgadnąć znaczenie zapisów. Tym razem zapełniały ją kolum-
ny słów, wpisanych tym samym drobnym, starannym pismem, co w poprzedniej
księdze. Były tu nazwiska, adresy, lista funkcji pełnionych przez pracowników,
kolumny z płacami, datami rozpoczęcia i zakończenia pracy oraz szczególnie
szeroka kolumna  Powody odejścia . Ta księga zaciekawiła go, poniósł ją więc
w stronę najbliższego pulpitu.
Przeglądając ją, przeniósł się do innego świata. Nazwiska i adresy, o których
nigdy wcześniej nie słyszał, strona za stroną układały się w zgrabne, małe wer-
sety. W trzeciej kolumnie dostrzegł słowa, których nie znał: stajenny, podkuwacz
koni, pomocnik kowala, szewc, płatnerz, niegodziwiec  lista ciągnęła się bardzo
długo: pokojówka, szwaczka, dworzanin. Kręciło mu się w głowie od nieznanych
słów. Stronice pełne nazw zawodów. Odwrócił stronę i niemal zakrztusił się ze
zdumienia. Tu nie było już zgrabnych literek. Ich miejsce zajęły niechlujne gry-
zmoły, wykraczające poza nakreślone linie, orzące powierzchnię pergaminu 
słowem, okazujące zupełny brak respektu dla subtelnych niuansów stylu i gra-
cji poprzednich zapisów, a co więcej  niepokojąco znajome. Takie bazgroły
mógłby stworzyć pająk zanurzony w inkauście i ciśnięty na nietkniętą wcześniej
stronicę, miotający się w celu usunięcia z siebie atramentu.
U góry tej strony widniał pierwszy wpis tym charakterem pisma:  N. O. Ta-
riusz, ul. Garncarzy, Rhyngill, skryba, 1012 do 1025 OG, zwolniony .
Nagle Klaytha uderzyła pewna myśl; przestał czytać i podniósł wzrok znad
księgi. Wszystkie te słowa oznaczały zawody. Wszystkie te nazwiska oznaczały
182
ludzi. Wszyscy ci ludzie tutaj pracowali. Skierował wzrok na kolumnę  Powody
odejścia . Z wyjątkiem rzadkich wpisów w rodzaju  zmarł lub  deportowany ,
przy wszystkich nazwiskach widniał ten sam powód. Zwolniony. Wszystkie po-
chodziły z drugiej połowy roku 1025 OG. Pytania krążyły wokół umysłu króla jak
ćmy wokół świecy w letni wieczór.
Gdzie oni się podziali?
Kto ich zwolnił?
Czemu to pismo jest tak przerazliwie znajome?
Czemu Klayth czuł, że coś się w tym wszystkim zdecydowanie nie zgadza?
Jak brzmiało słowo oznaczające niedające spokoju odczucie, spowodowane
pewnymi fragmentami informacji, zdarzeń i bodzców pozazmysłowych (patrz
Przeczucia), zbiegającymi się w jeden wniosek  pierwsza  P , jedenaście liter,
w środku  d ?
Gdyby Klayth miał słownik, mógłby w nim sprawdzić.
Podtopienie. Nie, bez sensu.
Podniecenie. Dobre, tyle że niewłaściwe.
Potrojenie. Za krótkie i nie ma  d .
Podniebienie. Bez żartów!
P. . . od. . . Nie, nic z tego.
Podej. . . Mam!
Podejrzenie.
Król wyprostował się i nie wiedząc jeszcze dlaczego, pobiegł w stronę spi-
chlerzy. W tym samym czasie w drugim końcu biblioteki pojawiła się i zaczęła
czegoś szukać wysoka postać, która pamiętała, że to czego szuka, znalezć można
w kilka minut.
* * *
Uderzenia skrzydeł i skrobanie szponów o parapet okienny oznajmiły przy-
bycie Arbutusa na szczyt najwyższej z wież. Sowa podskoczyła, rozejrzała się
dokoła, a następnie wleciała do środka i przysiadła na zakurzonej drewnianej pół-
ce.
Szczątki dębowych drzwi wciąż leżały tam, gdzie upadły, na grubej warstwie
kurzu i drzazg dostrzec można było jedynie nieliczne ślady podeszew.
Trzydzieści par oczu wyglądało z klatek w tępej ptasiej ciekawości.
Arbutus złożył skrzydła za plecami, zgiął nogi w kolanach i wydał z siebie
serię skrzeków i treli, gołębi odpowiednik:  Czołem pracy! Co tu się wyrabia,
chłopaki? .
183
* * *
 AAAAAAAAaaaaaaa!!!  wrzeszczał, wymachując rękami, pędzący
ciemnym korytarzem Beczka. Po piętach deptali mu Cukinia oraz Pasztetnik, któ-
rzy zapewne krzyczeliby coś podobnego, gdyby tylko udało im się złapać dech.
Na samym końcu biegł Firkin, usilnie starający się myśleć o czymś innym niż ści-
gający ich potężni Czarni Strażnicy i ich zamiary wobec intruzów. Nie udawało
mu się to. Na razie.
W polu widzenia pojawiło się skrzyżowanie. Decyzja została podjęta w prze-
ciągu tysięcznej części sekundy. Rzucili się na prawo.
 AAAAAAAAA!  powtórzył Beczka, tym razem jednak nie pojawił się
efekt Dopplera.
Beczka zatrzymał się gwałtownie i spojrzał w dół. W dole, pomiędzy jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl