[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bufetowa niedbale machnęła dłonią.
- Co tam, wszystko jedno! Tu jest zaplecze: woda, brudne szklanki, ścierki... ja lecę do kontuaru, bo
klienci siÄ™ niecierpliwiÄ…!
Paweł niechętnie zabrał się do pracy. Zmywanie nigdy nie było jego ulubionym zajęciem. W domu
wymigiwał się. jak umiał. W końcu zawsze robiła to za niego babcia. Kiedy jeszcze była mama -
walczyła o to, by pomagał w pracach domowych. A potem...
Mama. Znów zobaczył jej jasne włosy... i nic więcej. Walcząc z wrzątkiem, płynem do zmywania i
stertą brudnych kufli, usiłował wywołać z pamięci jej rysy: oczy. nos.
83
usta. Nic z tego. Zniknął obraz kobiecej twarzy, dotyk dłoni, echo głosu. Pustka.  Czy to możliwe?" -
przeraził się topiąc róg ścierki. Ale na kliszy pamięci pozostał tylko cień. Negatyw.
Po dwóch godzinach nie było już śladu brudów.
- Wylądował samolot z Madrytu, rejs trzysta dwa! -megafon ucichł, by za moment powtórzyć
informacjÄ™.
Paweł w jednej chwili cisnął ścierkę na stos czystych naczyń. Spod zlewozmywaka chwycił chlebak i
wpadł do bufetu.
- Ja już muszę... proszę pani...
Bufetowa parzyła kawę. Ze zręcznością kuglarki napełniała aromatycznym płynem małe filiżanki z
grubego porcelitu.
- Ty co, PiotruÅ›?
- Ja do sali przylotów. Wylądował Madryt. Mój tato
i mama, pani rozumie?
Zatrzepotała krótkimi palcami jak serdelki.
- Teraz, kiedy najwięcej roboty? Poczekaj, sam nie przejdziesz, co ja mam z tymi pomocnikami! -
Podała kawę inkasując sprawnie należność. - Masz tu dwieście... - odliczyła dwa stuzłotowe banknoty.
- Leć! Pokaż się porucznikowi, który cię tu wpuścił. Nie zapomnisz?
Skinął głową, pospiesznie chwytając pieniądze. Nie spodziewał się takiego zarobku.
Ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Przecież wylądował Madryt!
*
Burza przeszła. Tylko gdzieś na zachodzie błyskało jeszcze i przetaczały się dalekie, cichnące grzmoty.
Deszcz
84
z ulewy zmienił się w jednostajny szeleszczący grad kropel. Paweł sprintem pokonał niewielką
odległość, ale i tak wpadł do hali przylotów z mokrą głową i ciemnymi plamami wilgoci na ramionach.
Pasażerów z madryckiego rejsu jeszcze nie było. Za to oczekujących sporo. Plątał się pomiędzy nimi
podskakując, by lepiej dojrzeć, co działo się za ochronną szybą. Każdy by dziś zwrócił na niego uwagę.
Nie tylko tych dwóch mundurowych. Stali u wejścia przeczesując ludzką ciżbę uważnym zawodowym
spojrzeniem.
- Ten?
- Podobny. - Milicjant ukradkiem zerknął na małą fotografię wyjętą z kieszeni mundurowej bluzy.
Paweł nie widział nikogo i niczego. Zdenerwowany do najwyższych granic, uwagę skupił na tym, co
działo się po drugiej stronie oszklonej górą ściany.
- Dokumenty poproszę - czyjś suchy głos wyrwał go z kontemplacji. Właśnie ruszyła taśma podająca
bagaże.
- Co?
- Masz legitymacjÄ™?
Paweł zamrugał powiekami. Nie był przygotowany na taką sytuację. Nie pomyślał, że należy się
zabezpieczyć, opracować jakąś wiarygodną wersję. Był nowicjuszem. To wszystko. Grzebał w
chlebaku, zupełnie nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Legitymację miał, naturalnie.
Plutonowy uważnie przejrzał tekturkę z pieczęcią szkoły podstawowej imienia Stefana Jaracza.
- Ten?
- Tak. Pójdziesz z nami.
Paweł teraz dopiero poczuł suchość w ustach.
85
- Ja? Dlaczego? Czekam tu na przylot rodziców. Samolotem, z Madrytu.
Milicjanci wymienili spojrzenia.
- Poczekasz gdzie indziej.
Paweł szarpnął się, próbując dać nura w największą ludzką ciżbę.
Silna ręka udaremniła ucieczkę.
- Spokojnie, mały! - głos funkcjonariusza był jakby mniej uprzejmy. Za to chwyt sprawny, wyuczony,
niezawodny.
Paweł oczyma pełnymi łez przesuwał po twarzach, włosach, sylwetkach wychodzących. Prowadzony
do radiowozu, już się nie wyrywał. Tylko wciąż odwracał głowę. Może stanie się cud, ojciec porzuci
bagaż i wyratuje syna z opresji. Ale nikt podobny do ojca nie przyleciał.
Wóz ruszył błyskawicznie. Paweł siedział pomiędzy milicjantami, a łzy jak groch spływały mu po
policzkach. Nie niepokoili go. O nic nie pytali. Wiezli tam, dokąd nakazywał obowiązek.
W tym dniu po raz pierwszy w swym trzynastoletnim życiu Paweł zaznajomił się z wnętrzem
Milicyjnej Izby Dziecka.
*
- Nazwisko?
- Brent.
- ImiÄ™?
- Paweł.
- Ile masz lat?
Wzrok omiata prawie pusty pokój. Jasno pomalowane ściany, zakratowane okno. Przy stoliku siedzi
kobieta w mundurze z dystynkcjami kapitana. Ma zmęczoną twarz,
86 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl