[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na różnych farmach, aż stwierdziłam, że wolę duże miasta.
Potrafię wyrabiać chleb.
- Trochę czasu minęło - wymamrotałam, nadal stojąc nieruchomo. Dokładnie, setki lat.
- Tak - przyznała River jeszcze łagodniej. - Ale tego się nie zapomina. - Splotła dłonie z moimi. Razem odsunęłyśmy
larwowaty zaczyn, zagniotłyśmy boki, a pózniej znów odsunęłyśmy.
Po drugiej stronie pomieszczenia ktoś - chyba Charles, z rudymi włosami - zaczął smażyć bekon na żelaznej patelni na
dużym staroświeckim piecu. Czarnoskóra dziewczyna - pewnie Brynne? - wyjęła dwie formy z piekarnika, położyła je na
czystej ściereczce na stole i mocno uderzyła w jedno, potem w drugie dno. Zwieżo upieczony, gorący chleb wyskoczył z
forem i zalśnił złotem w świetle świtu.
Tak! Poczułam kawę! Tak! Dzięki Ci, Boże, Brahma, Zwięty Franciszku. Obojętnie. Jest kawa!
River zostawiła mnie i zaczęła nalewać cydr jabłkowy do dzbanków. Ja nadal wyrabiałam chleb, automatycznie
poruszając rękoma.
Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że Brynne się do mnie uśmiecha.
- Dobrze ci idzie - pochwaliła i otarła pot z czoła.
Wymruczałam coś niezrozumiałego. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio ktoś mi powiedział, że cokolwiek robię dobrze.
Prawdę mówiąc, niewiele rzeczy robiłam dobrze. Już nie.
- Masz. - River uniosła ciężki ceramiczny kubek do moich warg, a ja, nie odrywając dłoni od zaczynu, wzięłam łyk
gorącej kawy, pół na pół z ciepłym mlekiem i lekko posłodzonej. Cholera, to najlepsza kawa, jaką w życiu piłam.
Chyba głośno jęknęłam z rozkoszy, bo River się roześmiała. Wyglądała ślicznie ze śniadą twarzą zarumienioną od
kuchennego ciepła, srebrnymi włosami upiętymi w praktyczny kok, z którego wymykały się drobne kosmyki. Wzięłam
kolejny łyk, kiedy trzymała mi kubek. Ona ma prawie tysiąc trzysta lat, pomyślałam. To wydawało mi się niewiarygodnie
dużo, nawet jak na nieśmiertelnego. Skupiłabym się nad tym bardziej, ale ta niezwykle dobra kawa pochłaniała wszystkie
moje zmysły. Czułam się rozbudzona, trzezwo myśląca i nie miałam mdłości. A potem tylnymi drzwiami wszedł lord wiking,
wydychając kłęby pary. W ciężkiej koszuli w kratę wyglądał jak drwal ze skeczu Monty Pythona.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, zdjął skórzane rękawice robocze, a ja stałam jak łajza, zawodowo ugniatając zaczyn i
pijąc kawę zrobioną przez szefową tego całego interesu. Radocha z bicia i ugniatania ciepłego drożdżowego zaczynu?
Powiedzmy dwadzieścia dolców. Ta doskonała kawa? Chętnie zapłaciłabym za nią siedemdziesiąt pięć. Mina Reyna, kiedy
zobaczył, że pracuję w kuchni bladym świtem? Bezcenna. Uśmiechnęłam się do niego głupio, kiedy nikt nie widział, a jemu
drgnął mięsień szczęki. Podszedł do zaparzaczki i nalał sobie kubek kawy. Podzieliłam zaczyn na dwie równe części. Jedną
przykryłam czystą ścierką, a drugą zaczęłam wałkować na stole. Rozwałkowałam na mniej więcej centymetr grubości, a póz-
niej, zaczynając od góry, czubkami palców bardzo ciasno rozwinęłam ją w długiego węża. Kiedy cała była zwinięta,
zakleiłam na łączeniu i zagięłam pod nią oba długie końce. Potem wrzuciłam to, łączeniem do dołu, do wysmarowanej
masłem formy do chleba, a na górze zrobiłam płytkie nacięcie. I jeden bochenek już gotowy do pieczenia.
Reyn wyglądał na tak rozczarowanego, że nie mogłam się powstrzymać, żeby nie prychnąć. Zaburczało mi w brzuchu -
powietrze pachniało dobrym bekonem, pieczonym chlebem, cydrem, a ja od tak bardzo, bardzo dawna nawet nie
przechodziłam obok śniadania. Zwykle nie mogłam rano nic przełknąć, nigdy nie byłam głodna przed południem, o ile w
ogóle. Ale teraz byłam głodna.
Może zostanę jeszcze jeden dzień. Nikt nie wie, gdzie jestem, i zobaczę, jak wyszedł mi chleb.
Rozdział 7
Przy śniadaniu parę osób się uśmiechnęło albo powiedziało cześć", a ci, którzy tego nie zrobili, po prostu wyglądali,
jakby nie byli rannymi ptaszkami, a nie jakby już zdążyli mnie całkiem znienawidzić. Nie zjadłam dużo, bardzo szybko
poczułam się aż za pełna, ale grzanka z masłem okazała się niespodziewanie pyszna, a bekon smakował o wiele lepiej niż ten,
który zwykle sobie robiłam -słony, zelówkowaty i ociekający wytopionym tłuszczem.
- Chodz ze mną - powiedziała River, kiedy grzecznie odniosłam pusty talerz do kuchni.
Chwyciłam swoją znoszoną skórzaną kurtkę i poczłapałam za River na chłodne jesienne powietrze. Poprowadziła mnie
wzdłuż placu z klonami, z których szkarłatne liście spływały na ziemię niczym krew. Podbiegły do nas dwa psy, a ja
przezornie je obserwowałam, dopóki River nie pogłaskała ich po łbach.
- Tak, Jasper. Tak, Molly, dobry piesek.
Długa, wąska stajnia krótszym bokiem stykała się z domem; jej wielkie podwójne drzwi były zamknięte. River
wprowadziła mnie przez zwykłe drzwi z boku. Kiedy znalazłyśmy się w środku, zobaczyłam, że nie ma tam zwierząt, siana
ani traktorów. Były za to wysokie okna; słoneczne światło zalewało wnętrze. Stajnia została podzielona na duże
pomieszczenia, które wychodziły na korytarz na środku. Już zaczynali się schodzić ludzie, włączali piece gazowe, ustawiali
krzesła. To szkolna część River's Edge.
River zabrała mnie do trzeciej sali po lewej. Był tam Solis - siedział na płaskiej poduszce na zniszczonej, nie-lakierowanej
podłodze. Podniósł wzrok i wymienili z Ri-ver spojrzenia, których nie potrafiłam odczytać. Pózniej River posłała mi ostatni
uśmiech i wyszła bez słowa.
Kilka osób: Jess, staruszek, Daisuke, roześmiany Japończyk i Brynne - czarnoskóra, ładna dziewczyna, z włosami
pozawijanymi w ciasne ślimaki tuż przy głowie - weszło i powiesiło płaszcze na wieszakach na ścianie. Spojrzeli na mnie z
zaciekawieniem, zajęli miejsca wokół sali i otworzyli podniszczone książki. O kurczę, jestem w Hogwarcie, pomyślałam, a
wtedy Solis wskazał mi, żebym usiadła obok niego. Zrobiłam to, w kurtce, z ciasno zawiązaną apaszką na szyi.
- Nastasyo - zaczął szeptem, tak żebym tylko ja go słyszała. - River chce, żebym cię uczył. Poprosiła mnie. Ale nie mogę
cię przyjąć jako uczennicy. I nie przyjmę.
Tego się nie spodziewałam, więc siedziałam w milczeniu. Właściwie zostałam wyproszona. Ale...
- Tak? Dlaczego? - starałam się nie podnosić głosu, ale wyszło wojowniczo. Policzki mi płonęły od słów So-lisa.
Solis wyglądał na smutnego i miłego, jak rozsądny ratownik z Kalifornii, a ja czułam się tak, jakbym go dusiła.
- Nie jesteś zaangażowana - walnął prosto z mostu, bez żadnego chrzanienia. - Może przechodzisz kryzys. Może
myślałaś, że potrzebujesz zmiany. Przypomniałaś sobie o River i pomyślałaś, że to będzie dobry tymczasowy dom. Ale nie
jesteś tu całą sobą, żeby zostać. Twoje serce jest gdzie indziej. Jedną nogą już stoisz za drzwiami. Ja nie... nie chcę tracić
czasu.
Mnóstwo zdań skotłowało mi się w głowie i wszystkie chciały się wydostać jednocześnie.
- Skąd wiesz, gdzie jest moje serce? - Ku mojemu zaskoczeniu, akurat to zdanie się wydostało. Mówiłam jak uliczny
punk.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Home
- 0932. Banks Maya Greckie wesela 03 Dom dla ukochanej
- Herries Anne Ukochany nicpoń
- Dr Who New Adventures 51 Godengine, by Craig Hinton (v1.0) (pdf)
- Market Efficiency, Long Term Returns, and Behavioral Finance
- (Ebook Martial Arts) The Japanese Fighting Arts Karate, Aik
- Joe Haldeman Forever Peace
- Eo Kabe Internacia krestomatio
- Lauren Dane A Touch Of Fae (EC)
- Fiorato Marina MigdaśÂ‚owa madonna
- BloodWalk Lee Killough(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- natalcia94.xlx.pl