[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Biedny Brązik - mruknął i wydał cichy kozli odgłos. - Biedny biedny Brązik.
Stworzenie już w zasadzie nie żyło. Nie poruszało kończynami, tylko trochę drżało,
ale Jeff gładził je łagodnie po sierści i mówił do niego, tak jak pewnie mówiła do niego jego
matka: Hrum, hrum, hrum.
A kiedy tak go głaskał, Dix objął mnie ramieniem i też delikatnie pogładził. Nic mi się
wielkiego nie stało, parę zadrapań i siniaków, a wykręcona ręka bolała znowu, tak jak wtedy,
kiedy upadłam. Nic poza tym. Ale mało brakowało, żeby stało mi się coś okropnego, coś na co
nawet nie mamy słowa. Cała się trzęsłam i dzwoniłam zębami. I oparłam głowę na ramieniu Dixa
i pozwoliłam mu się pocieszać, podczas gdy mały Jeff próbował dodać otuchy umierającemu
zwierzęciu.
Zaraz potem wrócili John, Gerry i Harry.
Gdy tylko ich zobaczyliśmy, od razu wiedzieliśmy, że stało się coś strasznego. Byli
odmienieni. Kompletnie odmienieni. Trzęśli się gorzej niż ja, od stóp do głów, a twarze mieli w
plamach, wykrzywione, obrzęknięte, tak że trudno było poznać, czy są przerażeni,
podnieceni, wściekli, zawstydzeni, czy co, ale widać było, że to coś strasznego strasznego.
- Co się stało? - zapytałam. - Na serce Geli, co wyście narobili?
- No właśnie, co się stało? - zapytał Dix, łagodnie mnie puszczając i zrywając się na
nogi.
John wytrzeszczył na niego oczy, jakby z trudnością go zauważał.
- My... ten... - zaczął, a potem urwał.
- Wy... ten... co? Niech mnie serce Geli, John, gadaj!
- My... ten... my ich zrobiliśmy - powiedział.
Spojrzał na mnie, potem na Jeffa, potem znów na mnie, tymi dziwacznie wytrzeszczonymi
oczami, których nie był w stanie utrzymać w jednym miejscu.
- %7łe co? Zrobiliście ich? Nie, niemożliwe. To by... Co? Zrobiliście ich? Zrobiliście? Znaczy...
jak zwierzęta? Wszystkich trzech? Jak zwierzęta?
Byliśmy piątym pokoleniem na Edenie, piątym pokoleniem od Ojca Tommy ego i Matki
Angeli. Ale dotąd nikt nigdy nie zabił drugiego człowieka. Nikt. Nigdy.
- Wszystkich trzech - powiedział John. - Ja zrobiłem dzidą Dixona, kiedy uciekał.
Głos miał łamiący się i dziwny.
- A potem... potem Harry zrobił Johna Podniebieskiego. John zawrócił i chciał w nas rzucić
dzidą, ale Harry... Harry... rzucił się na niego z kijem, zanim zdążył. 1 też go zrobił. Rozbił mu
głowę. A... a... Met... Meta... Meta zrobił Gerry, prawda, Gerry? Też... dzidą, jak ja Dixona.
Podniósł trzęsącą się dłonią dzidę i pokazał nam, jakby to miało powiedzieć wszystko za
niego. Dotknął palcem czubka i wyciągnął go, żeby pokazać krew. Nie zielonoczarną edeńską
krew, nie krew urodzoną w Podziemiu, nie krew, którą się widzi, wyciągając dzidę z kozła,
gwiezdnika czy nietoperza, ale prawdziwą czerwoną krew, która przybyła z nieba. Prawdziwą,
czerwoną krew z Ziemi.
- Jesteśmy tu naprawdę - powiedział Jeff, jakby przez cały ten czas zastanawiał się nad
drwiną Meta, który zginął i w końcu się z nim zgodził. - Tak, jesteśmy tu naprawdę.
28. John Czerwoniuch
Nie mieliśmy rogów z pustaka, jak w Rodzinie, ale zrobiliśmy sobie bęben z kawałka pnia i
kawałka skóry kamieniaka. Gdy tylko wróciliśmy do obozu - Gerry i Dix nieśli we dwóch Jeffa,
żeby było szybciej, a Harry i ja nieśliśmy zabitego Brązika - wyciągnęliśmy bęben i Harry zaczął
w niego walić, jak najmocniej i jak najszybciej zdołał.
BAMBAMBAMBAMBAMBAMBAMBAM...
Jak oszalały. Oczy miał wybałuszone, dyszał, jakby nie mógł oddychać, po twarzy ciekł mu
pot, i walił w ten bęben z taką siłą, że omal nie przebił skóry.
- Spokojnie, Harry - powiedziałem mu. - Wystarczy. Nie chcemy, żeby w Rodzinie się
domyślili, że stało się coś złego.
Naprawdę jednak sam czułem się bardzo podobnie do Harry ego. Co kilka sekund słyszałem
mokre pacnięcie dzidy wbijającej się w plecy Dixo-na Podniebieskiego, syk uciekającego mu z
płuc powietrza, widziałem, jak się dziwnie przetoczył, kiedy ją wyciągnąłem, słyszałem ten
zduszony gulgot, gdy wbijałem mu ją ponownie w brzuch. Ale ja, w odróżnieniu od Harry ego,
wiedziałem, że muszę wziąć się w garść, inaczej wszyscy już jesteśmy martwi.
- Przez jedno czy dwa wstania nie zorientują się, że brakuje Dixona i reszty -powiedziałem
wszystkim pod jaskiniami.
Stali przede mną - wysoka, dorosła Gela Brooklyn, jej drobniutka siostra Clare z
niemowlęciem na biodrze, Mikę i Suzie Ryborzekowie, Janny z nietopyskiem, siostra Tiny, Jane,
Dave Ryborzeka i Julie Podniebieska.
- Przez jedno czy dwa wstania - powtórzyłem. - A nawet wtedy nie będą wiedzieli, co się
stało. Dlatego musieliśmy zrobić całą trójkę, bo inaczej polecieliby prosto do Davida i on od razu
wysłałby na nas całą masę ludzi. Właściwie nie mieliśmy wyboru. Nie mieliśmy.
Rozejrzałem się po ich wstrząśniętych twarzach - Geli, Suzie, Janny, Dave a -wszystkich,
czekając, aż ktoś się sprzeciwi.
- A tak - dodałem - mamy dwa wstania, zanim ktoś się zacznie niepokoić. A w tym czasie
ciałami zajmie się lampart albo lis, a po nim gwiezdniki. I już nikt nie pozna, że zostali zrobieni
dzidą i kijem. Zostaną porozrzucane kości i tyle.
- No tak, ale ich kumple się domyśla, prawda? - powiedział Dix. - David Czerwoniuch i jego
banda.
Obejmował ramieniem Tinę. Cała się trzęsła trzęsła. Ja tak samo.
- O, na pewno. Będą wiedzieli, że mieliśmy coś z tym wspólnego, bo na pewno wiedzą, że
Dixon, Met i John Podniebieski poszli tu do nas, a potem specjalnie przekroczyli Gulę Lawy,
żeby narozrabiać. David na pewno to z nimi zaplanował. Może liczył, że pogonimy za nimi w ich
część lasu. Od dawna chciał narobić kłopotów. Chciał móc pójść do Caroline i Rodziny i
powiedzieć, że nasza umowa nie działa.
- Skoro będą wiedzieć, że to coś u nas - powiedziała Gela swoim powolnym, niskim głosem -
to i tak do nas przyjdą, kiedy ta trójka nie wróci. Nawet jeśli przed Rodziną będą udawać, że chcą
po prostu ich poszukać, zobaczyć, co się stało.
- Oczywiście. Dlatego nie mamy zbyt dużo czasu. Musimy się pozbierać i iść.
- Dokąd iść? - zapytał Dix.
Na cycki Geli, gdzie on był przez cały ten czas? O co według niego było to całe zamieszanie?
- No jak to, dokąd? Na górę. Przez Znieżne Ciemno. Przecież tak planowaliśmy. Tak
planowaliśmy, odkąd tu przyszliśmy. - Rozejrzałem się po ich twarzach i dotarło do mnie, że to
nie tylko Dix.
Niech mnie fiuty Toma i Harry ego! Nikt z nich tak naprawdę nie wierzył, że to się w ogóle
wydarzy. Nikt a nikt. To zawsze miało być gdzieś w przyszłości, ale nigdy nie teraz.
Ale na gadanie i tłumaczenie było za pózno. Sami będą to musieli sobie ułożyć w głowach.
Zacząłem omawiać po kolei, czego potrzebujemy.
- Gela, ty zorganizujesz skóry dla wszystkich. Mikę, zbierzesz zapasowe skóry, czarnoszkło i
liny. Dave, przejdz się po ludziach i zbierz mięso, drzewosłody i placki z nasion. Clare,
nabierzesz żaru i...
W parę godzin bęben zwołał wszystkich z powrotem do obozu. Dwadzieścia jeden osób, a
także dzieci Janny i Clare, zeszło się na spotkanie, coś w rodzaju Specjału, naszego ostatniego w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl