[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zastanowić się wspólnie z innymi członkami TR nad całą sprawą.
Off starał się nie pokazywać po sobie zadowolenia z podjęcia takiej decyzji, właściwie
równoznacznej z akceptacją, był tego pewien.
- Kiedy otrzymam odpowiedz?
- Za pół godziny. Połączę się specjalną linią z innymi radcami. A do tej pory niech pan
łaskawie nie opuszcza gmachu. Możliwe bowiem, że decyzja Rady będzie inna. To na razie
wszystko. Dziękuję panom - zakończył starzec, podnosząc się z fotela. Górna Warga przestała
mu już drgać. Widocznie się uspokoił.
Podnieśli się teraz wszyscy. Off skinął głową i skierował się ku wyjściu, za nim OS-
owcy. Taquanara stał na środku pokoju w niezdecydowanej pozie, która wyrażała tylko jedno
- wyczerpanie.
- Pan także niech wyjdzie - usłyszał jeszcze Off słowa skierowane do swego
zwierzchnika. - Muszę zostać sam z fonami.
Dager i Agis wyszli, wysłani przez swojego szefa do garażu. Na wszelki wypadek
mieli przygotować strad do drogi. Off siedział w fotelu zmęczony i bardzo napięty. Mimo
wszystko, choć był prawie pewny, że zaakceptują jego plan, obawiał się zdemaskowania.
Przecież jeżeli przesłuchiwali Erę czy też De-lisona, mogli zacząć coś podejrzewać.
Przemilczał niektóre fakty. Może nie rozegrał tego najlepiej? Wystarczyło coś wspomnieć i
odpowiednio naświetlić, lecz wolał, żeby nie wiedzieli wszystkiego do końca, jeśli nie
wiedzieli do tej pory, A koniec był niedaleko. Statek szykujący się do skoku przez
hiperprzestrzeń nigdy go nie wykona. Jeśli teraz mu się powiedzie, to i on będzie żył
spokojnie. Dłoń trzymał w kieszeni, czul w niej ciężar kufy. Ciężar dający złudzenie
bezpieczeństwa i wszechmocy. Cóż zresztą pomoże kufa, jeśli decyzja Rady będzie inna?
Wstał. Za oknami zapadał zmierzch. Wpatrywał się w niebo. Czarnozielonkawe,
gładkie, bez jednej zmarszczki. W dole, wzdłuż alei, kołysały się szpalery henofarów, a nad
nimi płonęły gwiazdy. Prawie jednakowe. Nie. Niektóre były większe i jaśniejsze, inne
odległe, małe, słabiut-kie. Co gnało jego pobratymców w te odległe strony, w tę obcą pustkę?
Czy rzeczywiście konieczność?
Offowi wydało się nagle, że umiejętność dokonywania skoku przez hiperprzestrzeń
została na Phasangu opanowała zbyt wcześnie. Gdyby nie słabości techniczne można by
opanować i skolonizować własny układ słoneczny. Uświadomił sobie nagle, że zdolność
podróżowania w czasoprzestrzeni rozwinęła się w dużym odosobnieniu od innych dyscyplin.
Problem odwiecznego nadążania jednej dyscypliny naukowej za drugą, techniki za nauką,
świadomości za techniką. To wszystko na Phasanagu zdawało się być jakieś
nieproporcjonalne, dysharmoniczne, prawie że samobójcze w swych niebezpiecznych
rozdzwiękach.
Czy coś podobnego mogło powstać w sposób naturalny? Skok w hiperprzestrzeń, a
równocześnie, kopalnie i fabryki Salviry. Te dwa etapy ewolucji społeczno-cywilizacyjnej
dzieli przecież otchłań. Czyż można w naturalny sposób przekroczyć taką przepaść?
Off nie pamiętał Drugiej Rewolucji. Był wtedy jaszcze dzieckiem, ale to za jego życia
nastąpiła owa eksplozja wynalazków, eksplozja technologii, a przecież Pierwsza Rewolucja, o
charakterze społecznym, miała miejsce zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Poza tym nie trafiała
do przekonania ludziom nawet teraz. %7łyli w dobrobycie, lecz ich psychika dziwnie
pozostawała w tyle. W codziennym życiu nie widać było zbytnio realizacji zasad tamtej,
stosunkowo dawnej rewolucji. Wyrosło już czwarte pokolenie, a jednak nie przestawiło się na
inny sposób myślenia. Tamte idee wyglądały na tle dnia dzisiejszego zupełnie nierealnie,
jakby spadły skądś z nieba, a wraz z nimi cała obecna technika, będąca tworem dziwacznym,
nierównomiernym, jakby wyrywkowym. Czyżby rzeczywiście proces ten realizował się w
sposób nienaturalny?
Cóż... Niewiele przemawia za jego naturalnością, niewiele wskazuje na to, że
cywilizacja phasangańska idzie bez przerwy optymalną drogą rozwoju, przypisaną przecież
każdej ewolucji. Czuł, że jest o krok od jakiejś wielkiej tajemnicy. Jednocześnie uświadomił
sobie, że przecież nigdy do tej pory nie przychodziły mu do głowy tak fantastyczne i
przerażające zarazem myśli. Czy to aby na pewno jego myśli?...
W tym momencie raptownie otwarły się drzwi i stanął w nich Dager.
- Strad gotowy - powiedział i zamilkł na widok Offa.
Inspektor był biały jak karta brafu.
, - Czy coś się stało? - zapytał Dager niepewnie.
- Nie - odpowiedział Off. - Nic. Pojął. Pojął właśnie coś, co przekraczało jego
wyobraznię.
To wszystko było inaczej! Phasang jest sztucznym tworem! Phasang nie sobie
zawdzięcza postęp, jaki osiągnął. Teraz wymknął się spod potężnej kontroli i musi nastąpić
interwencja. Musi! Zakręciło mu się w głowie. Myślał przez chwilę, że nie utrzyma
równowagi. Czy zwariował? Dlaczego on? Dlaczego właśnie on to zrozumiał? Czy jest
najlepszy?! Czy lepszy od innych?!! W czym jest lepszy!! A może gorszy?!!
Nie, nie!!!
Dager z przerażeniem patrzył na Offa. Oczy inspektora niemal wychodziły z orbit.
Wczepił się w rękaw Dagera spoconymi dłońmi.
- Panie - wycharczał. - Jasny Panieee!!! - i osunął się na podłogę przez ręce
oniemiałego Dagera.
Dager rzucił się do fonu.
- Pogotowie! - ryczał. - Pogotowie!!! Szybko! Ins Off został chyba otruty!!
Na niebie spokojnie błyskały dalej gwiazdy. Mieniły się różnobarwnymi światełkami,
pulsowały w kosmicznej pustce, nieme i piękne. Wśród nich, a właściwie na ich tle, płonęła
jedna, nieco mocniejsza, wydawała się jaskraw-sza i większa. Nie, to nie była gwiazda. Nad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl