[ Pobierz całość w formacie PDF ]

aby to był prawdziwy człowiek. Cela wypełniła się zapachem dymu ogniskowego. Klucznik
zamknął drzwi. W takich wypadkach nie odchodzi, ale patrzy przez  judasza" i obserwuje
zachowanie się nowego więznia. Byłem ubrany w elegancki mundur wojskowy i równie
eleganckie buty angielskie. Przybysz, kiedy ochłonął z pierwszego wra\enia, zbli\ył się do
mnie i podał mi coś w rodzaju czarnej ręki. Przywitałem się z nim uprzejmie. Był
niesamowicie zarośnięty. Zamiast jesionki czy palta miał na sobie zwykły worek, w którym
zrobiony był otwór na głowę i dwa otwory po bokach na ręce; bardzo podarte, zupełnie
zniszczone spodnie; o bieliznie mowy nie było. Rozejrzał się nieśmiało po celi, popatrzył
uwa\nie na mnie i powiedział: Wy kto budietie? wy nawierno nie ruski! Oczywiście akcent
mojej mowy zdradził, \e nie jestem Rosjaninem.  Jestem Polakiem"  odpowiedziałem. No,
wy wojenno siu\aszczy  ale wy wojskowy  powiada. Od słowa do słowa  troglodyta"
rozkręcił się i zaczął opowiadać o sobie. Okazuje się, \e był oficerem Armii Czerwonej.
Zgłosił się do Wojenkomatu (Komisariat wojskowy) w Leningradzie, bo w związku z
zagro\eniem miasta przez naloty niemieckie, powołano mę\czyzn do słu\by wojskowej.
 Gdy na korytarzu dowiedziałem się od innych, \e mę\czyzn biorą na front, postanowiłem
uciec. W tym czasie został wydany rozkaz, aby ludność cywilną Leningradu niezdolną do
obrony miasta ewakuować w okolice Archangielska. Z Leningradu codziennie odje\d\ało
wiele pociągów z ludnością cywilną i dziećmi. Załadowałem się do wagonu z baga\ami i tak
niepostrze\ony przez konwojentów dojechałem do Archangielska. Byłem świadom, \e nie
mogę przebywać wraz z innymi, gdy\ grozi mi niechybne aresztowanie, tote\ zaszyłem się w
głąb lasów i tu postanowiłem czekać końca wojny. Zabrałem z sobą siekierkę i niewielką
piłkę do ścinania drzew i przy ich pomocy w gąszczu boru zbudowałem ziemiankę 
niewielkie mieszkanie. Było lato  względnie ciepło, tote\ mieszkanie moje było
dostatecznie wygodne. Zapasy \ywnościowe, mimo oszczędności, skończyły się. Trzeba było
starać się o nowe. Ale gdzie? Ale jak? Na skraju lasu widać dojrzewające zbo\e: \yto, owies.
Nazrywałem worek kłosów, wymłóciłem i ju\ mam ziarno na chleb. Miałem czas, by
kamieniem pognieść ziarno, od wiać plewy i upiec znakomite bułki  podpłomyki.
Nadchodzi zima. Trzeba pomyśleć o zapasach. Pózną jesienią wyszedłem na skraj lasu i
widzę, \e niedaleko pasą się dwa konie. Wyczekałem na odpowiedni moment, wsiadłem na
jednego z nich i szybko pomknąłem do swojej kryjówki. Był ju\ mróz. Pora przygotować
mięso. Zabiłem konia. Mięso zamarzło i spi\arnia zaopatrzona na całą zimę. Zimą nie ma tu
odwil\y, tote\ nie było obawy, \e mięso się zepsuje. Jedno co mogło mnie zdradzić, to dym
unoszący się nad lasem z mojego ogniska. Ka\dy szelest, ka\de złamanie patyczka stawiało
mnie w stan pogotowia do obrony lub ucieczki. Tak prze\yłem blisko rok. Unikałem ludzi,
wyrzekłem się wszystkiego byle przetrwać i ocalić \ycie. Ubranie moje zniszczyło się prawie
doszczętnie; zacząłem przywdziewać się w worek. Pewnego dnia postanowiłem udać się do
wsi, aby skorzystać z łazni. Mój wygląd zewnętrzny szybko zwrócił uwagę obsługi łazni. Nie
zdą\yłem się wykąpać, a ju\ znalazłem się w rękach NKWD. Przywiezli mnie tu do
Archangielska". Zwraca się do mnie i mówi:  Wiesz co, Czesław Pawłowicz  gdyby mi
teraz dali bochenek czarnego chleba, abym mógł się do syta najeść, to niechby mnie
rozstrzelali". Po kilku dniach zabrano go z mojej celi. Co się z nim dalej stało nie wiem, ale
mówił, \e  nic innego mnie nie czeka, jak tylko rozstrzał".
Wkrótce potem przeniesiono mnie do innej celi, gdzie znalazłem się w towarzystwie dwóch
nieznanych mi ludzi. Jedzenie jakie podawano więzniom było według określenia więznia: ,,za
du\o \eby umrzeć, za mało \eby \yć". Rano pół litra przezroczystej herbaty, do tego 400 g
razowego chleba, 10 g cukru. Był to tzw. narkomowskipajok, czyli porcja ministra spraw
wewnętrznych. Więzniowie dobrze wiedzieli ile powinni otrzymać chleba, tote\ z nieufnością
32
odnosili się do tych, którzy go roznosili. O ka\dy gram walczono zawzięcie. Często sprawę
sporną musiał rozwiązywać naczelnik więzienia lub prokurator nadzorujący. Obiad, to 800 g
zupy. Owsianka, magara, trawa rosnąca na pustynnych miejscach Rosji, mająca ziarenka
podobne do prosa. Czasem podawano kartoflankę, a na drugie danie 100 g kaszy jęczmiennej,
owsianej lub jaglanej i nic więcej. Wieczorem pół litra herbaty. Człowiekowi głodnemu nie
sposób było pozostawić kawałka chleba ze śniadania na obiad, a tym bardziej do kolacji.
Nie miałem \adnych wiadomości, co się dzieje na świecie. Naloty były dowodem, \e wojna
trwa i Niemcy atakują.
Pewnego dnia klucznik zawiadamia mnie, \e jest dla mnie posyłka (paczka). P. Miron, który
był kierownikiem polskiej placówki w Archangielsku, dowiedział się, \e nasza placówka w
Kotłasie została zlikwidowana i \e kapelan Grabski przebywa w więzieniu w Archangielsku.
Oczywiście, nie było mo\liwości, aby zobaczyć się z p. Mironem. W paczce było
amerykańskie mleko skondensowane. Poniewa\ nie wolno było w celi posiadać przedmiotów
blaszanych, \ołnierz przelał mi je do kubka. Poza tym był cukier, ciastka, papierosy i inne
drobiazgi. Gdy zobaczyli to moi współtowarzysze nie mogli wyjść z podziwu, \e takie
produkty są w Rosji i \e to właśnie Polacy je otrzymują. Podzieliłem się z nimi, bo inaczej
być nie mogło. Była to pierwsza i ostatnia ludzka pomoc, jaką otrzymałem w więzieniu z
zewnątrz. (P. Miron, jak dowiedziałem się pózniej, podzielił los nas wszystkich. Po wojnie
wrócił do Polski i wyjechał do Palestyny i tam zmarł wśród swoich ziomków).
Zbli\ało się Bo\e Narodzenie, a śledztwu końca nie było. W drugi dzień Bo\ego Narodzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl