[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zorientowała się, co robi, i szybko opuściła rękę.
- Będzie mi łatwiej, poruczniku, jeśli mi pan powie.
Reiker przesunął dłonią po twarzy. Dochodzenie
ledwie się zaczęło, a on miał już serdecznie dość tej
sprawy. Może do dawnych zdarzeÅ„ nie należy wra­
cać. Tak, z całą pewnością.
- WedÅ‚ug raportu sÄ… to szczÄ…tki biaÅ‚ego męż­
czyzny. W chwili śmierci miał pięćdziesiąt kilka
lat.
Maggie poczuła ucisk w gardle.
- Jak długo... - zaczęła i musiała przerwać. - Jak
długo tam leżał?
- Jakieś dziesięć lat.
- Tyle, ile dom stał pusty - szepnęła. Pozbieraj
siÄ™, nakazaÅ‚a sobie. To ciebie nie dotyczy. Racjonal­
nie rzecz biorąc, tak właśnie było. - Udało się ustalić
przyczyny śmierci?
- ZostaÅ‚ zastrzelony - stwierdziÅ‚ porucznik krót­
ko - z bliskiej odległości.
- Dobry Boże. - Morderstwo. Przecież podej­
rzewała to od pierwszej chwili. Spojrzała w stronę
lasu i zobaczyła dwie wiewiórki, wspinające się po
pniu drzewa. Jak to możliwe? - Po tylu latach...
Trudno będzie ustalić tożsamość tego człowieka.
- Został zidentyfikowany dzisiaj rano.
Zwróciła ku niemu pobladłą twarz i spojrzała na
niego niewidzącymi oczami. Poczuł się paskudnie.
357
Jak prawie każdy facet w Stanach, przed dwudziestu
laty podkochiwał się w jej matce. Był znacznie
starszy od Maggie; mogÅ‚aby być jego córkÄ…. W ta­
kich chwilach jak ta klął w duchu, że wybrał zawód
policjanta.
- ZnalezliÅ›my obrÄ…czkÄ™. Bardzo ozdobnÄ…, gra­
werowanÄ…, z trzema maleÅ„kimi brylancikami. Go­
dzinę temu Joyce Agee powiedziała nam, że to
obrÄ…czka jej ojca. William Morgan zostaÅ‚ zamor­
dowany i zakopany w jarze.
Niemożliwe. Maggie przeczesała włosy palcami,
usiłując zebrać myśli. Reiker musi się mylić.
- Przecież William Morgan zginął w wypadku
samochodowym...
- Dziesięć lat temu jego samochód spadł z mostu
do Potomacu. Wóz wydobyto, ale ciała nigdy nie
znaleziono. Dopiero teraz...
Spadł do wody, myślała Maggie w odrętwieniu.
Jak Jeny. Jego ciało znaleziono po tygodniu. Przez
ten tydzień przeszła piekło. Stała nieruchomo,
patrzyła przed siebie i miała wrażenie, że jest
dwoma różnymi osobami, żyjącymi w różnym
czasie.
- Co teraz?
- RozpoczÄ™liÅ›my oficjalne dochodzenie. Nie do­
tyczy to pani. Jedyne, o co prosimy, to wstrzymanie
robót w tej części posesji. Dzisiaj po południu ekipa
jeszcze raz przeszuka to miejsce, by się upewnić, że
niczego nie przeoczyliśmy.
- Dobrze. Jeśli to już wszystko...
358
- Wszystko.
- Gdyby mnie pan jeszcze potrzebował, będę
w domu.
Idąc przez trawnik, powtarzała sobie, że sprawa
sprzed dziesięciu lat rzeczywiście jej nie dotyczy.
Dziesięć lat temu przeżywaÅ‚a wÅ‚asnÄ… tragediÄ™, wte­
dy zginęli rodzice. Wchodząc na ganek, spojrzała
w stronÄ™ jaru.
Ojciec Joyce Agee, pomyślała i przeszedł ją
dreszcz. Sprzedała dom, nie wiedząc, co kryje się
na terenie posesji. Dziękowała, że okazała zwykłą
uprzejmość jej matce. Maggie wzięła do rÄ™ki leżą­
cą koło telefonu karteczkę z kilkoma numerami
telefonów i wystukaÅ‚a numer Joyce. UsÅ‚yszaÅ‚a w sÅ‚u­
chawce cichy gÅ‚os, niemal szept i ogarnęło jÄ… współ­
czucie.
- Dzień dobry, pani Agee... Joyce. Mówi Maggie
Fitzgerald.
- Och... Dzień dobry.
- Nie chciaÅ‚abym przeszkadzać. - Co ma powie­
dzieć? Nie odgrywa żadnej roli w tym dramacie.
Przypadkiem nabyła od lat zapomniany kawałek
ziemi, to wszystko. - Dzwonię, żeby powiedzieć, jak
mi przykro. Jeśli tylko w czymś mogę ci pomóc...
jestem do twojej dyspozycji.
- Dziękuję. - Ton głosu zmienił się. - To był
szok. Zawsze myśleliśmy, że...
- Wiem. Nie musisz ze mną rozmawiać ani silić
się na uprzejmość. Zadzwoniłam, bo pomyślałam,
że... - Maggie przerwała, przesunęła dłonią po
359
włosach. - Mam poczucie, że to wszystko przeze
mnie.
- Lepiej znać prawdę. - Głos Joyce brzmiał teraz
zupełnie spokojnie. - Martwię się o mamę.
- Jak ona siÄ™ czuje?
- Nie potrafię powiedzieć. Chyba nie najlepiej.
Jest teraz u nas. Bada jÄ… lekarz.
Joyce musiała być bardzo zmęczona. Maggie
znała ten rodzaj cierpienia.
- Nie zatrzymujÄ™ ciÄ™ w takim razie. Prawie siÄ™
nie znamy, ale chciałabym pomóc. Dzwoń, jeśli
tylko będziesz czegoś potrzebowała.
- Oczywiście. Dziękuję za telefon.
Maggie odÅ‚ożyÅ‚a sÅ‚uchawkÄ™. Bezcelowa rozmo­
wa. Pusty gest. Nie znała przecież Joyce Agee.
Kiedy człowiek cierpi, potrzebuje wsparcia bliskich.
Tak jak ona potrzebowała Jerry'ego, gdy zginęli
rodzice. Przypomniała sobie scenę sprzed kilku dni:
Cliff ujmuje dłonie Joyce, patrzy z troską w jej
twarz, coś do niej mówi. Kim byli dla siebie? Co ich
łączyło?
Otrząsnęła się z zamyślenia i włączyła cykli-
niarkÄ™.
Słońce już zachodziło, barwiąc niebo purpurą,
kiedy Cliff dojeżdżał do Morganówki. W głowie
kłębiły mu się nieskładne myśli. William Morgan
zamordowany. Ktoś go zastrzelił i zakopał na terenie
należącej do niego posesji, a potem usiłował zatrzeć
ślady, spychając samochód do rzeki.
360
Cliff był na tyle blisko z Morganami i na tyle
dobrze znaÅ‚ mieszkaÅ„ców Morganville, by wie­
dzieć, że niejeden mógł życzyć Williamowi śmierci.
Był twardym, zimnym człowiekiem, z niezwykłym
talentem do robienia pieniędzy i przysparzania sobie
wrogów. Ale czy ktoś, kogo Cliff dobrze znał,
spotykał na ulicy, z kim rozmawiał na co dzień,
mógł rzeczywiście zamordować Morgana?
PrawdÄ™ mówiÄ…c, los starego niewiele go obcho­
dził, martwił się o Louellę i Joyce. Szczególnie
o Joyce. Nie chciał jej widzieć taką spiętą jak
tamtego popołudnia. Znaczyła dla niego więcej niż
jakakolwiek inna kobieta, a on nie potrafiÅ‚ jej po­
móc. Stan musi to zrobić, pomyślał, biorąc zakręt.
Diabli wiedzÄ…, czy policja natrafi na jakiÅ› trop.
Nie bardzo w to wierzył, w końcu minęło dziesięć
lat. A to oznaczało, że Joyce będzie musiała żyć ze
Å›wiadomoÅ›ciÄ…, iż ojciec zostaÅ‚ zamordowany, a mor­
derca uszedÅ‚ kary. Czy bÄ™dzie przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ sÄ…­
siadom i zastanawiała: może to on?
Cliff zaklÄ…Å‚ i skrÄ™ciÅ‚ na drogÄ™ dojazdowÄ…, prowa­
dzącą do Morganówki. Martwił się jeszcze o kogoś,
ale tym razem nie mógł usprawiedliwić swojej troski
długoletnią, serdeczną przyjaznią.
Jeszcze tego trzeba, żeby zamartwiaÅ‚ siÄ™ o Mag­
gie Fitzgerald! To kobieta z innego świata, bywal-
czyni eleganckich przyjęć i uroczystych premier. On
lubił samotność, ona światowe życie. Ona wolała
szampana, on dobrze schÅ‚odzone piwo. Ona po­
dróżowała po Europie, jemu wystarczała wyprawa
361
w dół rzeki. Była ostatnią osobą, o którą powinien
się martwić.
Wyszła za muzyka, którego talent rozbłysnął jak
kometa i wypalił się równie szybko. Otaczała się
znanymi postaciami ze świata mediów i filmu.
Smokingi, jedwabne muszki, brylantowe spinki do
mankietów, wyliczał w myślach zgryzliwie. Jakim
cudem wdepnęła w tę ponurą historię? I w jego
życie?
Zatrzymał pick-upa obok jej samochodu i przez
chwilę patrzył na dom. Być może zdecyduje się
jednak wrócić na Zachodnie Wybrzeże. Wolałby,
żeby zniknęła. Przestałby o niej myśleć. I ta jej
muzyka. Tu puścił wiązankę przekleństw. Muzyka
nocy. PragnÄ…Å‚ Maggie Fitzgerald, jak nie pragnÄ…Å‚
dotÄ…d żadnej kobiety. Nie potrafiÅ‚ tego przezwyciÄ™­
żyć. Nie był w stanie nad tym zapanować.
Po co przyjechał? Dlaczego nalegał na spotkanie,
na które ona nie miaÅ‚a najmniejszej ochoty? Ponie­
waż nie chciaÅ‚ nic przezwyciężać. Nie chciaÅ‚ pano­
wać nad emocjami.
Idąc do drzwi frontowych, powtarzał sobie, że ma
do czynienia z kobietą inną niż wszystkie, z jakimi
dotąd się stykał. Bądz ostrożny, napomniał się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl