[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ku, by³y ogniwem ³¹cz¹cym go z Armini¹. Nie zastanawia³ siê ju¿ nad tym, ¿e rozmowa z ni¹,
jej towarzystwo, sta³o siê powoli dla niego nieodzownym i by³o jedynym.
Arminia mieszka³a ze star¹ przyjêt¹ s³u¿¹c¹, samotna, bez znajomych, bez przyjació³, i uni-
ka³a ich.
Smutek nada³ ca³ej jej postawie powagê i czaruj¹c¹ piêknoSæ, jakiej w niej dot¹d nie spostrze-
ga³. Chocia¿ rysy zosta³y te same, rozwinê³y siê, nabra³y wyrazu i nowy duch o¿ywiaj¹cy je
podwy¿szy³ do niepoznania ich piêknoSæ. Najpierwsza i najrzadsza z ozdób kobiety, czo³o jej,
wysokie i równe, jaSnia³o wznios³¹ i szlachetn¹ otwartoSci¹. Oczy ciemnob³êkitne, pos³uszne
ka¿demu uderzeniu serca, tak piêknie odbijaj¹ce od czarnych w³osów, zachwyca³y. Oprócz
tego w ka¿dym poruszeniu jej, w mowie, w g³osie nawet, panowa³a jedna zgodna harmonijna
ca³oSæ, zmuszaj¹ca najobojêtniejszego do podziwienia tej piêknoSci, której sztuka nie æmi³a.
Jednego wieczoru po zachodzie s³oñca, w owej mi³ej porze, kiedy dzieñ siê ju¿ koñczy, a noc
jeszcze nie zacznie, w tej przechodowej chwili, tak podobnej do teraxniejszego stanu duszy
Sêdziwoja, w ³agodnym zmroku, który serca nasze usposabia do otwarcia siê, jak kwiaty nie-
których roSlin wieczornych do wydawania zapachu z zamkniêtych w dzieñ koron kwiatowych,
Sêdziwoj siedzia³ z Armini¹ pod wystaw¹ domu, w którym umar³ Kosmopolita.
D³ugi czas w milczeniu wpatrywali siê w cudny obraz roztoczony przed nimi. Tajemnicze
wiecznoSci hieroglify gwiazdami na niebie znaczone jasno siê iskrzy³y, a na WiSle czerwone
ognie, jak drugie gwiazdy ziemi, igra³y odbite w wodzie, nad której falami unosi³y siê smut-
109
ne okrzyki retmanów i dalekie Spiewy flisów, jakby star¹ rzekê Wandy do snu ko³ysa³y.
Cichn¹³ gwar miasta i dzwony nieszporne milknê³y, wszystko uroczyst¹ harmonijn¹ modlitw¹
ciszy wprost bi³o do serca patrz¹cych.
MySli Arminii buja³y daleko od ziemi i wracaj¹c nawet do niej z wy¿szych zstêpowa³y obra-
zów.
Wskazuj¹c na niebo z cicha rzek³a do Sêdziwoja:
- Jak siê nazywa ta gwiazda z ³agodnym, dr¿¹cym po³yskiem, jeSli mnie przeczucie nie myli,
jest to gwiazda mi³oSci?
- Nie odgad³aS, jest to Jowisz opiekuñczy, planeta potêgi i m¹droSci.
- A gdzie¿ ta, któr¹ wspomnia³am?
- Jak ten ju¿ zajdzie, nad ranem tamta wschodzi, jedn¹ tylko chwilê jasno Swieci, bo wkrótce
s³oñce gasi jej promiona.
- Rozumia³am - doda³a Arminia - ¿e ich Swiat³o ³¹czy siê razem; ¿e wspólne w jednej konste-
lacji dwie najpiêkniejsze opiekunki ludzkich w³adz s¹ siostrami.
- Tak! je¿eli dzieñ z noc¹ s¹ dzieæmi jednej matki, to i mi³oSæ z m¹droSci¹ s¹ rodzeñstwem.
- Czyli¿by nigdy razem nie mia³y siê ³¹czyæ?
- Tylko w Bogu spólnê ich xród³o, cz³owiek jednê wybieraæ musi, jeSli czyst¹ chce posi¹Sæ.
Gdy od kolebki goni za uczuciami, wtedy nie pojmuje m¹droSci, a gdy dalej tê wy¿sz¹ Sciga,
ju¿ przy po³udniu ¿ycia uschnie w jego sercu w¹t³y kwiat mi³oSci, choæ do zmroku ledwo krok
jeden w niezmierzonej nauce post¹pi³...
- Wiêc na có¿ ¿yæ tak niepewno - odrzek³a Arminia - na co wahaæ siê ci¹gle miêdzy dwoma
biegunami? Takiego ¿ycia nie móg³ nam Stwórca przeznaczyæ.
- A choæby i nie przeznaczy³ - doda³ po chwili Sêdziwoj - czy wierzysz, ¿e jest sposób od-
gadnienia w³asnego przeznaczenia? Jak te gwiazdy, rozdzielone miriadami innych s³oñc, nie
spotykaj¹ swych promion ze sob¹, tak znajdx ludzi, aby dwie krople Sród oceanu sp³ynê³y siê
razem. Przecie¿ takie by³o po³¹czenie wasze z Kosmopolit¹. Arminio, czy by³aS szczêSliw¹?
- On czu³ to - rzek³a smêtnie - nie byliSmy dla siebie przeznaczeni. Przysiêg³am, ¿e oddam
rêkê temu, kto m¹ matkê uzdrowi, a chocia¿ Kosmopolita nie wiedzia³ o przysiêdze, zdawa³o
mi siê, i¿ powinnam jej dope³niæ. Lecz mam¿e ci wyznaæ, mo¿e to grzechem jest, ale zdawa-
³o mi siê, i¿ przywi¹zanie tak powinno byæ nieprzymuszone, wolne, aby by³o szczere, ¿e ta
sama przysiêga przeszkadza³a mi kochaæ, jakbym chcia³a z ca³ej duszy mojego mê¿a. Szano-
wa³am go, ubóstwia³am, bom nie widzia³a nikogo z kim by mo¿na porównaæ tego anielskie-
go cz³owieka. Charakter jego ci¹gle jednostajny, pogodny jak dzieñ bez chmury, widoczna
wy¿szoSæ w ka¿dym s³owie bij¹ca, ta piêknoSæ nawet, bez porównania, wzbudzi³y we mnie
uwielbienie bez granic; biedna! bra³am to za mi³oSæ. A jednak bywa³y chwile, w których oba-
wia³am go siê. Jakkolwiek wieSci, które o nim chodzi³y, nic w oczach moich nie usprawiedli-
wia³o, jednak czasami, kiedy siedzia³ nad brzegiem morza i patrza³ siê w nieScignion¹ ciem-
nej wody powierzchni¹ lub kiedy widzia³ zachodz¹ce s³oñce albo jakikolwiek wielki widok
natury, wtedy zamySla³ siê, oczy jego wyraxnie siê rozpala³y, xrenice jego rzuca³y promiona,
jakby dwie gorej¹ce iskry. Zdawa³o mi siê i¿ rozmawia z jakimiS niewidzialnymi dla mnie
istotami, ¿e w innym ¿yje Swiecie, i wtedy trwoga mnie przejmowa³a. On wszystko wiedzia³,
nim usta otworzy³am ju¿ mySl moj¹ zgadywa³. DomySla³am siê z boleSci¹, i¿ nawet ukrywa
przede mn¹, ¿e mu najskrytsze moje mySli nie s¹ tajemnymi. I ja wobec jego, jak wobec
mojego ducha-drêczyciela, ukrywa³am ³zy uSmiechu; nie chcia³am jemu przykroSci robiæ,
110
a ba³am siê, aby którakolwiek mySl moja nie obra¿a³a go, i stara³am siê mySli odganiaæ - cho-
cia¿ wiedzia³am, i¿ to na nic nie pos³u¿y. On spostrzeg³ te mêki i zacz¹³ mnie czêsto unikaæ
i zostawiaæ samotn¹.
- A wtedy twój obraz przychodzi³ mi do pamiêci, lubi³am marzyæ o tobie, bo od czasu, jak
pierwszy raz ciê zobaczy³am, kocha³am ciê jak brata. Po matce mojej, zawsze pierwsze twoje
nazwisko mimowolnie w modlitwach moich wspomina³am. I ja nie wiem dlaczego to, nawet
póxniej wyrzuca³am sobie, ¿e ciebie wiêcej kocham sercem, jak mê¿a, i wspomnienie twoje
chcia³am odegnaæ, ale na pró¿no. Wiesz, ¿e oczy mo¿na zamkn¹æ, aby nie widzia³y, oddech
wstrzymaæ, ale któ¿ potrafi bicie serca zwolniæ albo przyspieszyæ? Kochaæ kogo prawdziwie
jest to tak ³agodne, pe³ne poSwiêcenia uczucie, i¿ niepodobna, aby kiedykolwiek by³o grzechem.
- W czasie tych moich walk z twoim obrazem spostrzeg³am, i¿ m¹¿ mój czy siê wyrzeka swej
nauki, czy niespodzianie utraca sw¹ tajemn¹ w³adzê, lecz coraz by³ niespokojniejszy. Wzrok
jego bardziej ludzkiej nabiera³ barwy, sk³onnoSci, chêci, wszystko stawa³o siê podobne do
moich. Wtedy twój obraz zaczyna³ siê sam w mym sercu zacieraæ i ja poczyna³am wierzyæ
i cieszyæ siê, ¿e jego ukocham, a o tobie zapomnê; to znów ¿al mi by³o ciebie! O! ja wiele
wycierpia³am! - Kiedy mniej zaczyna³am cierpieæ, jego uwiêziono; wtedy - z ¿alu i obawy
o mego dobroczyñcê - nawet biedne serce czasu nie mia³o niepokoiæ i krwawiæ siê w sobie.
- Niestety! - rzek³ Sêdziwoj - walki ze Swiatem niewidzialnym stokroæ s¹ okropniejsze od
tych, które ciebie, biedn¹, trapi³y, i nie tylko tak doskona³ych, jak m¹¿ twój, s¹ udzia³em.
SzczêSliwa! nie znasz walki z duchami, które mySl ow³adn¹! Serce zbyt wielkie zaludnia [j¹]
mary, a wtedy zdaje ci siê, i¿ w duszy w³asnej jest okno tajemne, przez które, jak do kopalni
skarbów niewidzialnego Swiata, spuSciæ siê mo¿na.
- I czy¿ tu ma³o jest skarbów pod niebem - wtr¹ci³a Arminia wznosz¹c oczy do gwiazd. -
Patrz, jak uroczy jest ten Swiat widomy, czy¿ ciê sam jego widok nie potrafi zbawiæ od udrê-
czeñ mar zmroku?
- Jest uroczy - odrzek³ Sêdziwoj - dla tych, którzy czuj¹ piêknoSci tych barw i kszta³tów. Ale gdzie
ty cia³o, tam ja szkielet widzê, gdzie ty podziwiasz ¿ycie, tam mnie Smieræ przera¿a, a ta stracona
u³uda ka¿e mi szukaæ innej, wznioSlejszej potêgi, wdziêków ducha niepodleg³ego Smierci.
- Nie mySl - zawo³a³a Arminia - lecz serce darzy chwilami, które za wieki starcz¹. MySl ego-
isty sama sobie wystarczy zimna, nie dba o szczêScie, dba tylko o martw¹ prawdê. Mi³oSæ ma
tak¿e swój Swiat niewidzialny, który siê objawia kochaj¹cym, ale nie zabija trwog¹. Spojrze-
nie mi³oSci, to gwiazdy albo kwiaty, które zdaj¹ siê patrzeæ na ciebie oczyma ukochanego; jej
g³os s³yszysz w ka¿dym dxwiêku przyjemnym. Na ka¿dym miejscu, ze wszystkiego, na czym [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl