[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dalej. Idąca za nią królewna musiała przystanąć na chwilę, mrugając intensywnie. Dopiero
wtedy była w stanie rozróżnić szczegóły otoczenia. Postawiła psa na ziemi i zadarła głowę do
góry, wciągając głęboko świeże powietrze. Aż do tej chwili nie zdawała sobie do końca
sprawy, jak bardzo zatęchłe i ciemne były podziemia.
Yan, tak jak i Esa, nie miał żadnych problemów ze wzrokiem, ale Terk zaklął paskudnie,
jak tylko wyszedł na zewnątrz. Zwiatło dnia oślepiło go, sprawiło, że czuł się kompletnie
bezbronny. Po omacku szukał najbliższej ściany, żeby przywrzeć do niej plecami i w razie
niespodziewanego ataku mieć przynajmniej zabezpieczone tyły. Wyciągnięte ręce zamiast na
ścianę trafiły na zdegustowaną Saliankę.
- Co ty, u diabła, robisz? - zapytała gniewnie.
- Nic nie widzÄ™!
- Bo też i nie ma na co patrzeć - uznała, spoglądając krytycznie na kamienne ściany.
Wyglądały, jakby od kilkuset lat tylko i wyłącznie stały, znosząc cierpliwie kaprysy pogody i
brak ludzkiego towarzystwa. - Uspokój się, zaraz ci przejdzie.
- Jeśli nas zaatakują...
- Tu nikogo nie ma. - Esa pochyliła się i prześlizgnęła przez niskie drzwi. Teraz stała po
drugiej stronie. Królewna pośpieszyła za nią, tak że uczepiony jej ramienia Terk musiał
prawie biec, żeby ją dogonić. Salianka zatrzymała się obok smoczycy.
Przed nimi rozpościerał się pusty, zakurzony dziedziniec, otoczony z trzech stron
pozostałościami murów, z czwartej stykający się z na wpół zrujnowaną, niekształtną budowlą,
która ziała złowrogo dziurami nielicznych okien. Wszystko zbudowano z jasnego kamienia i
teraz, w świetle słońca, wyglądało to jak pustynia. Nie było nawet śladu ludzkiej obecności,
jedynymi żywymi istotami były konie zaprzęgnięte do wozu, którym jechali najemnik i
królewna. Zwierzęta z filozoficznym spokojem skubały jakąś wyschniętą trawkę.
- Przynajmniej jest nasz wóz - stwierdziła Salianka. - Możemy się stąd wynosić, im
szybciej, tym lepiej. Chyba że chcecie poczekać, może się jacyś siepacze pojawią.
Nikt nie zdradzał ochoty na czekanie. Pazur obwąchał wóz, zamerdał ogonem, dając
znać, że wszystko w porządku. Konie spojrzały z niepokojem na smoki, ale się nie spłoszyły.
Terk, który już odzyskał wzrok, uparł się powozić. Yan i Esa nie protestowali, Saliance
było wszystko jedno. Byle jak najdalej od tej ruiny i byle wreszcie pozbyć się towarzystwa
smoków.
ROZDZIAA 5
Kto by pomyślał, że to takie wielkie miasto - westchnął z rozpaczą Tord. - Kto by
pomyślał, że tyle tu samotnych dziewcząt z psami. - Orvd zapatrzył się ponuro w talerz ze
śniadaniem. Nawet jedzenie nie sprawiało mu już przyjemności, nawet wrodzony fatalizm,
dotąd zródło jego nieustającej satysfakcji, zwinął manatki i poszedł przygnębiać się gdzieś
indziej.
Musieli wszyscy przyznać sami przed sobą, że rozgłoszenie, kogo poszukują, było
błędem. Przybyli do Szaroskał wieczorem, półtora dnia temu. Pięciu przystojnych,
postawnych, noszących się z godnością młodych mężczyzn, od razu wzbudziło niezdrowe
zainteresowanie. To zainteresowanie, połączone z szeptaną informacją, że ci wspaniali
rycerze poszukują młodej kobiety podróżującej z psem, doprowadziło do nagłego i
gwałtownego wzrostu popytu na szczeniaczki.
Portret królewny ustawili pod ścianą, tak żeby każdy wchodzący miał na niego widok.
Mimo oczywistego niepodobieństwa do wizerunku niektóre panienki usiłowały ich
przekonać, że to jednak one są tą poszukiwaną. Ich upór w tej materii nadszarpnął mocno
morale drużyny. Rycerze zaczęli zdradzać niejakie objawy załamania nerwowego. Tord i
Orvd, zupełnie nie zważając na godność stanu rycerskiego, dawali nura pod stół, gdy tylko
uchylały się drzwi gospody. Tak jak teraz.
- Kobieta, ale bez psa - rzucił Alvad w stronę podłogi. On jeden siedział twarzą do drzwi,
podczas gdy pozostali kulili się zwróceni plecami do wejścia. Zielonooki rycerz wolał patrzeć
na maślane ślepia rozchichotanych panienek niż na portret Salianki i jej ponurą, pozbawioną
nadziei twarz. Ilekroć zerkał na malowidło, miał wrażenie, że królewna spogląda właśnie na
niego i co gorsza, w jej oczach wcale nie ma oskarżeń. Tylko rezygnacja i smutek.
- Kot? Kura? Szal z lisów? - dopytywał się Orvd, wiercąc się pod stołem. Obaj z Tordem
byli zbyt rośli, żeby łatwo zmieścić się na ograniczonej przestrzeni. - Wiesz, jakie one
potrafią być uparte.
- %7Å‚adnego zwierzaka.
Dwaj bohaterowie wdrapali się z powrotem na ławę. Nawet nie próbowali tłumić
westchnień ulgi. Mieli już zdecydowanie dość rozemocjonowanych arystokratek,
niewykluczone, że na całe życie.
- Lepiej, żeby się nie okazało, że gdzieś chowa szczeniaczka - mruknął Tord, rzucając na
przybyłą nieufne spojrzenie. Kobieta nie była co prawda w wieku, kiedy uchodzi uganiać się
za rycerzami, ale to samo można było powiedzieć o zreumatyzowanej babinie, która rzucała
im się w ramiona kilka godzin wcześniej.
- Nie wygląda... - zaczął król, oglądając się na jasnowłosą szlachciankę. Nie sprawiała
wrażenia kogoś, kto robi rzeczy głupie. Ubrana była w błękitną suknię pozbawioną zbędnych
ozdób, niezwykle dobrze skrojoną, mimo to raczej skromną. Takiego stroju nie założyłaby
osoba, której jedynym celem jest zrobienie wrażenia na mężczyznie. Ruchy jasnowłosej
szlachcianki pełne były dostojeństwa. Szare oczy spoglądały na świat z uwagą, ale bez
podejrzliwości. - Widziała królewnę - stwierdził nagle Eind.
- Jesteś jakimś medium? - zainteresował się zgryzliwie siedzący trochę z boku Plaskat.
On już stracił nadzieję, że w tym przeklętym mieście trafią na jakikolwiek ślad Salianki.
- Spojrzała na obraz i rozpoznała ją, jestem pewien - upierał się król. Wyraznie widział,
że kiedy nieznajoma dostrzegła portret królewny, na jej twarzy na chwilę pojawił się wyraz
zaskoczenia. Z całą pewnością widziała już wcześniej Saliankę, choć najwyrazniej nie miała
zamiaru się do tego przyznawać. Król wstał i zbliżył się do jasnowłosej kobiety. Rycerze i
Plaskat, wszyscy jednakowo sceptyczni, obserwowali go ze swoich miejsc.
- Proszę mi wybaczyć, szlachetna pani, ale czy...
Szlachetna pani nie traciła czasu, tylko od razu kopnęła Einda w goleń, pchnęła z całej
siły na najbliższy stół i korzystając z tego, że król chwilowo nie był w stanie jej zatrzymać,
zwiała, roztrącając osłupiałych klientów gospody. Rycerze natychmiast rzucili się zbierać z
podłogi powalonego króla, a zebrawszy, rzucili się w pogoń za kobietą. Plaskat na widok
króla potraktowanego w tak bezczelnie pozbawiony szacunku sposób najpierw parsknął w
kufel ze śmiechu, a potem dołączył do pogoni. Dzięki temu, że rzucił się nieco inaczej niż
pozostali, to jest przez okno, a nie przez drzwi, udało mu się odciąć jasnowłosej drogę
ucieczki. Kobieta znalazła się w potrzasku: jeden koniec uliczki zagradzał jej Piąty, za jej
plecami rycerze jeden po drugim wypadali z gospody. Na blondynce nie zrobiło to wrażenia,
obrzuciła taksującym spojrzeniem najpierw stojącego naprzeciw niej mężczyznę, potem
czterech wojaków, którzy zachodzili ją od tyłu. Sięgnęła do jednego z szerokich rękawów
sukni i wyciągnęła sztylet. Sposób, w jaki go trzymała, kazał przypuszczać, że jest z tą bronią
niezle obeznana.
Przy drzwiach gospody wśród rycerzy zapanowała widoczna konsternacja. Niemal
zaczęli grzebać nerwowo palcami stóp w ziemi, tak byli zafrasowani.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Home
- Olszakowski_Tomasz_ _Pan_Samochodzik_i_zaginiony_pociag
- Blake Ally Trzy randki
- Archer Jeffrey Co do grosza
- 128. Barker Margaret Jak w bajce
- 32 Skrywana miśÂ‚ośÂ›ć‡
- De_Camp_Lyon_Sprague_ _Szalony_Demon
- Le Guin Ursula JesteśÂ›my snem
- Roberts Nora Minikolekcja Nory Roberts Wyspa kwiatów
- eBook Hegel Philosophy of Mind
- Grant Naylor Better Than Life
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- demonter.keep.pl