[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dla mnie tak - zaprotestował pilot. - Nie poleciałem tu dla waszej rewolucji.
Interesuje mnie ekonomia, nie polityka. Interesy można robić przy każdym
rządzie. I nie zrobiłem tego dla ciebie, Księżniczko. Mam nadzieję, że zostanę
należycie wynagrodzony za narażanie statku i własnej skóry.
- Nie musisz się martwić o nagrodę - zapewniła go, odwracając się, nagle
zasmucona. - Jeżeli kochasz tylko pieniądze... dostaniesz je.
Solo wszedł do sterowni i zamienił się miejscami z Chewbaccą, który z wyrazną
ulgą oddał stery.
Leia wychodząc z kabiny zauważyła zbliżającego się Luke'a.
- Twój przyjaciel rzeczywiście jest najemnikiem - powiedziała cicho. -
Zastanawiam się, czy on w ogóle przejmuje się czymkolwiek... albo kimkolwiek.
Chłopiec spoglądał w ślad za nią, póki nie zniknęła w ładowni, po czym
wyszeptał:
- Ale ja tak... Ja siÄ™ przejmujÄ™.
Wszedł do sterowni i usiadł w fotelu opuszczonym przed chwilą przez Chewbaccę.
- Co o niej myślisz, Han?
- Staram się o niej nie myśleć - odparł bez wahania Solo.
Luke prawdopodobnie nie chciał, by ktoś słyszał jego odpowiedz, mimo to
Korelianin złowił uchem jego ciche: "To dobrze".
- Z drugiej strony - dodał zamyślony pilot - jest całkiem rozsądna. Nie wiem...
Jak myślisz, czy byłoby możliwe, żeby Księżniczka i taki facet jak ja..
- Nie - zaprzeczył gwałtownie Luke.
Solo uśmiechnął się, rozbawiony zazdrością młodego człowieka. W głębi duszy nie
był pewien, czy dodał ostatnie zdanie, żeby rozdrażnić swego naiwnego
przyjaciela, czy dlatego... że było prawdą?
Yavin był planetą nie nadającą się do zamieszkania - gazowy gigant otoczony
pastelowym rysunkiem stratosferycznych chmur. Tu i tam jego połyskującą słabo
atmosferę poruszały cyklony - wiejące z prędkością sześciuset kilometrów na
godzinę wichry mieszające gazy troposfery Yavina. Był to świat przyczajonego
piękna i natychmiastowej śmierci dla każdego, kto chciałby dotrzeć do stosunkowo
niewielkiego jądra zamarzniętych cieczy.
Niektóre spośród licznych księżyców giganta same miały rozmiary planet, a trzy z
nich nadawały się do zamieszkania przez istoty humanoidalne. Szczególnie
zachęcający był satelita oznaczony przez odkrywców systemu numerem czwartym.
Błyszczał jak szmaragd w kolii księżyców Yavina, bogaty życiem roślinnym i
zwierzęcym. Nie był jednak wymieniany wśród obiektów utrzymujących ludzkie osady
- leżał zbyt daleko od zasiedlonych obszarów Galaktyki.
Być może to właśnie, a może jakieś inne, wciąż nie poznane przyczyny były
powodem, że rasa, jaka wyszła z dżungli czwartego satelity, wyginęła cicho na
długo przedtem, nim pierwszy badacz-człowiek postawił stopę na tym maleńkim
świecie. Niewiele wiedziano o owych istotach, oprócz tego, że pozostawiły po
sobie pewną liczbę monumentalnych budowli i że były jedną z wielu ras, które
próbowały sięgnąć gwiazd, by doznać porażki w tym desperackim przedsięwzięciu.
Wszystkim, co po nich pozostało, były kopce i pokryte roślinnością pagórki w
miejscu pochłoniętych przez dżunglę budowli. Lecz choć rozsypali się w pył, ich
wytwory i ich planeta nadal służyły ważnemu celowi.
Dziwne głosy i ledwie słyszalne jęki rozbrzmiewały z każdego drzewa i zagajnika;
istoty ukrywające się wśród poszycia pohukiwały, warczały i mruczały. A kiedy na
księżycu czwartym wstawał świt zwiastujący kolejny długi dzień, w gęstej mgle
rozbrzmiewał szczególnie dziki chór ryków i przedziwnie modulowanych wrzasków.
Jeszcze dziwniejsze odgłosy dochodziły nieustannie z pewnego niezwykłego
miejsca, gdzie znajdowała się świątynia, najwspanialsza z budowli, które
zaginiona rasa wzniosła ku niebu. Z grubsza piramidalna konstrukcja była tak
ogromna, że zdawało się niemożliwe ukończenie jej bez pomocy współczesnych
technik grawitronicznych. A jednak wszelkie ślady mówiły tylko o prostych
maszynach i gracy rąk. A może o dawno zaginionych obcych urządzeniach...
Nauka mieszkańców księżyca zaprowadziła ich w ślepą uliczkę, przynajmniej jeśli
idzie o podróże poza planetę. Mimo to niektóre z ich odkryć przewyższały
analogicznie osiągnięcia Imperium - jednym z nich była ciągle nie wyjaśniona
umiejętność wycinania i transportu gigantycznych bloków kamienia.
Z takich właśnie bloków litej skały zbudowano świątynię. Dżungla pokryła nawet
jej wysokie stropy, zalewając je głęboką zielenią i brązem. Nie osłonięty
roślinnością pozostał jedynie fragment podstawy frontowej ściany. Długie mroczne
wejście zaprojektowane przez budowniczych zostało powiększone, by mogło służyć
obecnym mieszkańcom budowli.
Maleńki pojazd, którego metaliczne burty widać było z daleka pomiędzy
wszechobecną zielenią, pojawił się między drzewami. Brzęczał niby tłusty, leniwy
żuk, niosąc swych pasażerów w stronę otworu w ścianie świątyni. Przeskoczył
spory obszar nagiej ziemi i znikł w czarnej jamie wejścia, by pozostawić dżunglę
w Å‚apach i szponach niewidocznych bestii.
Pradawni budowniczowie nie rozpoznaliby wnętrza świątyni. Metalowe płyty
zastąpiły kamień, ścianki działowe zrobione były z plastiku, zamiast z drewna.
Nie zauważyliby także kolejnych pięter wyrytych w skale macierzystej planety,
gdzie mieściły się połączone windami hangary pełne rakiet.
Zmigacz zatrzymał się wewnątrz świątyni, gdzie na poziomie gruntu mieściła się
najwyższa sala. Grupka
stojących w pobliżu ludzi przerwała głośne dyskusje i podbiegła do pojazdu.
Na szczęście dla siebie Leia Organa natychmiast wyskoczyła ze śmigacza. Gdyby
nie to, mężczyzna, który dobiegł pierwszy, wyciągnąłby ją sam, tak wielka była
jego radość. Ograniczył się jednak do miażdżącego uścisku, a jego towarzysze
krzyczeli głośno.
- Jesteś bezpieczna! - zawołał. - Baliśmy się, że nie żyjesz. - Nagle odstąpił
na krok i skłonił się formalnie. - Kiedy dowiedzieliśmy się o Alderaan,
sądziliśmy, że Wasza Wysokość... zginęła z resztą ludności.
- To już minęło, komandorze Willard - odparła. - Musimy myśleć o przyszłości.
Alderaan i jego mieszkańcy odeszli - nagle jej głos stał się gorzki i zimny,
przerażający u tak delikatnej dziewczyny. - Musimy dopilnować, by coś takiego
już się nie zdarzyło. Nie mamy czasu na żałobę, komandorze. Stacja bojowa z
pewnością śledziła nasz lot.
Solo próbował zaprotestować, ale uciszyła go twardym spojrzeniem.
- To jedyne wyjaśnienie łatwego powodzenia naszej ucieczki. Posłali za nami
tylko cztery myśliwce. Równie dobrze mogli wysłać setkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl