[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dworne,
lecz różnią się w takich lub innych drobiazgach od tego, do czego jego królewska wysokość przywykł
był od dawna. Czy nie dziwne to, iż szaleństwo zatarło mu w pamięci nawet obraz rysów własnego
rodzica albo też cześć i hołdy, które mu dwór winien? Czemu została mu znajomość łaciny, gdy greka i
francuski poszły w zapomnienie? Nie gniewajcie się, szlachetny panie, lecz uspokójcie raczej moje
troski, za co wdzięczen wam będę niewypowiedzianie. Wciąż dręczą mnie jego słowa, iż nie jest
królewiczem, mniemam tedy...
- Milczcie, szlachetny panie, bo to przecież zdrada! Uszły wam już z pamięci królewskie rozkazy?
Pomnijcie, że słuchając takiej mowy, sam biorę udział w zbrodni. St. John pobladł i powiedział
spiesznie:
- Przyznaję, iż zbłądziłem. Nie wydajcie mnie wszakże, szlachetny panie, uczyńcie mi tę łaskę, a nie
pomyślę już o tym ani nie rzeknę nigdy. Miejcie nade mną litość, gdyż grozi mi zguba.
- To mi wystarczy, szlachetny panie. Jeżeli zatem nie popełnicie tego przestępstwa tutaj ani też w
przytomności innych, będzie tak, jak gdybyście nie rzekli nic zgoła. Niepotrzebnie jednak żywicie
podejrzenia. To j e s t syn mojej siostry. Znam wszak od kolebki ten głos, tę twarz, tę postawę. Obłęd
może sprawić wszystkie dziwaczne zmiany, które w nim widzicie. Ba! dokona i więcej! Czy nie
pomnicie, panie, iż stary baron Marley zapomniał w szaleństwie rysów własnej twarzy, znajomej mu
wszak od sześciu lat dziesiątków, i mniemał, że to cudze oblicze. Ach, uważał się nawet za syna Marii
Magdaleny i prawił, że ma głowę ze szkła hiszpańskiego. Nikomu, wstyd powiedzieć, tknąć jej nie
pozwalał, bo myślał, że niebezpieczna ręka może ją stłuc snadnie. Odsuńcie więc swe podejrzenia. To
prawdziwy królewicz; znam go przecie dobrze i on właśnie zostanie rychło waszym królem. Winniście
skrzętnie chować to w pamięci, bo wy, szlachetny panie, większą stąd nizli inni możecie odnieść
korzyść. Po niedługiej gawędzie, w czasie której lord St. John naprawiał swój błąd tak dobrze, jak tylko
umiał, dowodząc ustawicznie, że wiara jego została już ugruntowana i nie grożą mu dalsze wątpliwości,
lord Hertford zwolnił współopiekuna i usiadł samotnie, aby trwać w gotowości na swym posterunku.
Niebawem popadł w głęboką zadumę, lecz widać było, że im dłużej myśli, tym srożej dręczą go troski.
Wreszcie wstał i zaczął przechadzać się po komnacie.
- Ha, to musi być królewicz - pomrukiwał do siebie. - Czy w całej Anglii ośmieli się ktoś twierdzić, że
może się znalezć dwu ludzi nie tej samej krwi i różnego urodzenia tak blizniaczo do się podobnych? A
gdyby nawet! Jeszcze większym cudem byłoby wówczas przedziwne zdarzenie, które jednego z nich
postawiło na miejscu drugiego. Ach, to niedorzeczność, niedorzeczność,niedorzeczność!
Po chwili lord Hertford podjął rozważania:
- A gdyby nawet był to szalbierz i podawał się za księcia - cóż, to rzecz naturalna, to miałoby sens! Ale
czy żył kiedy szalbierz, który uznany za królewicza przez króla, uznany za królewicza przez dwór,
uznany za królewicza przez wszystkich przeczyłby swej godności i protestował przeciw własnemu
wyniesieniu? Nie! Na duszę świętego Swithina, nie! To królewicz prawdziwy, lecz tknięty obłędem!
ROZDZIAA VII
PIERWSZY OBIAD KRÓLEWSKI TOMA
Wnet po godzinie pierwszej Tom poddał się z rezygnacją ciężkiej próbie ubierania się do obiadu.
Przystrojony był teraz równie pięknie jak dotychczas, lecz wszystko miał inne, wszystko zmienione - od
krezy aż do pończoch. Z wielką pompą zaprowadzono go do obszernej, wspaniałej komnaty, gdzie
czekał już stół nakryty na jedną osobę. Cała zastawa była z kutego złota, a ozdobne desenie czyniły ją
wprost bezcenną, gdyż były dziełem Benvenuta. Połowę pokoju zapełniali szlachetnie urodzeni
dworzanie. Kapelan odmówił modlitwę i Tom, któremu głód był wiernym towarzyszem, chciał spiesznie
wziąć się do jedzenia, lecz przeszkodził mu w tym hrabia Berkeley, który zawiązał serwetę pod brodą
królewicza, ponieważ urząd Podkomorzego księcia Walii należał dziedzicznie do tego możnego rodu.
Podczaszy Toma stał w pobliżu i uprzedzał wszystkie jego starania, aby własnoręcznie nalać sobie wina.
Stolnik Jego Królewskiej Wysokości księcia Walii czekał w gotowości i na zawołanie miał kosztować
każdej podejrzanej potrawy, narażając się na niebezpieczeństwo otrucia. Stanowił on już wtedy raczej
ozdobę królewskiej sali jadalnej i rzadko odeń żądano, by spełniał swoje funkcje, były wszelako czasy
(niewiele pokoleń temu), gdy ów urząd łączył się z niebezpieczeństwem i nie był zaszczytem do
pozazdroszczenia. Dziwne się wydaje, że w tym celu nie używano psa lub człowieka podłego rodu, lecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl