[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciosy, ale zanim mu się to udało, ustawiono go w pozycji pionowej. Padł na niego snop światła z
latarki. Jeny wstydził się spływających mu po policzkach łez.
- Nazwiska - rzekł Garvey. Kulki wciąż się toczyły.
- Jeszcze raz - powiedział Garvey i Chandaman znów się zbliżył, żeby zrobić użytek ze swych
pięści.
Gdy Jeny był już bliski utraty przytomności, Garvey odwołał zbira. Skórzana twarz cofnęła się.
- Wstań, kiedy do ciebie mówię - warknął Garvey. Jeny zamierzał go posłuchać, ale ciało
odmówiło mu współpracy. Trzęsło się, chciało umrzeć.
- Wstawaj - powtórzył Pryer wchodząc między Coloqhouna a jego oprawcę, by szturchnięciem
ponaglić leżącego. Teraz Jeny poczuł ten kwaśny zapach, który Carole zauważyła na schodach:była to
woda kolońska Fryera. - Wstawaj! - mężczyzna nie dawał za wygraną,
Jeny uniósł niepewnie dłoń, by zasłonić oczy przed oślepiającym światłem. Nie widział żadnej z
trzech twarzy, ale niejasno zdawał sobie sprawę, że Fryer niechcący blokuje Chandamanowi dostęp
do niego. Garvey stał z prawej strony; właśnie zapalił zapałkę i podetknął płomyk pod cygaro.
Nadeszła odpowiednia chwila: Garvey był zajęty, a bandzior nie miał swej ofiary w zasięgu ręki.
Jeny to wykorzystał.
Zanurkował pod wiązką światła i poderwał się spod ściany, usiłując przy okazji wytrącić z ręki
Fryera latarkę. Upadła z trzaskiem na kafelki i zgasła.
Słaniając się na nogach, biegł w mroku ku wolności. Słyszał za sobą przekleństwa Garveya i
hałas, z jakim zderzyli się Chandaman i Fryer, kiedy próbowali znalezć latarkę.
Zwolnił i posuwał się wzdłuż ściany w głąb budynku. Drogę do drzwi frontowych zagradzali jego
dręczyciele, zatem jedynym sposobem ucieczki było zgubienie się w labiryncie korytarzy.
Dotarł do rogu i skręcił na prawo, przypominając sobie jak przez mgłę, że tędy szło się z
głównych korytarzy w plątaninę przejść. Lanie, jakie oberwał, pozbawiło go tchu, mimo że zostało
przerwane, zanim mogło wyrządzić mu prawdziwą krzywdę. Za każdym krokiem czuł w podbrzuszu i
plecach ostry ból. Kiedy pośliznął się na wilgotnych kafelkach, o mało nie krzyknął.
Z tyłu znów było słychać Garveya. Znaleziono latarkę. Jej światło skakało po labiryncie usiłując
odszukać zbiega. Jerry szedł prędko dalej, zadowolony z nikłego oświetlenia, ale przecież uciekał od
jego zródła. Nie miał wątpliwości, że tamci pójdą za nim, i to szybko. Jeśli, jak mówiła Carole,
korytarze tworzą zwykłą spiralę, zataczając nieubłaganą pętlę, z której nie ma wyjścia, jest zgubiony.
Ale podjął już decyzję. Oszołomiony gorącym powietrzem, szedł dalej, modląc się o znalezienie
wyjścia ewakuacyjnego, które pozwoliłoby mu wydostać się z tej pułapki.
- Poszedł tędy - zakomunikował Fryer. - Na pewno. Garvey skinął głową, Tego się spodziewał:
Coloqhoun brnął w pogrążony w mroku labirynt.
- Idziemy za nim? - spytał Chandaman. Aż się ślinił na myśl o dokończeniu swego dzieła. - Nie
może być daleko.
- Nie - powiedział Garvey. Nic, nawet obietnica nadania tytułu szlacheckiego, nie skłoniłoby go
do pójścia za Jerrym.
Fryer odszedł już parę kroków korytarzem, oświetlając latarką lśniące ściany.
- Ciepło - zauważył.
Garvey wiedział aż nadto dobrze, jak jest tu ciepło. Takie gorąco nie było normalne, w każdym
razie nie w Anglii. To wyspa o umiarkowanym klimacie i dlatego nigdy z niej nie wyjeżdżał.
Zabójcze gorąco innych kontynentów rodziło groteskowe zjawiska, których nie miał ochoty oglądać.
- Co robimy? - spytał Chandaman. - Czekamy, aż wyjdzie z ukrycia?
Garvey zastanowił się nad tym. Zaduch bijący z korytarza zaczynał go niepokoić.
Bulgotało mu w brzuchu i przechodziły go ciarki. Odruchowo przyłożył dłoń do krocza.
Męskość skurczyła mu się.
- Nie - rzekł nagle.
- Nie?
- Nie czekamy.
- Nie może tkwić tam bez końca.
- Powiedziałem: nie!
Nie przypuszczał, że to miejsce znów do tego stopnia wyprowadzi go z równowagi.
Chociaż był zły, że pozwala Coloqhounowi tak się wymknąć, wiedział, że jeśli zostanie tu
jeszcze trochÄ™, ryzykuje utratÄ… panowania nad sobÄ…,
- Wy dwaj możecie na niego zaczekać w jego mieszkaniu -powiedział do Chandamana. - Prędzej
czy pózniej będzie musiał wrócić do domu.
- Cholerna szkoda - mruknął Fryer wyłaniając się z korytarza. -Lubię się ganiać.
Może i nie szli za nim. Upłynęło kilka minut, odkąd Jerry słyszał za sobą głosy. Serce przestało
mu wściekle bić. Teraz, kiedy adrenalina nie przyśpieszała już jego kroków i nie łagodziła bólu
posiniaczonego ciała, ledwo się wlókł. Jego mięśnie protestowały nawet przeciwko temu.
Gdy ból był już nie do wytrzymania, Jerry osunął się po ścianie i usiadł zgarbiony, z nogami
wyciągniętymi w poprzek korytarza. Przemoczone deszczem ubranie przykleiło mu się do ciała. Było
mu chłodno i zarazem dusił się. Rozluznił krawat, a potem rozpiął marynarkę i koszulę. Poczuł na
skórze ciepłe powietrze labiryntu i ucieszył się z tego.
Zamknął oczy; chciał wprowadzić się w trans hipnotyczny, żeby uciec od bólu. Bo skąd się bierze
czucie jak nie z zakończeń nerwowych? Znał sposób pozwalający odłączyć umysł od ciała i uwolnić
się od cierpienia. Ledwo jednak opuścił powieki, usłyszał gdzieś w pobliżu jakieś stłumione
dzwięki. Kroki, chwilowa cisza, głosy. To nie Garvey i jego ludzie -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Home
- Cussler Clive Dirk Pitt 20 Arktyczna mgła
- 128. Barker Margaret Jak w bajce
- Fiorato Marina Migdałowa madonna
- Barker Clive Ksiega Krwi 2
- Hotel Marchand 03 Paige Laurie Magiczna plantacja
- Anderson, Poul Flandry 14 The Game of Empire
- Christy Poff [Internet Bonds 08] After Glow [WCP] (pdf)
- Ficowski Jerzy Okolice sklepów cynamonowych
- Fleming Ian Goldfinger
- Ośźogowska, Hanna Tajemnica zielonej pieczć™ci
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- natalcia94.xlx.pl