[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lotnisku Lann-Bihoué. I twierdzi, że nie istnieje kÅ‚amstwo trafiajÄ…ce do przekonania Marie-
Josée! CzujÄ™ do niego o to lekki żal. Mamy dla siebie czasu w sam raz, żeby razem zjeść
obiad, niekiedy udaje nam się urwać popołudnie. Jednakże w restauracji spotykam nie
Gawaina, lecz Lozerecha w kaszkiecie szypra, wiecznie takiej samej kurtce, kraciastej z
przodu, jednobarwnej z tyłu (tylko turyści noszą kabiki, czyli bretońskie kangurki), i czuję
skrępowanie za każdym razem, kiedy nasze ciała nie mogą się dotknąć.
Opowiadam mu o swoich wyjazdach, nie mogąc przywyknąć do tego, że myli Genewę
z Genuą, Etnę z Fudżijamą. On wyciąga z portfela swoje zdjęcia z Afryki, z których jest
bardzo dumny: «Patrz, to mój samochód, ten w poÅ‚owie zasÅ‚oniÄ™ty przez ciężarówkÄ™». Albo
pokazuje rufy tuńczykowców między portowymi żurawiami przy nabrzeżu. Albo wejście do
dansingu gdzieÅ› w Senegalu z trzema niewyraznymi sylwetkami: «Ten tutaj, to Job, o którym
ci mówiÅ‚em. Tamtych dwóch nie znasz». I jeszcze PaÅ‚ac SprawiedliwoÅ›ci w Dakarze,
sfotografowany pewnego deszczowego dnia.
Rozmawiamy trochę o polityce, dopóki nie rzuci jednego ze swoich kategorycznych
stwierdzeÅ„: «Same wyszczekane cwaniaki, wszyscy co do jednego!» albo: «Dla mnie to
cholerna banda zakutych paÅ‚!», jeżeli nie stwierdza wrÄ™cz, że to «kupa wrednych gnojków» -
wszystko zależy od tego, o co chodzi.
Nasza zażyłość wątleje, gdy jedyną jej pożywką jest rozmowa. Pozostaje nam
salonowy repertuar: Yvonne, która owdowiała i ma sporo kłopotu z dzieciakami - średni
narozrabiał i teraz siedzi. Jego dzieci mają się dobrze, przynajmniej dwaj najstarsi, ale
nazbierali tyle dyplomów, że już sam nie wie, jak z nimi gadać. Nie bardzo mam odwagę
wyznać mu, że Loïc ze wzgardÄ… odmówiÅ‚ podjÄ™cia studiów wyższych i dziaÅ‚a w lewicowej
komórce ekologistów głoszącej nie tylko bierny opór, ale też zniesienie wszelkiej pracy
produktywnej, by nie zanieczyszczać środowiska naturalnego i nie przyczyniać się do
wzbogacania tego okropnego rabusia, jakim jest społeczeństwo konsumpcyjne. Trudno
byłoby zmusić Gawaina, by się zgodził, że cywilizację luksusowych dóbr materialnych, do
której on dopiero zaczyna mieć dostęp, należy potępić.
- No a ten nasz dawny sÄ…siad, Le Floch, ojciec tego Le Flocha, co ma sklep rybacki na
nabrzeżu, no wiesz... umarł w tamtym miesiącu... Wszystkich nas kiedyś czeka to samo,
Karedig...
- Nie mógłbyś choć raz powiedzieć coś innego?...
- To fakt, George. A dla tego biedaka właściwie... nie cierpiał... Tym, co zostają, jest...
Lepiej mu tam, gdzie jest teraz...
Nie przepuści żadnej okazji.
Zastanawiam siÄ™ czasem, dlaczego nadal siÄ™ widujemy w tak smutnych
okolicznościach. Za każdym swoim powrotem Gawain telefonuje, żeby mnie uprzedzić o
dniu przejazdu, a ja odwołuję każde spotkanie, żeby mieć dla niego czas, jak gdybyśmy poza
tymi jałowymi schadzkami podtrzymywali kontakt na nie wiadomo jaką przyszłość, w imię
czegoś tajemnego, co nosimy w głębi serc.
W pewnych okresach życia człowiek myśli, że kochać się jest rzeczą najważniejszą.
W innych wierzy się raczej w intelekt, pracę, karierę. Błoga obojętność w stosunkach z
Sydneyem po ośmiu czy dziewięciu latach wspólnego życia i zapomnienie o boskim
wzburzeniu przy Gawainie - a to z braku ćwiczeń w ostatnim czasie - zachęcały w tym
okresie do postawienia na pierwszym miejscu pracy zawodowej, zwłaszcza że pasjonowało
mnie nowe zajęcie. Przyjęłam je po części dlatego, że szykowałam się do wejścia w
niebezpiecznÄ… CieÅ›ninÄ™ Magellana, jakÄ… jest czterdziestka, i że sygnaÅ‚ alarmowy «teraz albo
nigdy» zaczynaÅ‚ dzwonić w moich uszach. MajÄ…c dwadzieÅ›cia lat, chciaÅ‚oby siÄ™ wszystkiego i
racjonalnie na wszystko można mieć nadzieję. Mając trzydzieści lat, wierzy się jeszcze, że
wszystko się zdobędzie. Dla czterdziestolatka jest już za pózno. Nie znaczy to, że samemu się
zestarzało; zestarzała się nadzieja noszona w sobie. A zatem nigdy już nie zostanę lekarzem,
co było moim młodzieńczym marzeniem; ani archeologiem w Egipcie, o czym śniłam jako
mała dziewczynka; ani biologiem, ani odkrywcą naukowym, ani etnologiem. Wszystkie te
marzenia grzały mnie latami i wzbogaciły obraz mojego wnętrza. Starzeć się, znaczy powoli
pustynnieć. Przynajmniej praca dziennikarki, którą mi zaproponowano w pewnym piśmie
historyczno-etnologicznym, dawała mi okazję do pobuszowania po ulubionych dziedzinach.
PlanowaÅ‚am też napisanie «Historii medycyny i kobiet», co pozwoliÅ‚oby mi zadowolić
niegdysiejsze potrójne powoÅ‚anie. Koniec koÅ„ców «piÄ™kny wiek» to ten, kiedy wiadomo, na
których marzeniach człowiekowi zależy najbardziej; ten, kiedy coś z nich jeszcze można
urzeczywistnić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Home
- Bauer Wojciech Dzieje Loinu 01 WieĹźa Ĺźycia
- Roberts Nora_Pasja Ĺźycia
- 2.Brown Sandra PowrĂłt do Ĺźycia
- Wil McCarthy The Queendom of Sol 04 To Crush the Moon (Bantam)
- Olszakowski_Tomasz_ _Pan_Samochodzik_i_zaginiony_pociag
- James M. Ward The Pool 3 Pool of Twilight
- King Stephen Carie
- 07 Wredna wioska
- Harry Harrison Stalowy Szczur
- Sue_Monk__K
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- natalcia94.xlx.pl