[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jednak, że sam niezle dajesz sobie radę.
Grant skinął głową.
- Podczas mojej ostatniej wizyty próbował mnie wyswatać z jakąś panną Judson. Tym
razem nie chciałem ryzykować.
- Tata jest zwolennikiem małżeństwa i prokreacji. - Caine przestał się uśmiechać,
kiedy pomyślał o swojej żonie. - To zabawne, że Gennie okazała się kuzynką Diany.
- Zbieg okoliczności - wymamrotał Grant, dostrzegając nagłą zmianę nastroju Caine'a.
- Nie widziałem dzisiaj Diany.
- Ani ja - odparł cierpko Caine i wzruszył ramionami. - Posprzeczaliśmy się o sprawę,
którą zamierza przyjąć. - Przez jego twarz przebiegł cień smutku. - Trudno jest, kiedy mąż i
żona uprawiają ten sam zawód. Zwłaszcza jeśli mają na to podobne poglądy.
Grant pomyślał o sobie i Gennie. Czy dwoje ludzi mogło spoglądać na sztukę z
bardziej odległych pozycji?
- Wierzę ci. Odniosłem wrażenie, że nie ucieszył jej widok Gennie.
- Diana miała trudne dzieciństwo. - Caine wsunął ręce do kieszeni i w zamyśleniu
zapatrzył się w przestrzeń. - Wciąż nie może się z tym pogodzić. Przykro mi.
- Nie musisz mnie przepraszać. A Gennie też potrafi uporać się z tym problemem.
- Lepiej będzie, jeśli poszukam Diany. - Nagle uśmiechnął się i skinął głową w stronę
wieży. - Justinowi dopisuje dzisiaj szczęście w kartach. Masz ochotę zaryzykować?
Diana spacerowała wokół domu. Dopiero kiedy znalazła się w ogrodzie, zauważyła
Gennie. W pierwszym odruchu chciała zawrócić i uciec, ale Gennie już ją dostrzegła. Ich
oczy się spotkały. Diana sztywno podeszła bliżej, ale w przeciwieństwie do Shelby nie usiadła
na trawie.
- Dzień dobry - chłodno odezwała się na powitanie. Gennie zmierzyła ją obojętnym
spojrzeniem.
- Dzień dobry. Te róże są piękne, prawda?
- Owszem. Ale niedługo zwiędną. - Diana wsunęła dłonie w głębokie kieszenie
luznych, szmaragdowych spodni.
- Widzę, że masz zamiar namalować dom.
- Tak. - Kierowana impulsem Gennie wyciągnęła ku niej szkic. - Co o tym myślisz?
Diana przyjrzała mu się i dostrzegła, że oddawał wszystko to, co przy pierwszym
spojrzeniu urzekło ją w tym domu. Rysunek ją poruszył i w pewien sposób połączył z Gennie,
a tego wcale nie pragnęła.
- Masz wielki talent - mruknęła pod nosem. - Ciotka Adelajda wyśpiewywała hymny
pochwalne na twoją cześć.
Gennie mimowolnie się roześmiała.
- Ciotka Adelajda nie odróżniłaby Rubensa od Rembrandta, tylko jej się wydaje, że
zna się na sztuce. - Miała ochotę odgryzć sobie język. Przypomniała sobie, że Dianę
wychowała Adelajda. Nie miała prawa wypowiadać się lekceważąco o kobiecie, którą Diana
być może lubiła i ceniła.
- Widziałaś się z nią ostatnio?
- Nie - odparła bezbarwnym tonem i oddała szkic.
Zirytowana Gennie osłoniła oczy przed słońcem i przyjrzała się Dianie z uwagą.
Niedbale odwróciła kartkę i zaczęła ją szkicować, jak przedtem Shelby.
- Nie lubisz mnie - zauważyła mimochodem.
- Przecież prawie cię nie znam - odparowała chłodno Diana.
- To prawda, przez co twoje zachowanie jeszcze bardziej mnie dziwi. Spodziewałam
się, że będziesz bardziej podobna do Justina.
Diana spojrzała z wściekłością na Gennie. Te beztrosko wypowiedziane słowa
zapiekły ją do żywego.
- Różnimy się od siebie, ponieważ nasze losy układały się zupełnie inaczej. -
Odwróciła się na pięcie i szybko poszła przed siebie. Po trzech krokach zatrzymała się.
Zachowuje się jak jędza, skarciła się w duchu. Przyłożyła rękę do brzucha. Po chwili
wyprostowała się i zawróciła. - Przepraszam, że zachowałam się szorstko tylko dlatego, że
Justin ciÄ™ lubi.
- Och, dziękuję bardzo za przeprosiny - odrzekła cierpko Gennie, chociaż na widok
walki, jaką Diana prowadziła sama ze sobą, obudziło się w niej współczucie i zrozumienie. -
A może mi powiesz, dlaczego ci się wydaje, że lepiej będzie, jeśli potraktujesz mnie z góry?
- Po prostu zle się czuję w towarzystwie członków rodziny z gałęzi Grandeau.
- To bardzo wąskie spojrzenie, jak na adwokata - podsumowała Gennie. - Przecież
spotkałyśmy się tylko raz. Miałyśmy wtedy... Ile? Osiem, dziesięć lat?
- Tak świetnie pasowałaś do tego towarzystwa - wyrwało się Dianie, zanim zdążyła się
powstrzymać. - Adelajda powtarzała mi chyba z tysiąc razy, że mam ci się przyglądać i
naśladować twoje zachowanie.
- Adelajda zawsze była niemądrą, nadętą babą - zauważyła Gennie.
Diana spojrzała na nią zdziwiona. Tak, ona też tak myślała, przynajmniej teraz, ale
nigdy by nie przypuszczała, że ktoś z tamtej części rodziny podziela jej zdanie.
- Wszystkich tam znałaś - ciągnęła Diana, chociaż zaczynała się czuć trochę głupio. -
Miałaś włosy związane wstążką dokładnie w kolorze sukienki. Pamiętam, że była to zielona
organdyna. Ja nawet wtedy nie wiedziałam, co to jest organdyna.
Gennie wstała, ogarnięta natychmiastowym i szczerym współczuciem. Nie objęła
jednak Diany, jeszcze było na to za wcześnie.
- Słyszałam, że masz w sobie krew Komanczów. Przez całe to głupie przyjęcie
czekałam, kiedy zatańczysz taniec wojenny. Strasznie się rozczarowałam, kiedy nic takiego
nie nastąpiło.
Diana patrzyła na nią w osłupieniu. Miała ochotę wybuchnąć płaczem. Ostatnio
dziwnie często jej się to zdarzało. Tym razem jednak ze zdumieniem stwierdziła, że się
śmieje.
- %7łałuję, że wtedy nie wiedziałam, jak się tańczy taniec wojenny. Gdybym miała
więcej odwagi, pewnie bym go odtańczyła. Ciotka Adelajda chyba by zemdlała. - Znieru-
chomiała na chwilę, a potem wyciągnęła rękę do Gennie. - Cieszę się, że cię znowu
spotkałam, kuzynko.
Gennie przyjęła wyciągniętą dłoń, a potem pocałowała Dianę w policzek.
- Może, jeśli dasz nam szansę, przekonasz się, że niektórzy z rodziny Grandeau to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl