[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Cymmerianin skręcił za jednym z nich. Byli na wyciągnięcie ramienia, jezdziec obejrzał się i w
ostatniej chwili swojego życia mógł zobaczyć, jak miecz Conana spada na jego plecy niczym topór
drwala na wątłą gałązkę. Bandyta spadł z konia, a Cymmerianin rozejrzał się za innymi. Trzymali się
z dala od niechybnej śmierci, którą siał czarnowłosy jezdziec, i zamiast dalej walczyć, uciekali w
stronę pagórka.
Conan spojrzał za nimi i zobaczył to, czego się spodziewał. Achilea i reszta właśnie wjechali na
szczyt, by przekonać się, że nie są tam sami.
 Głupia, arogancka baba!  mruknął Conan zawracając konia w kierunku wzgórza i
popędzając go do galopu. Na szczycie jezdzcy zostali zaatakowani przez inną grupę
bandytów, która czyhała na nich ukryta w parowie u stóp wzniesienia. Szesnastu ludzi dosiadających
małych zwinnych koników szarżowało pod górę, opuściwszy lance skierowali się prosto na
wielbłądy.
Achilea i jej świta stanęli blisko nich. Trzy jej kobiety napięły łuki, a ona i karzeł dawali odpór
każdemu, kto się zbliżył. Miecz królowej połyskiwał, gdy cięła nieprzyjaciół silnymi ciosami, a
maczuga Jeyby opadała raz po raz miażdżąc kości i rozbryzgując mózgi.
Hyrkańczycy, którzy nie lubili walki wręcz, stojąc poza zasięgiem włóczni słali gęsto swoje
śmiercionośne strzały.
Conan wpadł na wzgórze niczym burza, wywijając swoim mieczem, jak wielkim stalowym
wiatrakiem. Jeden z napastników uniknąwszy miecza Achilei zmierzał ku wielbłądom i
właśnie zamierzał zerwać zasłonę lektyki Yolanthe. Ale miecz Cymmerianina błyskawicznie odrąbał
mu dłoń i nadgarstek. Człowiek odwrócił się przerażony, ale tylko po to, by ujrzeć, jak miecz spada
raz jeszcze, tym razem na jego głowę.
Zbóje najwyrazniej mieli dość. Ci, którym udało się przeżyć, z rykiem zawodu zawrócili i zaczęli
uciekać. Hyrkańczycy pędzili jeszcze za nimi śląc strzały, mając ich teraz na otwartej przestrzeni jak
na dłoni.
 Przestańcie i wróćcie tutaj!  krzyknęła Achilea. Hyrkańczycy albo nie usłyszeli, albo po prostu
zignorowali jej rozkaz.
 Czy mamy jakieś straty?  spytał Conan wycierając ostrze. Achilea spojrzała na
krasnoluda i swoje kobiety, którzy także czyścili broń z krwi.
 Ja nie straciłam nikogo, a i ty wydajesz się być w jednym kawałku. Nie będę mówiła o
Hyrkańczykach dopóki nie wrócą, buntownicze psy.
 Hyrkańczycy mają takie powiedzenie  rzekł Conan z uśmiechem.  Nie ma
wdzięczniejszego widoku pod Wiecznymi Niebiosami niż plecy nieprzyjaciela w zasięgu
strzały.
Yolanthe odchyliła zasłonę nie zwracając najmniejszej uwagi na wciąż ściskającą materiał
odciętą dłoń.
 Czy wszystko w porządku?  wyraz twarzy miała spokojny, a w głosie nie było śladu
drżenia.
 Powiedzieliśmy, że was obronimy  odparła Achilea ze złością.
 A jednak  dodał Monandas wychylając się przez zasłonę.  Tuż przed atakiem
prowadziliście pewną rozmowę. Conanie, czy nie mówiłeś Achilei, że wjeżdżanie na wzgórze jest
błędem?
 Tak powiedziałem  odrzekł Conan.
 A co ci dało do tego podstawę?  spytała słodko Yolanthe.
 Nasza drużyna składa się z dwunastu osób  rzekł Conan.  Jechało na nas nie więcej niż tuzin
napastników. Takie szumowiny nie podejmują ataku, gdy nie mają co najmniej dwukrotnej przewagi.
Jeśli jednak atakują nie mając takiej przewagi, a w pobliżu jest jakiś pagórek albo dogodna droga
ucieczki, można mieć pewność, że jest się zaganianym w
zasadzkÄ™.
Twarz Achilei płonęła.
 Taki z ciebie kapitan, co? Ja także, Cymmerianinie, walczyłam w swoim życiu niemało!
 Tak, ale jesteś bardziej wyszkolona w ataku, a nie w obronie. Ja bywałem kapitanem w wielu
armiach i służyłem ochroną niezliczonej ilości karawan. Bywałem rozbójnikiem,
piratem i znam zwyczaje tych łotrzyków.
 Więc powiedz nam  rzekł Jeyba  dlaczego w ogóle na nas napadli. Sam
powiedziałeś, że będą unikać dobrze uzbrojonej grupy bez widocznych dowodów bogactwa.
Wiedzieli, że wielu z nich zginie i niewiele zyskają w zamian, jednak mimo to zaatakowali.
Jak mogło do tego dojść?
 Właśnie!  dodała Achilea. Odwrócenie uwagi od własnego błędu w dowodzeniu było
jej na rękę.  Jechali prosto na wielbłądy! A one nie niosą żadnych skrzyń, w których mogłyby być
skarby.
To pytanie dręczyło także Conana, ale był zbyt poirytowany, by przyznać jej rację.
 Czyż to nie jest oczywiste?  rzekł Monandas.
 Ani trochę  odparła Achilea.
 Czy to nie wspaniałe zwierzęta?  spytała Yolanthe pieszcząc szyję swego
wierzchowca.  A to, czy nie są piękne zasłony?  Beznamiętnie odczepiła rękę i rzuciła ją na
ziemię, po czym pogładziła jedwab.  Kto, jak nie bogacze, jezdzi na takich
wierzchowcach i w takich lektykach? Nie ma wątpliwości, że wzięli nas za ważne osobistości, może
za rodzinę miejscowego możnowładcy albo członków jakiegoś zakonu. Czy nie jest w zwyczaju tych
rzezimieszków porywanie takich ludzi i trzymanie dla okupu?
Conan potrzÄ…snÄ…Å‚ swojÄ… czarnÄ… czuprynÄ….
 Tak robiÄ….
 Więc wszystko się wyjaśniło  powiedziała Yolanthe.  Jedzmy dalej  spojrzała na
Achileę.  Nadal będziesz dowodziła naszą strażą. Jestem pewna, że odtąd będziesz bardziej
ostrożna.  Brat i siostra schowali się w lektykach i zasunęli zasłony.
Achilea siedziała w siodle cała czerwona i trzęsła się z wściekłości. Conan wiedział, że jest głęboko
zraniona w swojej durnie. Słowa Yolanthe podziałały na nią jak uderzenie biczem.
W tym momencie wrócili Hyrkańczycy wykrzykując triumfalnie i wymachując
ociekającymi krwią skalpami zabitych wrogów.
 Aijeee!  zakrzyknął Kye Dee.  To było lepsze niż pościg za zającem!
 Dlaczego nie wróciliście, gdy was wołałam?  wrzasnęła Achilea.  Skąd mogliśmy
wiedzieć, czy oba ataki na nas nie były po to, żeby nas odciągnąć od tych, których mamy chronić?
Conana rozbawiła ta rozpaczliwa próba ratowania twarzy.
Kye Dee nie był skruszony.
 Wołałaś nas? Nie słyszeliśmy. Gdy zobaczyliśmy plecy wrogów, wszystko inne
przestało nas obchodzić. To był dar od Wiecznych Niebios, a niedobrze jest gardzić bożymi darami.
My. Hyrkańczycy, mamy takie powiedzenie:  Nie ma wdzięczniejszego widoku pod Wiecznymi
Niebiosami niż& 
 Słyszałam!  warknęła i odjechała, a za nią karzeł i kobiety.
 Ach tak?  rzekł Kye Deechi chichocząc  czy ktoś ją ugryzł, tę naszą wojowniczkę!
 Lepiej trzymaj się od niej z dala przez jakiś czas  poradził Conan.  Wcześniej czy pózniej
trafi się kolejna walka i Achilea pokaże, co potrafi. Niech tylko zabije paru łotrzyków, a od razu
odzyska humor.
Ruszyli dalej na południe, pozostawiając za sobą trupy bandytów, nad którymi już zaczęły gromadzić
siÄ™ wilki i krogulce.
Okolica, przez którą jechali, nie obfitowała w miasta. Wioski składały się głównie z rynku, na którym
stale sprzedawano bydło i wywożono wielkie wozy pełne skór, mięsa i sadła. Już sam odór był
wystarczającym powodem, by omijać te miejsca. Conan i reszta drużyny nie mieli zbyt wybrednego
powonienia, ale rodzeństwo nie mogło znieść rojących się much i smrodu. Z drugiej strony posuwali
się szybciej naprzód, ponieważ nie trzeba było polować.
Bydło bito tu tylko dla skór i tak wiele, że za dwa miedziaki można było kupić mnóstwo mięsa.
Dzięki temu co wieczór odbywały się uczty pełne świeżego jadła.
 Lepiej nabrać tuszy, póki jest okazja  powiedział Conan, gdy wieczorem siedzieli przy ogniu
ogryzając smakowite kąski i rzucając kości do ogniska.  Na południe stąd nie będzie już takich
smakołyków. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl