[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śladami Amerykanów. Nagle grzmot paru wystrzałów wstrząsnął knieją. Huk dudnił echem
w ostępach leśnych: Spłoszone ptaki umilkły w listowiu. Sznur wojowników wstrzymał
mustangi, a dłonie mocniej ścisnęły broń.
- Czyżby odkryli naszych zwiadowców? - zaniepokoił się Kos.
Po chwili znowu zagrzechotała nierówna salwa.
- Mogli się natknąć na oddział, który uprowadził squaw - podsunął przypuszczenie
Najle-umoc.
- To możliwe - przytaknął Czarna Strzała.
Z zarośli wypadł na mustangu zwiadowca, szybko meldował:
- W leśnym jarze Miczi-malsa otoczyli małą grupę czerwonoskórych wojowników,
którzy bronią się...
- Ilu ich jest? - spytał. Menewa.
- Wielkie Oko nie wie. Biali żołnierze gęstym kręgiem zamknęli jar.
- Kobiet tam nie ma? - głos Menewy drżał z podniecenia.
Zwiadowca rozłożył ręce na znak niewiedzy.
- Opisz nam ten jar - poprosił Ryszard.
- To spora rozpadlina ze zródłem, dającym początek strumykowi.
- Jar bez zarośli? - dociekał Kos.
- Na dnie rosnÄ… krzewy, ale zbocza sÄ… nagie.
- Do jakiego plemienia należą otoczeni wojownicy?
- Kryją ich krzaki; zwiadowcy nie mogli dojrzeć...
Menewę rozsadzały nerwy. Gryzł wargę, zaciskał dłoń na strzelbie. Bał się o
Wenonę, która pewnie - jak przypuszczał - była w jarze.
- To dziwne, że Indianie walczą - odezwał się Czarny Jastrząb. - Mając białą
squaw, są przecież sprzymierzeńcami Miczi-malsa. A jeśli tak nie jest, to mogą ją wymienić
za swoją wolność i życie.
- Długie Noże mają podwójne języki - zauważył Took-suh. - Mogli przejąć Białą
Lilię i nie dotrzymać zobowiązań.
- Ugh - szepnÄ…Å‚ Menewa.
- Wielkie Oko przedostanie się do jaru i powiadomi czerwonych braci o zbliżającej
się odsieczy - rozkazał Czarny Jastrząb. - A gdyby zamiar się nie udał, pójdzie Mocny Grot
lub Sępie Skrzydło. Nie mówcie nikomu, że jedziemy z Tukhabatchee.
Zwiadowca ruszył bez słowa.
Wodzowie ustalili plan otoczenia oraz hasła i małymi oddziałkami pokłusowali ku
jarowi. Ryszard Kos i Czarna Strzała z gromadą, wojowników, prowadzeni przez Wysoką
Sosnę - kriksańskiego tropiciela, klucząc po puszczy, dotarli w pobliże leśnej rozpadliny. Tu
ukrywszy konie pod opieką wartowników, z bronią gotową do strzału cicho podkradli się
na tyły wroga. Z głębi parowu z rzadka odzywały się strzelby. Czerwonoskórzy pewnie
oszczędzali amunicję albo nie mieli dużo broni palnej. Za to Amerykanie gęsto razili kulami
krzewy, porastające dno wądołu, które osłaniały oblężonych.
Wołanie orła odezwało się w lesie. Przyczajeni wśród zarośli Indianie podnieśli łuki,
celując w widoczne stąd sylwetki przeciwników. Brzękły cięciwy. Upierzone pociski
uderzyły w amerykańskich żołnierzy. Niemal natychmiast huknęły sztucery i długie rusznice
czerwonoskórych. Wojenny krzyk Indian wypełnił knieję. Nagły atak sparaliżował
Amerykanów. Przywarci do ziemi milczeli zaskoczeni. Ciszę mąciły jedynie jęki rannych.
- Hej, Miczi-malsa! - donośnie zagrzmiał głos Menewy. - Jesteście otoczeni.
Złóżcie broń, darujemy wam życie.
Kiedy przeciwnik nie podjął dialogu, Menewa zawołał ponownie:
- Wyślijcie pod sekwoję posła, omówimy warunki waszej kapitulacji. Jeśli tego nie
uczynicie, za chwilę przemówi broń wojowników. Hugh!
Poruszyły się gałęzie krzewów na skraju parowu. Minęło jeszcze kilka
denerwujących minut wyczekiwania i wśród gęstwiny ujrzano w towarzystwie dwóch
traperów oficera. Menewa przywołał Ryszarda Kosa i Czarnego Jastrzębia. W pobliżu
rosła kilkusetletnia sekwoja. Mężczyzni usiedli na jej potężnych korzeniach wystających
ponad ziemiÄ™.
Amerykańscy posłowie przeszli pomiędzy przyczajonymi wojownikami, rzucając
wokoło uważne spojrzenia, i w milczeniu stanęli przed wodzami. Jack White uśmiechał się
cynicznie, James Bowie zatknął dłoń za pas patrząc, zdawało się, bezmyślnie na pień
olbrzymiego drzewa, a porucznik zażenowany opuścił w dół powieki. Kiedy nikt nie
zapraszał ich, by siadali, stary Jack poprawiwszy swe dziwaczne nakrycie głowy, niby
żartem, ale z ironią zawołał:
- Jakem White Knee, co za spotkanie! Któż by się spodziewał?... - Usiadł
naprzeciw Menewy i gestem ręki wskazał miejsce swym towarzyszom. - Wyjaśnijmy
nieporozumienie. Nie wypada przecież walczyć z przyjaciółmi... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl