[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pytali, czy wydaliśmy album o Matce Boskiej z Częstochowy... Im pewno
chodziło o jakiś cud, prawda? Pan będzie wiedział?
- Tak.
- No i był pan Gavin. To taki stary pan, trochę zabawny. Jest dyrektorem
biura handlowego i redaktorem biuletynu. Myślę, że byłoby dobrze, aby pan
go odwiedził. Może pytać także o sprawy katolickie, widocznie go one
interesują. Nie wiedziałam, co mu mówić...
- Niech mi pani da adres, pójdę do niego.
Po rozmowie z kierowniczką zabrał swe rzeczy i udał się do hotelu,
znajdującego się naprzeciw ośrodka. Hotel był wysokim budynkiem, górującym
nad sąsiednimi domami. Kiedy pokazał w recepcji swój paszport,
recepcjonista, starszy mężczyzna o sumiastych wąsach, zaczął do niego
przemawiać mieszaniną polskiego i rosyjskiego. Dał mu pokój na dwunastym
piętrze. Na górę jechało się przeraźliwie ciasną wmdą, w której ledwo mogły
się zmieścić trzy osoby. Po rzeczy trzeba było raz jeszcze zjechać. Pokój
był również malutki, mocno nagrzany. Ledwo boy, który go przywiózł, wyszedł
z pokoju, Jędrek, zaczął się mocować z zamknięciem okna, aby je otworzyć.
Miał uczucie, że się udusi. Kiedy tu był zaraz po wojnie, tego hotelu
jeszcze nie było; gdy przychodziło mu w tej dzielnicy nocować, korzystał z
małych, brudnych pokoików nad znajdującą się w sąsiedztwie piwiarnią.
Złożywszy w hotelu rzeczy, odwiedził tamtą piwiarnię, która nadal
prosperowała, zjadł escalope z frytkami i postanowił udać się do pana
Gavin. Dzień był chłodny, ale słoneczny. Aby dotrzeć do uliczki, na której
znajdowało się biuro Gavina, można było pojechać tramwajem wokoło do Porte
de Namur. Ale Jędrek wolał się przejść po mieście, które znał i lubił. Był
pewien, że trafi. Wszedł w handlową rue Neuve, pełną sklepów, domów
towarowych, małych kin. Waliły tędy tłumy, szło się środkiem ulicy, auta
wolały się tu nie zanurzać. Wzrok nawykły do skromnych i pozbawionych
wdzięku wystaw warszawskich miał tu co oglądać. Doszedł do placu przed
budynkiem giełdy, skręcił na malowniczy rynek, krętą rue Couden-berg zszedł
za place Royale przed konny pomnik Gódfryda z Bouillon.
W wąskiej, cichej uliczce znalazł biuro Gavina. Znajdowało się w zwykłej
kamienicy i nie wyglądało na biuro, ale na prywatne mieszkanie. W jednym
pokoju pracowało dwóch urzędników i stał duży, nowoczesny
powielacz. Drugi pokój stanowił gabinet dyrektora. Pokój był mroczny. Przy
zawalonym papierami biurku oświetlonym stołową lampą siedział Gavin.
Pani Róża nazwała go "zabawnym" - i miała racje.. Był to mężczyzna bardzo
wysoki, siwy, z długą twarzą. Pod wargami zwisała biała, kozia bródka.
Jędrek miał uczucie, że Gavin przypomina starego Chińczyka.
Dyrektor był jowialny, dobroduszny, rozmowny. Wydał się Jędrkowi bardzo
sympatyczny. Mówił z nim od razu tak, jakby go znał od lat, więc widać
sympatia była obustronna. Opowiedział, że zna Wschód, że mieszkał całe lata
w Chinach, odwiedzał Rosję, przejeżdżał kiedyś - jeszcze przed pierwszą
wojną światową - przez Polskę. Polska interesuje go szczególnie nie tylko
jako kraj przyszłych transakcji handlowych, ale bardziej jeszcze jako kraj
katolicki, a rządzony przez komunistów.
- Pan jest katolikiem? - pytał Jędrka.
- Tak. Mój ojciec był nawet znanym działaczem katolicko-społecznym.
- O, to jest właśnie Polska! Wasz kraj jest punktem zetknięcia dwóch
wielkich światopoglądów i różnych kierunków kulturowych. Nawet różnych
cywilizacji. Dokonuje się tam u was niezwykły eksperyment na miarę epoki.
Nie będzie to eksperyment wyłącznie polski.
Rozmowa zeszła na przemiany, jakie dla życia katolickiego przyniósł Sobór.
- Jak wy to przyjmujecie? - wypytywał Gavin. - Bo u nas księża poszli
daleko. Może nie tak daleko jak we Francji i HolandiI - ale daleko. Gdyby
to pana ciekawiło, moglibyśmy się wybrać do jednej podmiejskiej
parafii. Znam proboszcza. Na pewno zgodzi się opowiedzieć panu o tym, co
się u niego robi. Gdybym z panem nie pojechał, nie powiedziałby nic i może
nawet zamknąłby przed panem drzwi...
- Dlaczego?
- Księża nasi boją się katolików z Polski. Uważają, że tak bardzo
zbliżyliście się do komunistów, iż nie wiadomo, czy jeszcze można uznawać
waszą ortodoksję. Poza tym nauczono ich, że każdy, kto przyjeżdża z Polski
i przedstawia się jako katolik, jest na pewno agentem komunistycznym.
- Pan jednak tak nie sądzi? Rozmawiamy po raz pierwszy...
- Nie sądzę. Wydaje mi się, że się znam na ludziach.
Jestem przekonany, że jest pan uczciwym człowiekiem i porządnym katolikiem.
Ale gdyby pan nawet nim nie był, to mimo wszystko dlaczego nie mielibyśmy
ze sobą rozmawiać? Ja i z agentami gotów jestem mówić. Agentów jest tylu, a
połowa z nich nie wie nawet sama, że są agentami. - Wybuchnął śmiechem. -
Pan tu przyjechał jako urzędnik komunistycznego przedsiębiorstwa?
- Jako urzędnik przedsiębiorstwa, które zajmuje się propagandą
polskiego handlu i w ogóle Polski.
- Aby być takim urzędnikiem, nie musi pan być komunistą?
- Nie muszę.
- Jak się układa współżycie katolików z komunistami?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Home
- Colley, Jan Dakota Fortunes Serie 05 Die heisse Nacht in seinen Armen
- Żabiński Jan Opowiadania o zwierzetach
- Anny Cook Chrysanthemum (pdf)
- 3.Longin Jan Okoń Longin Jan Okoń Trylogia Indiańska. Tom III Śladami Tecumseha
- 037. Darcy Emma Kobieta z charakterem
- 07 Wredna wioska
- 079. Horton Naomi Okruchy strachu
- Asimov, Isaac Left Hand of the Electron [pdf]
- Blake Ally Trzy randki
- Sprzedaj swoj program Droga do udanych projektow programistycznych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- natalcia94.xlx.pl