[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciemności zła. Wszechświat opiera się na tych dwóch filarach: potędze dobra, świecącej czystym blaskiem, jak
latarnia morska, i dusznych ciemnościach zła. W chłodnej potędze dobra zniknie cień. Poprzysiągłem służyć
temu chłodnemu światłu. Zlubowałem rozpruć ciemności mieczem jego szlachetnego blasku. W tej walce nie ma
miejsca na półcienie. Ci, którzy nie podążają za zimnym światłem, są dziećmi mroku i muszą być i będą
zniszczeni. I jeśli czasem moja krucjata wydaje ci się być pozbawiona miłosierdzia, to jest tak dlatego, że w tej
walce nie może być niezdecydowania. Chłodne światło rozproszy wszystkie ciemności, nawet jeżeli będzie to
kosztowało życie tysięcy ludzi. Ich cierpienie jest mało znaczącą ceną ostatecznego zwycięstwa.
Alidor słuchał, porwany siłą tej przemowy, niepewny, czy służy świętemu, czy szaleńcowi. Lord Gaethaa
milczał przez kilka minut, aż Alidor wyrwał go z transu.
- Przykro mi, milordzie, że okazałem się niegodny zaufania, jakie pan we mnie pokładał.
Lord Gaethaa wstał z łagodnym uśmiechem.
- Dlaczego przepraszasz? Twoje wątpliwości są zrozumiałe, a miłosierdzie jest bezcenną zasadą wtedy, gdy
jest pożądane. Twoje uczucia są na niewłaściwym miejscu, to wszystko. Mam nadzieję, że zrobiłem coś, aby
usunąć twoją rozterkę. Musisz pamiętać, że jesteśmy jedynie nieskończenie małym oddziałem w kosmicznej
walce między sprzecznymi siłami. Miękkość serca nie jest tu miłosierdziem, lecz niewybaczalną głupotą. No,
zrobiło się pózno, a musimy ruszyć o świcie. Idę przespać się trochę i tobie radzę to samo. Jesteś wyczerpany,
rano wiele spraw ci się wyjaśni.
Alidor odprowadził swego pana wzrokiem. Rozumiał teraz wszystko lepiej. Nie był śpiący. Wciąż odczuwał
dziwny niepokój, przeżuwał swoje myśli, wolno popijając wino. Sen nie przychodził być może dlatego, że
ilekroć próbował zamknąć oczy, wyrazniej słyszał płacz dochodzący z pokoju na górze. Gdy inni już dawno
zaspokoili swoje pożądanie, Alidor także poszedł do Rehhaile.
Był już prawie świt, gdy zaczął zakładać koszulę i spodnie. Rehhaile nie spała, leżała odwrócona w jego
stronę. Jej niezwykłe, niewidzące oczy były czerwone od łez. Purpurowe sińce pokrywały w wielu miejscach jej
smagłą skórę. Na plecach widniały czerwone pręgi po uderzeniach bata. Alidor pomyślał, że w porównaniu z
innymi kobietami, z którymi Mollyl się zabawiał, ta była prawie nienaruszona. Wyglądała na bardzo
nieszczęśliwą i Alidor miał wyrzuty sumienia.
Nie sprawiała wcale wrażenia nierządnicy. Nie była twarda, nie miała zawodowej rutyny. Porucznika naszła
dziwna myśl, że zgwałcił jedyną osobę, która go kochała. Nie mógł pozbyć się wstrętnego uczucia zdrady.
Rehhaile przeciągnęła językiem po nabrzmiałych wargach. Wiedziała o jego poczuciu winy.
- Nie smuć się, byłeś przynajmniej bardziej uprzejmy niż tamci. Alidor mruknął coś i zaproponował jej
kubek wina.
- Co stanie się ze mną? - zapytała.
Nagle zrobiło mu się niewygodnie. Odpowiedział niezobowiązująco, że lord Gaethaa jeszcze nie
zadecydował. Ostrożnie usiadła i dotknęła posiniaczonego brzucha.
- Dlaczego to zrobiłeś? - jęknęła.
Alidor spojrzał w inną stronę. Mógł jej powiedzieć, że nie zasługiwała na nic lepszego, bo sprzymierzyła się
z diabłem, ale takie słowa wydały mu się jakieś nierzeczywiste.
- Zrobiłaś głupstwo, pomagając Kane'owi w ucieczce. Sprzeciwiłaś się w ten sposób sprawiedliwości, a za to
trzeba ponieść karę.
- Czy gwałt na mnie był aktem sprawiedliwości? Myślisz, że zasługiwałam na to, co mi zrobiliście?
Alidor szukał w głowie odpowiedzi, gdy jakiś krzyk dobiegł od strony stajni.
VII RANIONY TYGRYS
Kane nie opuścił Sebbei. Odzyskując siły, przepłynął jezioro i ukrył się wśród wysokich trzcin, gdy ludzie
lorda Gaethaa brodzili w wodzie, prowadząc bezowocne poszukiwania. Kane widział z ukrycia jak napastnicy
wracają do Sebbei. Bezszelestnie pobiegł za nimi do karczmy Jethranna. Szedł jak zjawa, a w jego oczach
odbijała się śmierć. Nie zamierzał uciec od swoich prześladowców. Ośmieszyli go. Był tak pogrążony w apatii,
że prawie im się to udało. Teraz jednak krew się w nim zagotowała.
Przyczajony w ciemności, na zewnątrz karczmy, Kane pilnie patrzył i nasłuchiwał, pragnąc dowiedzieć się
czegoś więcej o napastnikach. Rozpoznał tylko Seda Dosso. W pewnej chwili usłyszał nazwisko Gaethaa. Wtedy
zrozumiał przyczynę napaści.
Gaethaa Mściciel - a więc postanowił w końcu włączyć Kane'a w poczet ofiar swej krucjaty. Kane usiłował
przypomnieć sobie wszystkie, zasłyszane niegdyś informacje o tym człowieku. Widoki nie były zachęcające.
Gaethaa był niebezpiecznym przeciwnikiem, człowiekiem o ogromnej odwadze, dobrym żołnierzem i
błyskotliwym strategiem. Miał jedną z najlepszych prywatnych armii w całym cywilizowanym świecie.
Ośmiu ludzi, zawodowców, plus czarownik. Ten ostatni był chyba owym młodym Tranodelczykiem, o
którym Kane trochę słyszał, członkiem klanu Cetee, jednym z najzdolniejszych - po upadku Carsultyalu -
adeptów czarnej magii. Siły zbyt przeważające, aby zaatakować bezpośrednio. Należało działać w bardziej
subtelny sposób.
Kane czekał na okazję. Do jego uszu dobiegały krzyki gwałconej Rehhaile. Przed świtem ukrył się w stajni.
Chciał zaatakować ludzi lorda Gaethaa podczas snu, lecz kilku z nich w ogóle się nie położyło. Poniechawszy
więc tego zamiaru, Kane wspiął się na ciemne poddasze i czekał na rozwój wypadków. Najwyrazniej Krzyżowiec
wierząc we własne siły, sądził, że Kane wciąż ucieka. Ukryty w cieniu zbieg czuł się w miarę bezpieczny. Noc
była zimna, a Kane jeszcze mokry i oblepiony błotem po przymusowej kąpieli w jeziorze. Zawinął się w derki i
zakopał w sianie. Wprawdzie w derkach roiło się od pcheł, ale przynajmniej były ciepłe.
Tuż przed świtem jego czujność została nagrodzona. Jakiś człowiek potykając się wszedł do stajni. Kane
rozpoznał Seda Dosso. Rabuś nie spał przez większą część nocy i teraz przeklinał lorda Gaethaa za to, że kazał
mu doglądać koni. Chwiejnym krokiem przechodził od jednego do drugiego, sprawdzając, czy każdy ma dość
ziarna i wody. Skończywszy obchód, Sed postawił latarnię na beczce i zaczął ponuro wgapiać się w stertę siodeł i
uprzęży. Zdecydował, że jest dość czasu, żeby się jeszcze zdrzemnąć. Z westchnieniem ułożył się na podłodze i
zamknął oczy. Kane uważnie obserwował przywódcę lormańskich bandytów. Miał doskonałą okazję, aby pozbyć
się jednego ze swych wrogów, lecz wyłaniało się tu kilka problemów. Kane miał przy sobie miecz i sztylet, ale
były one w tej chwili bezużyteczne. Aby dosięgnąć Seda, musiał zejść po drabinie, co narobiłoby hałasu.
Pozycja, w jakiej ułożył się bandyta, czyniła go trudnym celem, jeśli Kane chciałby rzucić sztyletem. Nie było [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl