[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zarazy.
Niestety, już za następnym zakrętem natknął się na
prześladującą go czarownicę. W dodatku potrzebowała jego
pomocy.
Najpierw zauważył plecy krępego, muskularnego mężczyzny,
który trzymał Deborę w ramionach. Nie życząc sobie podobnego
spotkania, jak to przed wejściem do kościoła, zaczął się
cichaczem wycofywać. Nie zamierzał wywołać następnej sceny.
Usłyszał jednak warknięcie Autolikusa i wyrazny głos
Debory:
- Nie mam zielonego pojęcia, o czym pan mówi. Proszę
mnie puścić, bo poszczuję pana psem.
Ponieważ Autolikus jakby dla potwierdzenia tych słów
znowu groznie warknął, Hugo się odwrócił. To, co ujrzał,
sprawiło, że kilkoma susami dopadł tamtych dwoje na ścieżce.
Postraszony przez psa nieznajomy podniósł głowę, dostrzegł
przybysza i uznał za rozsądne zniknąć między drzewami. Hugo
ruszyłby w pościg, ale Autolikus, którego dyscyplina została
zachwiana, gdy musiał stanąć w obronie pani, radośnie na niego
121
skoczył i przewrócił go na ziemię. Zanim Hugo odzyskał
równowagę, po napastniku nie było już ani śladu.
- Czy nic się pani nie stało? - spytał.
- Nnnie.
Debora drżała, więc otoczył ją ramieniem. Przez moment
opierała mu głowę na torsie, zaraz jednak go odepchnęła.
- Dziękuję. Już nie potrzebuję pomocy. Miałam tylko
chwilę słabości.
Był tak zaniepokojony, że naturalnie od razu wpadł w złość.
- Co, u diabła, robi pani sama w lesie? Zupełnie tego nie
rozumiem. Takie wędrówki nie są bezpieczne.
- Zawsze były bezpieczne! - krzyknęła. - A jeśli pan
znowu zacznie mnie besztać, to ostrzegam... zaraz się rozpłaczę!
- Biedaczko - powiedział, nagle złagodniawszy. - Jestem
niepoprawnym głupcem. - Przytulił ją i czule pogłaskał po
głowie. - Ja tylko się o panią martwię, dlatego tak się
zachowałem - dodał, opierając policzek na jej głowie.
Skinięciem dała znak, że przyjęła te przeprosiny.
- Czego on chciał, Deboro? - Wciąż tulił ją do siebie i było
to bardzo przyjemne.
- Nie wiem. Chyba był pijany, w każdym razie mówił
bardzo niewyraznie. Powiedział, że chce czegoś,  co mu się
należy , Kiedy spytałam, o co konkretnie mu chodzi, bardzo się
rozzłościł. Upierał się, że wiem, że muszę  je gdzieś mieć albo
wiedzieć, kto  je wziął. Naprawdę tego nie rozumiem, Hugonie.
Nie mam pojęcia, o co temu człowiekowi chodziło, ale go
poznałam. To on przyjechał do Maids Moreton grozić ciotce
Staunton.
Nie wypuszczając Debory z objęć, Hugo próbował się
zastanowić.
- Wiemy, że on nie jest stąd. Zadał sobie trud odszukania
pani po jej wyjezdzie z Maids Moreton. Czegokolwiek więc chce,
musi traktować to bardzo poważnie. -Odsunął ją nieco od siebie i
spojrzał jej w twarz. - Moim zdaniem, Deboro, on może być
niebezpieczny. Niech mi pani obieca, że nie będzie chodzić
122
samotnie po lesie. W każdym razie póki nie dowiemy się, o co
chodzi.
- Przecież muszę brać Autolikusa na spacery! Poza tym co
z opieką nad panią Bember i innymi mieszkańcami majątku? Nie
mogę ich opuścić!
- Coś wymyślimy. Jeśli nie będę mógł pani towarzyszyć,
ktoÅ› mnie zastÄ…pi. Bardzo proszÄ™, Deboro, niech mi pani ustÄ…pi w
tej sprawie.
- Jestem zaskoczona, że w ogóle toleruje pan moje
towarzystwo - powiedziała panna Staunton, która nie chciała
łatwo się poddać. Odsunęła się od Hugona.
Hugo, który zaledwie kilka minut wcześniej doszedł do
wniosku, że jeśli chce zachować zdrowie umysłu, musi unikać
Debory Staunton jak zarazy, rzekł:
- Czy mogłaby pani zapomnieć o naszych
nieporozumieniach z ostatnich tygodni, Deboro? O wszystkich
nieporozumieniach?
- Pan to nazywa nieporozumieniami? I chodzi tylko o
ostatnie tygodnie? Cieszę się, że potrafi pan traktować to tak
lekko.
- Mieliśmy nieporozumienia również w przeszłości,
owszem, ale nigdy dotąd nie byliśmy wzajemnie zdani na swoją
łaskę i niełaskę. To zupełnie nowa sytuacja. Zaczęło się to od...
od mojego niedorzecznego zachowania na jarmarku.
- Niedorzecznego?
- Och, haniebnego, wysoce nagannego i tak dalej. Wcale
nie umniejszam mojej winy. Nie powinienem był tak brutalnie
rzucić się na panią. Dżentelmenowi nie wolno traktować kobiety
w ten sposób. Nadal zresztą nie rozumiem, co mnie naszło. W
każdym razie było to niedorzeczne. Nasza przyjazń nie jest oparta
na gwałtownych uczuciach. A potem te głupie, nierozważne
oświadczyny jeszcze pogorszyły sprawę...
Debora nagle odwróciła się do niego plecami. Teraz nie
widział już jej twarzy, ale mężnie mówił dalej:
123
- Miała pani rację, odrzucając oświadczyny. Nie
powinienem był z nimi wystąpić. I wiem, że od tej chwili
nieustannie panią urażam i obrażam. Pani odmowa zraniła moją
próżność, więc chciałem panią za to ukarać. Mało szlachetna
pobudka, prawda? Proszę o wybaczenie, jeśli jest pani w stanie
mi wybaczyć. - Hugo zawiesił głos, a gdy Debora odwróciła się
do niego, dodał: - Nie zasługuję na to, ale pragnąłbym, żebyśmy
znowu zostali przyjaciółmi. Zwłaszcza że w tej chwili
wyczuwam grożące pani niebezpieczeństwo.
Debora westchnęła i wbiła wzrok w ziemię.
- Chciałabym, żebyśmy znowu mogli być dziećmi,
Hugonie! %7łycie byłoby o wiele łatwiejsze. Wtedy zawsze był pan
moim przyjacielem i opiekunem.
- Wciąż mogę być i jednym, i drugim.
- Może... - powiedziała jakby do siebie. - Wolę być pana
przyjaciółką niż...
- Niż żoną?
Debora bez słowa skinęła głową. Wciąż miała
nieprzeniknionÄ… minÄ™.
Hugo znowu musiał uporać się z mnóstwem sprzecznych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl