[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chodź do nas!
- Nigdy!
- Zapamiętaj, Tally Smith. „Nigdy" nie jest odpowied­
nim słowem dla J.D. Turnera. - Nie mógł bardziej pogor­
szyć u niej swoich notowań, postanowił więc się trochę za­
bawić.
- Chodź, Jed - powiedział, wykorzystując chłopca do
swego podstępu, ale nie czując z tego powodu winy. -
Chodź, pójdziemy do cioci.
Gdy znalazła się w zasięgu jego ramienia, puścił chłopca
i wyciągnął po nią rękę. Odwróciła się, by uciec, ale było
za późno. Zdołał chwycić ją w ramiona.
Niech Bóg się nad nim zlituje, ale jakże kochał jej słodki
ciężar, jej zapach, sposób, w jaki rozchylała się jej koszula,
ukazując piersi pod obcisłą bluzeczką.
- Postaw mnie! - nakazała tonem rozzłoszczonej na­
uczycielki.
- Nie ma mowy. Obiecałem ci, że się pobrudzisz i do­
trzymam słowa.
- Będę krzyczeć.
- Nikt cię tu nie usłyszy.
Wchodził w błoto, trzymając ją na rękach. Przywarła do
niego mocno. Zdjął jej buty i rzucił na brzeg. Następnie
ściągnął jej skarpetki. Miała bardzo drobne i białe stopy.
Zastanawiał się, czyby się bardzo pobrudziły, gdyby je po­
całował. Oparł się impulsowi.
- W porządku, stawiam cię - zakomunikował.
- To są moje najlepsze spodnie. Kompletnie się zniszczą!
- Kupię ci nowe. - I sprzęty kuchenne z nierdzewnej
stali, jeśli to ma cię uszczęśliwić, dodał w myślach.
- Nie! - zapiszczała, próbując przyczepić się do niego
jak do drzewa.
- Och - westchnął z lubością - jak przyjemnie...
Znieruchomiała i popatrzyła na niego spod zmrużonych
powiek. Potem wykręciła się z jego ramion i wylądowała
stopami w błocie.
- Och! - westchnęła. - Obrzydliwe. Nienawidzę tego...
- Na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz.
- Całkiem miło, prawda? - zagadnął J.D.
- Niemiło - odparła.
- Znów masz czerwone uszy.
Zamknęła oczy, uniosła kolejno stopy i znów je posta­
wiła.
- Ojej! - zdumiała się. - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
ROZDZIAŁ
ÓSMY
Dlaczego jej tego nie powiedział?
Błoto było ciepłe. Tally z lubością przymknęła oczy.
Przyjemność, jaką odczuwała, gdy błoto przeciskało się po­
między palcami jej stóp, była prawie nieznośna. Temperatura
i konsystencja błota przypominały stygnący budyń.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że J.D. przygląda jej
się z uśmiechem na twarzy. Trudno było mu się oprzeć, na­
wet gdy rozzłoszczony patrzył na nią gniewnie. A gdy wy­
glądał tak jak teraz - gdy jego zęby błyszczały bielą, oczy
iskrzyły się jak kryształy, a słońce podkreślało męską do­
skonałość jego rysów - czuła, że wszelki opór był bezna­
dziejny.
Dżinsy miał podwinięte powyżej kolan, a rozpięta ko­
szula odsłaniała gęste włosy wijące się na jego piersi.
- Czyżbym ci nie powiedział, że pod błotem jest gorące
źródło? - spytał niewinnym tonem. - Mógłbym przysiąc,
że ci o tym wspomniałem.
- Nic podobnego. - Schyliła się i podwinęła spodnie,
świadoma, że widok jej łydek nie jest mu obojętny. Zawinęła
spodnie tak wysoko, jak mogła i weszła głębiej. Błoto czule
pieściło jej mięśnie. Przez moment zastanawiała się, jak by
to było, gdyby rozebrała się do naga i poddała zmysłowej
przyjemności tego dziwnego, cudownego miejsca.
- Nie mogę ręczyć za brak bakterii - powiedział J.D.
kpiąco.
- Czasami - powiedziała głosem tak silnym i pewnym,
że aż zdziwiła się, że to jej własny głos - trzeba skosztować
niebezpieczeństwa.
- Niebezpieczeństwo - powtórzył z aprobatą mały Jed.
Usiadł w błocie na brzegu i zajął się budową krzywej wieży.
Pomarszczona morda Beau wystająca spod jego ramienia
wyrażała całkowite poddanie.
Przypomniała sobie, że Jed był w nowym, markowym
dresie, a jej białe lniane spodnie również słono kosztowały.
Tylko J.D. w zniszczonych dżinsach i starej koszuli ubrał
się stosownie do okoliczności. Ale i on nie wyjdzie z tego
bez szwanku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl