[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Judy! - zawołał. - Jesteś?
Odpowiedziała mu cisza, wbiegł więc na górę po schodach, pokonując po dwa stopnie
naraz, i wpadł do sypialni.
- Kochanie?
Judy leżała na łóżku, nadal ubrana w ciuchy, w których wyszła na spacer.
- Skarbie?
Podniosła się i zapaliła stojącą przy łóżku lampkę.
- Cześć...
- Nie słyszałem, jak weszłaś. Siedziałem przy komputerze i zupełnie straciłem poczucie
czasu. Miałem do ciebie dzwonić.
- Tak, nie chciałam ci przeszkadzać, wróciłam jakoś po drugiej. Poszłam się zdrzemnąć i
chyba przespałam cały dzień.
Miała zachrypnięty głos, a pod oczami ciemne kręgi.
- Na pewno wszystko gra? WyglÄ…dasz...
- Chyba się przeziębiłam. - Opadła na poduszki i westchnęła. - I czuję, że będę miała okres.
NaprawdÄ™ czujÄ™ siÄ™ okropnie.
- Pewnie od rana nic nie jadłaś. Coś ci zrobię.
- Nie, nie, muli mnie w żołądku. Muszę to odespać.
Sethowi nie podobała się ta odpowiedz, ale co mógł zrobić?
- Jutro zabiorę cię do lekarza, jeśli nic się nie poprawi.
- Nic mi nie będzie - powiedziała i kaszlnęła. - To tylko przeziębienie. Udało ci się naprawić
błąd w Domu?
- Tak, choć straciłem na to cały dzień. Zamontowałem kłódkę na drzwiach do piwnicy,
klucz zostawiam w szafce w kuchni. Aha, zgłosiłem Wielką Kradzież Gliny policji w Somner s
Cove. Rozmawiałem z sierżantem Steinem, wydawał się konkretny. Powiedział, że od czasu do
czasu do nas zajrzy. - Seth zaśmiał się. - Głupio się czułem, mówiąc mu, co zniknęło.
- Domyślam się. Cztery beczki pełne gliny. Przeważnie złodzieje biorą sprzęt. - Judy
próbowała udawać dobry nastrój, lecz nie bardzo jej to wychodziło; kaszlnęła i skrzywiła się.
Zostawię ją lepiej w spokoju, pomyślał Seth. Sięgnął ręką i wyłączył światło.
- Potrzebujesz czegoś na przeziębienie? Aspiryny? Może trochę zupy?
- Nie, dziękuję. Po prostu...
- Prześpij się - powiedział i pocałował ją w policzek. - Jakby co, jestem na dole.
- Mhm...
Seth wyszedł z pokoju, lecz zanim zamknął drzwi, zawołała go Judy.
- Seth?
- Tak?
- Kocham ciÄ™.
- Ja ciebie też. I to bardzo. A teraz połóż się i śpij.
Seth wrócił na dół. Zaniepokoił się nie na żarty i nie wiedział, czy przypadkiem nie
przesadza. Przecież wszyscy kiedyś chorują. Poczuł się zupełnie niepotrzebny. Fajny ze mnie
chłopak. Nie było jej przez cały dzień, a ja nawet tego nie zauważyłem. A co, gdyby się zgubiła
albo coś jej się przytrafiło? Pracoholik wcale nie jest lepszy od alkoholika. Powinienem poświęcać
jej więcej czasu...
W kuchni nalał sobie kubek kawy bezkofeinowej i wyszedł na frontowy ganek. Przydałby
się teraz papieros, ale... Nie ma mowy, upomniał sam siebie. Zdrowiej pooddychać trochę ciepłym,
pachnącym trawą, nocnym powietrzem. Patrzył jak urzeczony na latające nad polami świetliki,
które mieniły się zielenią. Dotarło do niego, że nigdy wcześniej nie widział świetlika. Jego uszy
pieściły dzwięki nocy. Na co komu Tampa? Kto potrzebuje miasta, skoro to tutaj panuje cisza i
spokój. I wszystko w zasięgu wzroku należy do mnie. Myślał o drzemce w bujanym fotelu, lecz
wstał, gdy zobaczył w polu światło, jakby ktoś świecił latarką.
- Cóż to takiego? - mruknął.
Na pewno nie był to ogień, lecz światło elektryczne, zaledwie pół mili od domu, na wschód.
O tej porze? To nie mogą być przecież żadni biwakowicze. Seth uświadomił sobie, że to z
pewnością ktoś z ekipy pracującej przy irygacjach i wzruszył ramionami.
(V)
- No tak, ten facet, który kupił niedawno Lowen House - powiedział Stein do swojego szefa,
kiedy przestępowali próg sklepu sieci Food Lion. - W gazecie napisali, że zrobił mnóstwo kasy na
jakiejÅ› grze komputerowej.
- I ktoś się do niego włamał? - zapytał Rosh.
- Tak, wczoraj, kiedy wyszedł gdzieś z dziewczyną. Nie włamali się do domu, ale do
piwnicy.
- Co ukradli?
- Cztery beczki wypełnione gliną.
Rosh pokręcił głową i rzucił okiem na dekolt jednej z kasjerek, a potem przystanął przy
tablicy informujÄ…cej o dzisiejszych promocjach.
SZYNKA SPAM: 3 za $5! MLEKO BEZLAKTOZOWE 2 ZA 1.
- Jacyś pojebani ci złodzieje. Kraść glinę?
- Nie żartuję, Rosh.
Rosh spojrzał na niego wymownie.
- Przepraszam. Nie żartuję, kapitanie.
- Niech będzie. - Rosh skręcił w jedną ze sklepowych alejek.
- Mamy co robić, nie będziemy się przecież zajmować takimi pierdołami. Facet ma
szczęście, że nie zajebali mu auta. Przecież nie możemy być wszędzie.
Przeszli jeszcze kilka metrów, aż Rosh złapał Steina za koszulę i powiedział:
- Sierżancie, popatrzcie na to. - Wziął z jednej z półek małe, zamykane torebeczki. - Zawsze
mnie to rozpierdala.
- Co?
- Te torebeczki na crack! Te zamykane! Po co one są? Przecież nie zmieściłoby się tam nic
innego, nawet jedno winogrono. SÄ… stworzone do cracku. A jednak te wielkie firmy produkujÄ…, a
potem inne wielkie firmy sprzedają je w zwykłych spożywczakach. Nie wierzysz? Przypatrz się
uważnie, Stein, sprzedają sto torebeczek za półtorej dolca. Producent wie dokładnie, że kupują je
tylko i wyłącznie ludzie, którzy handlują prochami, a i tak je sprzedaje. Czy to zgodne z prawem?
Pewnie, że zgodne, przecież to tylko małe, plastikowe torebeczki. Nie mogą tego zakazać, to wolny
kraj.
Stein popatrzył na niego.
- Jezu, kapitanie, przecież sami tygodniowo zużywamy setki tych torebeczek.
- O tym właśnie mówię. Powinni ich zakazać, bowiem pomagają w pracy dilerom
narkotyków.
Stein wypuścił z płuc powietrze.
- Kapitanie, co my tutaj robimy?
Rosh złapał kilka opakowań torebeczek i spojrzał krzywo na Steina.
- Kupujemy. A teraz płacimy. - Zaśmiał się i ruszył do kasy. Gdy tylko wsiedli do
radiowozu, odezwało się radio:
- Jednostka numer dwa, Somner s Cove, zgłoś się...
- Wóz numer dwa, odbiór - odpowiedział Rosh.
- Próbuję się z wami skontaktować od paru minut. - Zatrzymały nas... obowiązki służbowe. -
Rosh poklepał opakowanie torebeczek.
- Otrzymaliśmy zgłoszenie z 705 Locust Street, sprawdzcie to.
- Zrozumiałem. - Rosh uśmiechnął się i odwiesił mikrofon. - Zgłoszenie, niech je chuj.
Nawet torebeczek na crack nie da się w spokoju kupić.
- Locust jest zaraz za rogiem - powiedział Stein i przyśpieszył.
- Kurwa - wypluł z siebie Rosh, kiedy zajechali pod jednorodzinny domek przypominający z
wyglÄ…du zaniedbany bungalow.
Stały przed nim trzy radiowozy z włączonymi kogutami, światła reflektorów skierowane
miały na front domu.
- Nienawidzę, kiedy przyjeżdżamy ostatni na wezwanie w naszym własnym rejonie.
- Jeśli nie będziemy uważać, ludzie pomyślą, że jesteśmy kiepskimi gliniarzami.
- Ej, a co tutaj robią laboranci? Przyjeżdżają przecież tylko w wypadku...
- Morderstwa - dokończył za niego Stein. - Wygląda mi to na powtórkę z Pine Drive...
Gdy Rosh zobaczył to, co się dzieje, pomyślał o tym samym. Stojący przy drzwiach
policjant był trupio blady, pozostali zachowywali kamienne twarze. Rosh i Stein weszli chwiejnym
krokiem do zagraconego salonu, gdzie pod zapadniętymi kanapami i zniszczonym telewizorem
rozpostarto dziurawy dywan. Trudno było znalezć miejsce, gdzie nie skapnęłaby choć kropla krwi:
ściany i podłoga zbryzgane były czerwienią, plamy widniały nawet na suficie. Stojący na środku
stolik do kawy i cały leżący na nim sprzęt składający się z zapalniczek, szklanych lufek i
popielniczki nie pozostawiał złudzeń, że palono tutaj crack.
- Nie wierzę w to, co widzę - powiedział niechętnie Stein. - Ile tym razem? Pięć? Sześć?
- Siedem trupów - powiedział Cristo. - To zaczyna przypominać powtarzające się nagranie z
zepsutej płyty.
Znam nawet ten utwór, pomyślał Rosh, lecz jemu również trudno było robić dobrą minę do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl