[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Muszę jeszcze podliczyć pieniądze, wyczyścić
kible, pomóc tamtemu upośledzonemu zagrabić aleje
i zamknąć wszystkie drzwi.
- Ile ich jest?
- Osiemdziesięcioro czworo.
- Pomożemy ci.
- Cool, to miło. Tam są jeszcze jedne grabie,
bierzcie, a co do toalet, to korzystamy ze strumienia...
Zakasaliśmy rękawy naszych strojów i wszyscy
zabraliśmy się do roboty.
- Sądzę, że już wystarczy. Chcecie się wykąpać?
Gdzie?
- Kawałek stąd jest rzeka...
- Czysta? - zapytała Lola.
- Lisy do niej nie sikają? - dodałam.
- SÅ‚ucham...?
79
Nie byłyśmy zbyt rozochocone.
- Ty tam chodzisz?
- Co wieczór.
- No to idziemy z tobÄ…...
Simon i Vincent szli przodem.
- Mam 33 MC5 dla ciebie.
- NaprawdÄ™?
- Owszem...
- Pierwsze tłoczenie?
- O tak.
- Cool. Jak ci się udało to znalezć?
- Ani słowa, przecież nic nie jest zbyt dobre dla
waszej wysokości!
- Idziesz się kąpać?
- Jasne.
- Hej, dziewczyny! Idziecie się kąpać?
- Niekoniecznie, jeśli ten zboczeniec jest gdzieś
w okolicy - mruknęłam.
- Nie, nie! Popilnujemy was!
- On tam jest! - zajęczałam. - Czuję to. Gapi się
na nas zza drzew.
Moja siostra chichotała.
- Mam zwidy, przysięgam.
- Rozumiemy, że masz zwidy, rozumiemy. No już,
siadaj.
80
Lola wyjęła Water-Closer z mojej torby i szukała
naszego horoskopu.
- JesteÅ› Wodnikiem, prawda?
- Hę? Co? - zapytałam, odwracając się szybko,
żeby wystraszyć onanistę Nono.
- SÅ‚uchasz mnie?
- Tak.
- Miej siÄ™ na bacznoÅ›ci. W tym okresie, zdomino­
wanym przez Wenus Lwie, wszystko może siÄ™ wyda­
rzyć. Spotkanie, wielka miłość, na którą czekałaś, jest
bliziutko. Zauważ swój wdzięk i seksapil, a przede
wszystkim bądz otwarta na różne możliwości. Twój
mocny charakter czÄ™sto pÅ‚ataÅ‚ ci figle. Już czas zgo­
dzić się na dawkę romantyzmu.
Ta idiotka umierała ze śmiechu.
- Nono! Wracaj! Ona jest tu! Zgodzi siÄ™ na dawkÄ™
ro...! - zawołała.
Zasłoniłam jej usta dłonią.
- Bzdury. Jestem pewna, że wszystko to wymyÅ›­
liłaś...
- Wcale nie! Sama zobacz!
Wyrwałam jej tę szmatę z rąk.
- Pokaż...
- Tu, popatrz... zdominowanym przez Wenus Lwie,
niczego nie wymyśliłam.
- Bzdury...
- W każdym razie, gdybym była tobą, miałabym
się na baczności...
81
- Też coś! To jakieś głupoty...
- Masz racjÄ™. Zobaczmy lepiej, co siÄ™ dzieje w stro­
nach Saint Tropez...
- Czekaj... Nie powiesz chyba, że to prawdziwe
piersi?
- W istocie, nie powiem.
- A widziaÅ‚aÅ›...? Hiiiiiiii! Simon, spadaj, albo za­
dzwonię do twojej żony!
Chłopcy otrząsali się tuż przy nas z wody.
Nie powinnyśmy były o tym zapominać... Vincent
z ustami pełnymi wody biegł za Lolą, która darła się
na całą okolicę, siejąc po drodze guziki sukienki.
ZebraÅ‚am nasze rzeczy i podążyÅ‚am za nimi, wy­
dajÄ…c z siebie dzwiÄ™ki w rodzaju uch, pff i Å‚a, skiero­
wane pod adresem wszystkich pobliskich krzaczków,
z kciukiem i palcem wskazujÄ…cym wystawionymi jak
różki ślimaka.
Z drogi, Belzebubie.
Vincent oprowadził nas po swoich prywatnych
apartamentach.
Zniósł łóżko z pierwszego piętra - gdzie było mu
za gorÄ…co - i zakwaterowaÅ‚ siÄ™ w stajni. Niby przy­
padkiem, wybrał boks pod Serduszkiem.
Między Polką a Huraganem...
82
ByÅ‚ wystrojony jak milord. Botki nienagannie wy­
pastowane. Czysty biaÅ‚y garnitur z lat siedemdziesiÄ…­
tych. Niski stan i bladoróżowa jedwabna koszula
z kołnierzykiem tak szpiczastym, że niemal łaskotał
go pod pachami. Na kimkolwiek innym wyglądałoby
to śmiesznie, na nim było pełne klasy.
Poszedł po gitarę. Simon wyciągnął z bagażnika
prezent i udaliśmy się do miasteczka.
Wieczorne Å›wiatÅ‚o byÅ‚o piÄ™kne. CaÅ‚a wieÅ› w kolo­
rach ochry, brÄ…zu, starego zÅ‚ota odpoczywaÅ‚a po dÅ‚u­
gim dniu.
Vincent poprosiÅ‚, żebyÅ›my siÄ™ odwrócili i podziwia­
li wieżę jego zamku.
Splendor.
- Nie nabijajcie się - poprosił nasz brat.
- Ależ skÄ…d! - powiedziaÅ‚a Lola, jak zwykle dba­
jÄ…ca o KosmicznÄ… HarmoniÄ™.
Simon zaintonował:
- Och, mój zaaaaaaaaaaamek to najpięknieeeejszy
z zamków...
Simon Å›piewaÅ‚, Vincent Å›miaÅ‚ siÄ™, a Lola uÅ›mie­
chaÅ‚a. SzliÅ›my wszyscy czworo Å›rodkiem rozgrza­
nej jeszcze drogi, prowadzÄ…cej do maÅ‚ego miastecz­
ka Indre.
W powietrzu unosił się zapach smoły, mięty i sia-
83
na. Krowy nas podziwiały, a ptaki zwoływały się do
stołu.
Kilka gramów słodyczy.
Lola znowu wÅ‚ożyÅ‚a kapelusz, a ja moje przebra­
nie. Nie miałyśmy specjalnego powodu, ale jednak
ślub to ślub.
W każdym razie tak myślałyśmy do czasu, kiedy
dotarłyśmy na miejsce...
Weszliśmy do dusznej sali balowej, w której czuć
byÅ‚o potem i nieÅ›wieżymi skarpetkami. W rogu zÅ‚o­
żono materace, a panna młoda siedziała na koszu do
koszykówki. Wyglądała, jakby wydarzenia trochę ją
przerosły.
Stoły w stylu bankietu u Asterixa, miejscowe wino
w kartonach i zizique* na cały regulator.
Gruba kobieta, opakowana w strój z powiewajÄ…­
cymi elementami, rzuciła się na naszego młodszego
brata:
- Ach! Oto i on! Chodz, mój synu, chodz! Nono
mi powiedziaÅ‚, że jesteÅ› z rodzinÄ…... Chodzcie wszys­
cy, chodzcie tędy! Och, jacy oni piękni! Jaki piękny
* Playlista internetowa.
84
kapelusz! A ona, jaka ona chuda, ta mała! To jak?
W Paryżu nie dają nic do jedzenia? Siadajcie. Jedzcie,
dzieci. Jedzcie do syta. Jest wszystko, czego trzeba.
Poproście Gerarda, żeby wam polał. Gerard! Chodzże
tu, mój chłopcze!
Vincent nie mógÅ‚ siÄ™ wyrwać, kiedy kobieta zasy­
pywaÅ‚a go pocaÅ‚unkami, a ja dokonywaÅ‚am porów­
naÅ„. MyÅ›laÅ‚am o tej nieznajomej i o niedawnej uprzej­
mej pogardzie moich stryjecznych babek. Miałam
zwidy...
- Może jednak przywitamy się z panną młodą?
- Właśnie, powiedzcie  dzień dobry" i sprawdzcie,
gdzie jest Gerard... Niech nie leży pod stołem, to by
było nieładnie.
- Co masz w prezencie? - zapytałam Simona.
Nie wiedział.
Kolejno uściskaliśmy pannę młodą.
Pan mÅ‚ody byÅ‚ czerwony jak piwonia i dziwnie pa­
trzył na wspaniały półmisek do serów, wybrany przez
Carine, który jego żona właśnie rozpakowała. Było to
owalne naczynie z uchwytami w kształcie borowików
i liśćmi winogron zatopionymi w pleksiglasie.
Nie wyglądał na przekonanego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl