[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obietnicę przeszmuglowania Nancy na obiad w Białym Domu ani nawet dlatego, \e jesteś teraz
sławnym dziennikarzem. Dostałeś zaproszenie, bo ja tu miałam być. A ja tu jestem z tego
jednego powodu, \e wszyscy chcą zobaczyć, jak wygląda JilI Benedict, kobieta, która fałszowała
wyniki doświadczeń w sławnej sprawie laboratorium Phoenix, ktora udawała, \e znalazła
lekarstwo na stwardnienie rozsiane po to, aby dalej otrzymywać pieniądze na badania. Twój
reporta\ o skandalu w badaniach medycznych z pewnością przyniesie ci Nagrodę Pulitzera, ale
nawet i to nie jest dla nich wszystkich tak fascynujące, jak to, \e to wlaśnie ty wykryłeś moje
szalbierstwa w Phoenix. - Uśmiechnęła się do niego chłodno. - Czekają na pojedynek, Hunter.
Chcesz ich rozbawić?
- Nie - twarz Huntera miala twardy, uparty wyraz, jaki tak często widywała przedtem. Wyciągnął
rękę i pochwycił z niesionej przez kelnera tacy kieliszek szampana. Wcisnął go w jej rękę. -
Wypij to.
- Ofiara pokojowa? - spytała sarkastycznie. - jesteś optymistą, jeśli sądzisz, \e pójdzie ci ze mną
tak Å‚atwo. .
- Zrodek. uspokajający. Mam nadzieję, \e jeśli zaliczysz parę kieliszków szampana, to uspokoisz
siÄ™ na tyle, \e bÄ™dziemy mogli spokojnie porozmawiać, zamiast od razlil ogÅ‚aszać wojnÄ™·
- W całej Francji nie ma dosyć szampana, by mnie do tego stopnia uspokoić - mimo to wypiła.
Poczuła idące do głowy bąbelki. Z uznaniem obrzuciła go wzrokiem, w pełni doceniając
pozornie niedbały krój jego jasno\ołtej sportowej marynarki, rozpiętą pod szyją bawełnianą
koszulę i modne, szerokie, białe spodnie. Był ogolony i najwyrazniej dopiero co umył głowę. Jak
zwykle, jego fryzura wymagała poprawek: czub le\ał beztrosko tam, gdzie przypadkiem pozos-
tawił go szybki ruch jego palców.
Niewątpliwie Nancy miała rację, z niechęcią przyznała JilI. Było coś w tym człowieku, co
przyprawiało o zawrót głowy. Jego twarde i szorstkie rysy z wiekiem wyglądały coraz lepiej,
ka\da następna blizna bądz zmarszczka sprawiała, i\ wydawał się jeszcze grozniejszy. Tylko
śmieszny dołeczek'w lewym policzku nie pasował do całości. Widoczny był nawet przy
najsłabszym uśmiechu, takim jak w tej chwili. Dodawał Hunterowi nieodpartego, chłopięcego
czaru.
- Specjalnie się .. nie zmieniłem, Boston - dołeczek pogłębił się, gdy Hunter zauwa\ył, \e JilI go
obserwuje.
- To fatalnie - z jakiegoś powodu takie kwaśne uwagi nie dawały jej satysfakcji. Powoli
zrozumiała, dlaczego - były to tylko słowa. Upływ czasu pozbawił je pasji. Na dokładkę Hunter
ułatwiał jej ataki, jakby chciał dostarczyć okazji.
- Tęskniłem za tobą, Jill - powiedział nagle półgłosem. - Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak
bardzo, zanim zobaczyłem cię dziś rano.
- Nie mogę pojąć, czemu.
- Wiesz, Jill.
Zerknęła na niego i jeszcze szybciej odwróciła wzrok, czując w sobie wir sprzecznych uczuć.
Kochała i nienawidziła jednocześnie. Chciała uciec i chciała, by ją zatrzymał.
- Tak - wyszeptała, pełna wspomnień. - Przypuszczam, \e wiem.
- Schudłaś.
- Kobieta nigdy nie jest ani za bogata, ani za szczupła, jak głosi przysłowie - wzruszyła
ramionami z uśmiechem.
- Twoja matka powiedziała mi, \e miałaś niezłą depresję przez pierwsze dwa miesiące - nie
jadÅ‚aÅ›, nie spaÅ‚aÅ›, nie odzywaÅ‚aÅ› siÄ™ do··nikogo. MówiÅ‚a, \e tylko gapiÅ‚aÅ› siÄ™ przez okno, tak
jakbyś zbierała się w sobie, by odciąć się od świata. Mówiła te\, \e kiedy ciotka zaproponowała
ci tę willę, ona i twój ojciec musieli cię tu niemal przyciągnąć końmi.
- No tak, chyba miałam powody być w depresji przez jakiś czas - wytrzymała jego spojrzenie. -
Teraz jestem o.k., tak więc nie musisz przychodzić pytać . o mnie. Mama i. tata przyje\d\ają co
jakiÅ› czas
upewnić się, \e jem i śpię. No i \e mówię.
- Wiem od twojej mamy, \e pracujesz i jesteś tutaj szczęśliwa - lekki uśmiech przemknął po
twarzy Huntera. - Sugerowała, \e będziesz jeszcze szczęśliwsza, jeśli będę trzymał się z daleka -
im dalej, tym lepiej.
- Miała rację - Jill uniosła kieliszek, by wypić jeszcze jeden łyk szampana. Zobaczyła, jak
poprzez tłum przeciskał się w jej stronę Brett. Na jego twarzy widać było grymas determinacji.,
Z uśmiechem ulgi powitała odsiecz.
- Cześć.
- Cześć. Przepraszam, zostaÅ‚em zepchniÄ™ty na bocznicÄ™·
- Tak, widziałam ją. Aadna - Jill uśmiechnęła się, bardziej czując ni\ widząc, jak Hunter
sztywnieje.
- Barrakuda - Brett uśmiechnął się pogodnie. Wskazał kiwnięciem głowy jej kieliszek. - Chcesz
jeszcze jeden?
Jill ponownie uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, \e Brett umyślnie ignorował naładowanego
Huntera. Obaj niemal zje\yli się; w powietrzu czuć było napięcie. - Dzięki, Brett, wystarczy.
Aha, pozwól, to jest Hunter Kincaide. Hunter, chciałabym, byś poznał doktora Bretta Douglassa.
Hunter uniósł głowę jak wietrzący jeleń, jego oczy zwęziły się. Jill czuła, jak obok niej
niespokojnie poruszył się Brett. Hunter, nie podając Brettowi ręki, skinął sztywno głową. Brett
otoczył ręką ramiona Jill i zimno się uśmiechnął. Sprawiał wra\enie człowieka odprę\onego i
swobodnego.
- To pan jest tym słynnym buldogiem Kincaide.
Wiele o panu słyszałem. Nawet czytałem niektóre pana kawałki.
Oczy Huntera zwęziły się jeszcze bardziej na dzwięk słowa "kawałki". Jill musiała przygryzć
wargi, by nie wybuchnąć śmiechem. Jednak Hunter uśmiechnął się tylko i spojrzał na Jill. - Co
powiesz na wspólną kolację?
- Nie jestem głodna.
- Ja płacę.
- O wiele za mało.
- Więcej ni\ przypuszczasz - odparł spokojnie, patrząc z powagą. - Musimy porozmawiać, Jill.
- Przykro mi, Kincaide - wtrącił się Brett - to ja jem kolację z Jill dziś wieczór. Teraz, jeśli nam
wybaczysz ...
- Brett! - Jill wreszcie przestała kontrolować śmiech, podczas gdy Brett pewną ręką prowadził ją
przez salon. Dostrzegła ginącą w tłumie twarz Huntera i poczuła bezsensowny \al. Zignorowała
go i skupiła uwagę na Bretcie. Od kiedy to idziemy razem na kolację dziś wieczór? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • z晜›cia 02 Skazani na siebie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • demonter.keep.pl