[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Abbie. Może dopiero wtedy, gdy zostanie jego kochanką, on
odzyska spokój ducha.
Oczywiście nie zamierzał się wiązać na stałe. Takie słowa
jak  na zawsze" czy  póki śmierć nas nie rozłączy" nie były
pojęciami z jego słownika. Ale dopóki byli tu razem - on
i Abbie - mogli spędzać ze sobą szczęśliwe, niezapomniane
chwile. Ale najpierw musiał ją zdobyć.
- Posłuchaj, Raj... Nie chciałbym, żebyś się denerwowała,
kiedy zrobię coś dziwnego... coś z Abbie, co może cię trochę
oburzyć.
- Będziesz przynajmniej łaskaw mnie o tym uprzedzić?
- Nie. Lepiej, żebyś nie musiała kłamać ani mówić jej, że
o wszystkim wiedziałaś.
- Wolę nie myśleć, co z tego wyniknie, ale powiedziałam
jej, że według mnie wart jesteś sporego ryzyka.
- Jestem wart o wiele więcej - zapewnił ją z triumfalnym
uśmiechem. -I przekonam o tym Abbie, zobaczysz!
CZAS WAÓCZGI I CZAS MIAOZCI 97
Prawdopodobnie Cyganie uprowadzali swoje wybranki
w nocy, ale jazda konno po ciemku byÅ‚a trudna nawet w nor­
malnej sytuacji - bez zbuntowanej kobiety w ramionach. Dla­
tego zdecydował się urządzić porwanie w biały dzień.
Wszystko dokładnie zaplanował. W liście do Raj napisał,
że zabiera Abbie do starej chaty na wzgórzu, poÅ‚ożonej w naj­
dalszym zakątku posiadłości, tam, gdzie nikt ich nie znajdzie,
i że wrócą za kilka dni.
Po południu Dylan wyśledził Abigail w jej ulubionym
miejscu, na szczycie najbliższego wzgórza, między dwiema
ogromnymi jodłami.
Podszedł do niej z Podróżnikiem od strony osikowego gaju
za domem, nie chcÄ…c, mimo caÅ‚ej swojej determinacji, zakra­
dać siÄ™ jak zÅ‚odziej. MiaÅ‚a na sobie dżinsy i czerwonÄ… koszu­
lową bluzkę. Dylan uśmiechnął się. Wiedząc, że czerwony
kolor przynosi szczęście w miÅ‚oÅ›ci, zawiÄ…zaÅ‚ na szyi czerwo­
nÄ… apaszkÄ™.
Abigail wyglądała na zaskoczoną. Zanim zdążyła wyrazić
swoje zdumienie, Dylan pochylił się nad nią, objął mocno
i posadził na siodle.
- Co ty, do diabła, robisz? - wrzasnęła.
- Porywam ciÄ™. Oprzyj siÄ™ o mnie wygodnie i podziwiaj
krajobraz.
ROZDZIAA SIÓDMY
- OszalaÅ‚eÅ›? - Kiedy Abigail odwróciÅ‚a gÅ‚owÄ™, wÅ‚osy za­
kryły jej usta, co ostatecznie wyprowadziło ją z równowagi.
- Upiłeś się czy co?! - wrzasnęła. - Jeżeli to ma być żart, to
wcale mnie nie bawi, rozumiesz?
- Na zabawÄ™ przyjdzie pora pózniej - zapewniÅ‚ jÄ… z sza­
tańskim uśmiechem, zaciskając ręce wokół jej talii. - Niech
ci nie przyjdzie do gÅ‚owy żaden gÅ‚upi pomysÅ‚, żeby siÄ™ uwol­
nić. Jedno z nas mogłoby skręcić kark.
Zabrzmiało to jak grozba. I wzbudziło w Abigail okropne
podejrzenie, że daÅ‚a siÄ™ wystrychnąć na dudka. Może niesÅ‚u­
sznie obwiniała Hossa Redkinsa; podczas gdy prawdziwym
sprawcą jej kłopotów był Dylan? A może to Hoss wynajął
Dylana do brudnej roboty?
- DokÄ…d mnie wieziesz?
- Na przejażdżkę po twojej posiadłości.
- I pewnie nic nie wskóram, jeśli ci powiem, że nie mam
ochoty zwiedzać tej posiadłości z tobą.
- Wiem, że w tej chwili jesteś na mnie zła.... - zaczął
Å‚agodnie.
- Raczej wściekła!
- Ale ja nie miałem żadnego wyboru. Postawiłaś mnie pod
Å›cianÄ…. Nie chciaÅ‚aÅ› ze mnÄ… rozmawiać na ranczu, wiÄ™c mu­
siałem znalezć jakieś wyjście. Gdybyś nie była tak uparta...
CZAS WAÓCZGI 1 CZAS MIAOZCI 99
- Ja? To ty mógłbyś dawać lekcje osłom!
Dylan prowadzÄ…c miÄ™kkim, Å‚agodnym galopem Podróż­
nika, pocieszaÅ‚ siÄ™ w duchu, że sytuacja nie jest tragicz­
na, skoro Abigail nie wyrywa siÄ™ i nie przeszkadza mu
w jezdzie. Co nie zmieniało faktu, że słyszał niemal, jak jej
mózg, pracujÄ…cy na maksymalnych obrotach, trzeszczy z wy­
siłku...
- O czym myślisz? - spytał.
- Wcale nie jesteÅ› tego ciekaw.
- Gdybym nie był ciekaw, nie pytałbym.
- Zastanawiam się, co chcesz osiągnąć tym kretyńskim
wyczynem.
- Myślałaś nie tylko o tym.
- Jasne, znasz lepiej ode mnie moje własne myśli! Nadęty
bufon! Egoista!
- Chyba siÄ™ mnie nie boisz?
- Nie bądz śmieszny!
- Wiesz, że za nic bym cię nie skrzywdził, prawda?
- Za nic! Ani ty, ani Hoss Redkins.
Dylan zesztywniał z przerażenia.
- Nie mam nic wspólnego z Redkinsem.
- Obaj jesteście samcami, którym się wydaje, że mogą
robić, co chcą.
- Wiesz, czego ja chcÄ™? - szepnÄ…Å‚, dotykajÄ…c wargami
wrażliwego miejsca za uchem Abigail.
- Rancza.
- Skąd ci to przyszło do głowy? Naprawdę myślisz, że
chodzi o ranczo?!
- A nie jest tak?
100 CZAS WAÓCZGI I CZAS MIAOZCI
- Nie, do ciężkiej cholery, nie jest!
- Więc o co chodzi?
- O to. - Pochylił się i pocałował ją w usta.
Abigail myślała, że wie już wszystko o jego pocałunkach,
że doÅ›wiadczyÅ‚a caÅ‚ej ich gamy - od delikatnych, ukradko­
wych po najbardziej namiÄ™tne. Ale Dylan jeszcze raz jÄ… za­
skoczył.
Ten pocałunek był inny niż poprzednie. Wszystkiego było
w nim wiÄ™cej. WiÄ™cej niecierpliwoÅ›ci, wiÄ™cej pożądania, wiÄ™­
cej determinacji.
Straciła poczucie czasu. I wolę walki. Nie wiedziała, jak
długo były złączone ich usta. Choćby upłynęły godziny, albo
caÅ‚y dzieÅ„, nie wiedziaÅ‚aby... Jednego tylko byÅ‚a pewna: za­
pamiętała się w tym pocałunku bez reszty, nie broniąc się ani
przez chwilÄ™. Kiedy Dylan uniósÅ‚ wreszcie gÅ‚owÄ™, żeby za­
czerpnąć oddechu, przesunął w górę rękę i położył ją na piersi
Abbie.
- Serce bije ci tak mocno...
- Twoje też - szepnęła. - A niech to... blady bawół!
- To znaczy dobrze czy zle?
Chciała powiedzieć, że jedno i drugie. Dylan wyglądał
tak wspaniale... Czerwona apaszka pod szyją podkreślała
jego cygaÅ„skÄ… urodÄ™ - Å›niadÄ… cerÄ™, szerokie koÅ›ci policzko­
we, ciemne, lśniące oczy. Ale z nią było gorzej niż zle. Bała
siÄ™. Nie panowaÅ‚a ani nad sytuacjÄ…, ani nad wÅ‚asnymi uczu­
ciami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl