[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uważacie to za przejaw boskiej przychylności? - spytała Edlyn.
Hugh podsunął jej puchar pod nos. - Pij.
Jakby miała wybór! O mało nie wylał trunku na pierś żony, by zamknąć jej usta. Cóż,
jeśli nie podoba mu się to, co ma do powiedzenia, powinien pozwolić jej odejść.
- Gorące! - poskarżyła się, kiedy wreszcie zdołała złapać oddech.
- Następnym razem będzie jeszcze bardziej gorące - ostrzegł. - Moja droga żona
wyleczyła mnie z ran - dodał, zwracając się do Perretta. - Potraktowałem to jako znak, że
powinienem ją poślubić.
- Znak od Boga, oczywiście? - zapytał Perrett jak gdyby nigdy nic.
Edlyn o mało się nie roześmiała. Jeżeli Perrett zamierza być zabawny, ciężko jej
będzie dalej go nie lubić.
- Oczywiście.
Hugh najwidoczniej wyczuł, że Edlyn tłumi rozbawienie, bo uścisk na jej ramieniu
zelżał.
- Jak długo cię nie będzie? - spytała, mając nadzieję, że udzieli jej dokładnej
odpowiedzi.
Wyobraziła sobie, jak mówi: „Oddziały de Montforta są w rozsypce. Wszystko, co
zostało mi do zrobienia, to ścigać ich aż na brzeg morza”.
Prawie to słyszała. „Wrócę, nim księżyc znów znajdzie się w nowiu. Nie próbuj brać
na siebie wszystkich obowiązków. Zostaw coś dla mnie”.
A potem to, na co czekała: „Nie mógłbym wytrzymać zbyt długo z dala od ciebie.
Gdybym spróbował, nie potrafiłbym pewnie stąpać i zawodziłby mnie wzrok. Nie, Perrett,
wracaj do księcia i przekaż mu, że chcę zostać tu z żoną, która skradła mi serce”.
Zamiast tego usłyszała: - Najpierw musimy znaleźć wroga. Może dołączymy do
księcia i będziemy walczyć razem z nim. Bitwa potrwa zaledwie dzień, ale musimy schwytać
lub zabić de Montforta i jego syna. Jeśli zaczną się cofać, podążymy za nimi i zmusimy ich do
walki w następnej bitwie.
Najwidoczniej rozkoszował się tą perspektywą. Oczy mu błyszczały, a z twarzy nie
znikał uśmiech, jakim tak rzadko ją obdarzał.
Wharton rzucił na stół bochenek chleba.
- A potem uwolnisz króla i będziesz musiał pojechać na dwór. - Wzdrygnął się. -
Nienawidzę dworu.
I nic dziwnego, pomyślała Edlyn. Chyba żaden człowiek nie wydawałby się tam
bardziej nie na miejscu niż sługa jej męża.
- Simon de Montford traci poparcie wśród baronów - powiedział Perrett.
- Więc wrócę, nim spadnie pierwszy śnieg. Hugh opadł na ławę, przygnębiony.
Edlyn zerwała się tak szybko, że jego dłoń pochwyciła tylko powietrze.
- Edlyn! - zawołał. - Wracaj natychmiast!
Edlyn nie chciała płakać. Chciała komuś przyłożyć. Albo ukryć się gdzieś. Chciała
jedynie... płakać. Nie mieszkała w Roxford dostatecznie długo, by instynkt podpowiedział jej,
dokąd się udać. Nie uciekała jednakże na ślepo. Pobiegła w stronę schodów, prowadzących na
zewnątrz, lecz usłyszała za sobą kroki Hugha i zmieniła kierunek. W końcu zasuwa w
drzwiach sypialni może powstrzymać Hugha równie skutecznie, jak każdego innego intruza, a
na ile uparcie Hugh będzie się dobijał? Przecież tak naprawdę zależy mu tylko na tym, by
usiąść z Ralphem Perrettem, z tą królewską łasicą, i omawiać szczegóły strategii.
Pognała na górę schodami, a potem uderzyła z całej siły w drzwi i wpadła do środka.
Zdążyła jedynie sięgnąć do zasuwy, kiedy Hugh uderzył w drzwi z całą swoją siłą.
Nawet nie zauważyła, kiedy klapnęła ciężko na sitowie. Hugh przekroczył próg i
stanął nad nią.
- Co ty wyprawiasz? Pogwałciłaś wszelkie prawa gościnności.
- Ach, gościnność - zakpiła, cofając się. - On nie zasługuje na moją gościnność.
- Jest gościem. Naszym pierwszym gościem. - Odsunął się od niej. - I moim
przyjacielem.
Edlyn wstała i roztarła bolące pośladki, zastanawiając się, co by tu powiedzieć. Prawa
gościnności były przestrzegane z żelazną konsekwencją. Gospód było mało i były źle
prowadzone, a na drogach czyhali ludzie w rodzaju Richarda z Wiltshire, toteż właściciele
zamków zawsze otwierali spiżarnie i oferowali zmęczonemu podróżnikowi miejsce do spania.
Znała te zasady. Przez całe życie przestrzegała reguł i nawet to lubiła. Jednak okazywanie
gościnności Ralphowi Perrettowi przekraczało jej siły.
- I cóż? - zapytał Hugh, postukując stopą o podłogę.
Po raz pierwszy uświadomiła sobie, dlaczego jej męża tak bardzo irytuje, gdy ona
traktuje go jak któregoś ze swoich synów.
- Nie mam ochoty zabawiać Ralpha Perretta.
- Dlaczego?
Ponieważ przyjechał, żeby cię zabrać. Ta myśl uderzyła w nią niczym podmuch
zimowej wichury i Edlyn szarpnęła się gwałtownie.
- Dlaczego jesteś taka nerwowa? - dopytywał się Hugh. - Powiedziałem ci już, że nie
mam zwyczaju bić kobiet, choć dziś wieczorem wystawiłaś moją cierpliwość na ciężką próbę.
A teraz zejdziesz ze mną na dół i...
- Nie zejdę. - Podeszła do ognia i zaczęła ogrzewać sobie dłonie. - Zejdziesz sam i
przeprosisz ode mnie swojego przyjaciela. Powiedz mu, że przyjdę rano go pożegnać. Jego,
ciebie i... czy zabierasz ze sobą moich synów?
Jej synów? Co to znaczy „jej synów”? Jeszcze dziś rano byli to ich synowie.
- Nie zabrałbym w pole dwóch nie wytrenowanych chłopców. Nie potrafią nawet
pokroić pieczeni, a co dopiero ugodzić rycerza!
- Dzięki przynajmniej za to.
Mówiła teraz spokojniej, jej głos nie rozbrzmiewał już tą wysoką, gniewną nutą. Choć
przyjemniejszy dla ucha, zdaniem Hugha nie zwiastował niczego dobrego ani jej, ani jemu.
- Chodzi o to, że wyruszam na bitwę, prawda?
- Głębia twego zrozumienia wręcz mnie zadziwia. Nikt dotąd nie ośmielił się z niego [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl